„Tajemnica Lourdes. Czy Bernadetta nas oszukała?” nie jest, wbrew tytułowi czy nawet zawartości, „tylko” kolejną książką o objawieniach Matki Bożej w Lourdes czy o św. Bernadecie Soubirous. Jej cel jest o wiele istotniejszy. Jest ona kolejną (po dziesiątkach innych książkach, od słynnego „Cudu” poczynając) z książek Messoriego, której celem jest przekonanie czytelników, i to najlepiej tych niewierzących, którzy jak niegdyś on są przekonani o własnym wolnomyślicielstwie, do przyjęcia Jezusa Chrystusa i uznania nauczania Kościoła katolickiego za prawdziwe.
„Jeśli Bernadeta nas nie oszukała, jeśli nie oszukiwała samej siebie, to nie oszukuje siebie też katolik, wierząc w prawdę Ewangelii i kierując się nauką Kościoła który jest tej prawdy autentycznym gwarantem. Jeśli mała i młodziutka Demoiselle (Panienka) zeszła z nieba i naprawdę zjawiła się w owej grocie, będącej częstym miejscem schronienia dla świń z Lourdes, katolickość otrzymała pewnego rodzaju odnowione Boże imprimatur, nie tylko w sensie teologicznym, ale także jako pewien rodzaj religijności, a nawet sposób jej okazywania. Jeśli prawdziwe jest Lourdes, prawdziwe jest wszystko, co głosi święty Kościół rzymski” - wskazuje Messori. „Ta grota jest więc punktem oparcia, kołem ratunkowym podarowanym wiernym, by mogli się go uchwycić w dramatycznym momencie zwrotnym współczesnej historii, w którym racjonalizm, pozytywizm, socjalizm, liberalizm i wszelkie inne „-izmy”, wszelkie inne ideologie postchrześcijańskie przypuściły wielki atak na korzenie wiary jako takiej” - uzupełnia autor. A potem na ponad trzystu stronach cierpliwie udowadnia, że jedynym rozsądnym wyjaśnieniem zachowania św. Bernadety i całego kontekstu wydarzeń jest uznanie, że rzeczywiście objawiła jej się Matka Boża. Z tego zaś wynika, że... katolicyzm jest prawdą.
Odrzucone hipotezy
Metoda dziennikarska Messoriego pozostaje przy tym niezmienna. Kompletuje on wszystkie możliwe, pojawiające się w publicystyce czy literaturze przedmiotu zarzuty wobec objawień i samej wizjonerki, a potem z właściwym sobie polotem, ale też skrupulatnością historyka ukazuje, dlaczego nie są one wiarygodne. Zaczyna się od najbardziej oczywistego zarzutu krytyków, który głosi, że cała sprawa jest efektem spisku (rodziców albo Kościoła), którzy chcieli dzięki objawieniom osiągnąć jakieś własne cele.
Problem polega tylko na tym, że rodzina Soubirous (by zacząć od zarzutów skierowanych do nich osobiście) nigdy nie uzyskała najmniejszych korzyści z tego, że Bernadeta miała objawienia. Ona sama nigdy nie przyjęła niczego od ludzi, którzy próbowali jej wręczać prezenty, książki, a nawet pieniądze. Jej rodzina miała zaś surowy zakaz przyjmowania czegokolwiek od pielgrzymów. Gdy raz jej maleńki, ukochany brat złamał ten zakaz, został spoliczkowany, a Berandeta zmusiła go, by oddał darowane mu monety. Warto mieć przy tym świadomość, że ta postawa dotyczyła ludzi, którzy byli biedakami. Dzieci i rodzice w tym domu często byli głodni, a rodzina wegetowała w jednej izbie tuż obok kurnika. Objawienia dały im możliwość wzbogacenia się, ale tak się nigdy nie stało. „Żaden z rodziny Soubirous nigdy się nie wzbogacił” - zauważa Messori.
Gdyby fałszerstwem miał się zająć Kościół to powinno ono wyglądać zupełnie inaczej. Na „wizjonerkę” powinna zostać wybrana dziewczynka z dobrego domu, umiejąca czytać i pisać, a do tego posługująca się francuskim. Bernadeta nie spełniała żadnej z tych cech, pochodziła z rodziny biedaków, jej ojciec był rok wcześniej – wszystko wskazuje na to, że niesłusznie, ale nigdy tego nie wyjaśniono – więziony za kradzież dwóch worków mąki, a matkę oskarżano o pijaństwo. Dziewczynka nie umiała pisać ani czytać i posługiwała się jedynie dialektem, a do tego – choć miała czternaście lat – wciąż nie była u Pierwszej Komunii Świętej, bo nie tylko nie miał kto jej do niej przygotować, ale też nie była ona w stanie nauczyć się katechizmu. Potencjalni spiskowcy w sutannach, szczególnie miejscowi, wybraliby też zupełnie inne miejsce. Grota w tamtych czasach była bowiem powszechnie znanym w Lourdes miejscem schadzek, w którym więcej było świńskich odchodów niż piękna i mistycyzmu. Nikt przy zdrowych zmysłach, kto wymyślałby objawienia, nie uciekłby się do takiej lokalizacji.
