„Lincz”, inaczej „samosąd”, to według Wikipedii wymierzenie lub wykonanie kary przez osobę nieuprawnioną. Z zasady, słowo to ma wydźwięk pejoratywny, poniekąd słusznie, monopol na przemoc, powinny mieć osoby „uprawnione”, wystarczy jednak przypomnieć sobie sprawę słynnego linczu we Włodowie, gdzie miejscowi po wielokrotnych i bezskutecznych prośbach „zanoszonych” do jaśniepaństwa policji, zatłukli w końcu agresywnego osobnika terroryzującego wieś i grożącego śmiercią jej mieszkańcom (polecam doskonały film „Lincz” oparty na motywach tych wydarzeń), by stracić jednoznaczność tej pejoratywnej oceny. Bo co ma robić człowiek pozbawiony wsparcia „osób uprawnionych”, policji, państwa, prawa, w sytuacji, w której pozostaje sam z zagrożeniem a musi zapewnić bezpieczeństwo rodzinie i sobie? Robi to co musi.
W sytuacji podobnej do sytuacji gospodarzy z Włodowa znaleźli się wszyscy Polacy, którzy rozumieli kim jest Bronisław Komorowski. A jest kimś bardzo tajemniczym i groźnym. Kimś, kto jest eksponentem wielu dziwnych i szkodliwych, jeśli nie zbrodniczych środowisk, począwszy od środowiska byłych żołnierzy WSI związanych z Fundacją Pro Civili (o których Wojciech Sumliński, który je bada mówi, że na kilkadziesiąt przetargów powyżej 1 miliarda wartości, które przejrzał nie było żadnego, w którym nie byłby w ten czy w inny sposób obecny człowiek byłej WSI), poprzez środowisko polityczne Platformy Obywatelskiej, które aparat państwa obsiadło jak milionowe stado pasożytów doprowadzając finanse państwa do ruiny i podwajając dług publiczny, a skończywszy na środowisku (poniekąd prawdopodobnie związanym z pierwszym) służb naszego wschodniego sąsiada, z którymi Komorowski spotykał się w tajemniczych okolicznościach (pisałem o tym wielokrotnie, linki zamieszczam poniżej). Ci ludzie mieli prawo liczyć, że system polityczno-medialny rzekomo działający w ich imieniu, będzie ich i ich państwo przed takimi ludźmi chronił, że media podniosą wątpliwości, zadadzą pytania i wyrażą opartą o odpowiedzi opinię, że nasze służby zajmą się tym czym powinny się zajmować służby.
Jak wiadomo nic podobnego nie miało i nadal nie ma miejsca. Sądy odpuszczają Nowakom (dlaczego miałyby się brać za Komorowskich?), na posterunkach policji giną w tajemniczych okolicznościach ludzie, pokojowe demonstracje zamiast z ochroną spotykają się z prowokacjami, media zamiast stać po stronie czytelników stoją po stronie finansującej je i zapewniającej ochronę polityczną, władzy i łżą od rana do wieczora bez pamięci, największa katastrofa w najnowszej historii Polski jest traktowana jak „włamanie do garażu na Pradze”, nasze pieniądze są zwyczajnie kradzione a kartka wyborcza nie daje gwarancji uczciwości procesów demokratycznych, co dobitnie wykazały ostatnie wybory samorządowe. Jednym słowem czarna rozpacz.
W tej sytuacji, kiedy tylko pojawiła się okazja pozbycia się zwornika tego toksycznego układu, w osobie Bronisława Komorowskiego, każdy złapał co miał pod ręką i ruszył do ciężkiej, często niespecjalnie czystej roboty. Rzecz jasna zgodnej z prawem i o niebo bardziej zgodnej z wymogami kindersztuby, niż codzienny przekaz „wiodących mediów” od wsadzania flagi w kupę począwszy a skończywszy na „jeździe” po młodej dziewczynie, która „ma pecha” mieć tatę nielubianego przez redaktora Lisa i komedianta Karolaka. Ja postawiłem jeszcze inne pewne granice, np. nie wyśmiewałem tuszy Anny Komorowskiej, jakoś mi to nie przechodziło ani przez gardło ani przez klawiaturę. Natomiast samego Komorowskiego zalałem hektolitrami zjadliwej satyry i tekstów. Kto inny pisał, wielu innych udostępniało i popularyzowało. Choć nie mieliśmy wielkiej nadziei na zwycięstwo to się udało. System Komorowskiego nie obronił, przegrał. Dziś nie może się pozbierać papląc coś bez składu o tym, że tacy jak ja byli „opłacani”. Nie byli, nie musieli, robili to co robili w interesie własnym i własnych rodzin.
Wziąłem w tym udział również po to, by wreszcie zaczął się proces, który ma doprowadzić do tego, że jacyś „uprawnieni” będą pilnowali, by podobni Komorowskiemu stawali przed sądem nie w Pałacach Prezydenckich, ale w gmachach sądów. Liczę na to, że tak się właśnie stanie, natomiast nabyte umiejętności, schowam w komórce, na wypadek gdyby się jeszcze kiedyś miały przydać, co doradzam i innym.
Cezary Krysztopa
Tekst ukazał się na łamach bloga autora www.blogpublika.com