Fascynacja Bernadetą
Messori rozprawia się także z mitami o rzekomych urojeniach Bernadety, jej manii wielkości czy wreszcie z sugestiami, że była ona komediantką. A wszystko w oparciu o dokumenty, świadectwa z epoki i zachowane listy. W jego rozumowaniach trudno wskazać luki czy braki źródłowe. Wszystko jest spokojnie, choć nie bez złośliwości wobec sceptyków i łagodnego poczucia humoru, dowiedzione. Nie jest to jednak wywód chłodnego racjonalisty, badacza, który – jak to niestety czyni część z profesjonalnych teologów – dyskretnie dystansuje się od tematu swoich rozważań, siląc się na zachowanie zimnego profesjonalizmu. Messori nie ukrywa, że jest Bernadetą zachwycony, że ta mała dziewczynka i jej postać są fascynacją jego życia, i że chętnie – jak bohaterowie Chestertona – skrzyżuje on szpady z każdym, kto będzie chciał ją jakoś spostponować.
Tym, co szczególnie zachwyca Messoriego w św. Bernadecie jest jej skromność i pokora. On wciąż wraca do tego, że święta niczego nie chciała dla siebie, że zawsze ustępowała, że nigdy nie pamiętała złego, i że nawet po śmierci usunęła się w cień, by nie przesłaniać sobą Matki Pana. Jej – zachowane od rozkładu – ciało znajduje się w Nevers w Burgundii, gdzie niemal nie docierają pielgrzymi. „Nad gave w Lourdes wznoszą się cztery wielkie bazyliki, tłoczą się nieprzebrane tłumy, trwają nocne procesje z pochodniami; zdarzają się słynne uzdrowienia, odprawiane są olśniewające liturgie, przybywają kolejni papieże wśród modlących się rzesz wiernych. Nad Loarą, w Burgundii – skupienie i spokój. Tak jak sobie tego życzyła sama święta, która uważała się za nic nie znaczące narzędzie. Która przybyła tu (do klasztoru w Nerves – dopisek TPT), aby się skryć. Życzyła sobie być zapomnianą. Która chciała, aby nic nie odbierało chwały Niepokalanie Poczętej. Została (prawie) wysłuchana. Tylko dziesięć procent odwiedzających Lourdes udaje się także do Nerves” - wskazuje Messori, który sam – jak podkreśla – ukochał szczególnie to miejsce, które jest dla niego przetrzenią, w której dokonuje się cud intymnych rozmów nawróconych lub przemienionych w Lourdes pielgrzymów.
Apologetyka odrodzona
Wszystkie te rozważania, opisy nierozkładającego się ciała, wspomnienia o cudach i wreszcie praca dziennikarza śledczego, podporządkowana jest jednak jednemu celowi: głoszeniu Ewangelii. Messori od samego początku podkreśla, że wszystko, co pisze jest podporządkowane jednemu zasadniczemu celowi: nawracaniu, przekonywaniu do wiary niewierzących. Włoski dziennikarz zastępuje zatem w tej pracy teologów, którzy pochłonięci rozważaniem znaczenia greckich czy hebrajskich słów albo zajęci rozmywaniem doktryny katolickiej, tak by przestała być ona zgorszeniem dla wiernych, nie mają czasu na to, by swoimi dziełami rzeczywiście nawracać niewierzących.
Zastępuje ich więc Messori, który – nie ograniczany wymogami metodologii naukowej, ani polityczno-eklezjalną poprawnością – może spokojnie zająć się prozelityzmem, przeciąganiem na stronę Kościoła (a jako katolik wierzy on przecież, że właśnie w Kościele katolickim trwa w całej pełni Kościół Chrystusowi) protestantów, prawosławnych czy niewierzących. I tym właśnie zajmuje się on w „Tajemnicy Lourdes”. Jeśli bowiem objawienia te nie są oni efektem spisku Kościoła, ani halucynacji, histerii, choroby psychicznej czy omamień szatańskich – to nie ma wyjścia trzeba uznać, że św. Bernadecie objawiła się Matka Boża, która potwierdziła specyficznie katolicki dogmat Niepokalanego Poczęcia, a na potwierdzenie tej prawdy wciąż czyni znaki cudownych uzdrowień. Jeśli więc Bernadeta nie kłamie (a cała książka służy dowodzeniu, że tak nie jest) to trzeba się ochrzcić lub przynajmniej nawrócić. I nie ma wątpliwości, że Messori takie właśnie decyzje uznałby za swój największy sukces.
Tomasz P. Terlikowski
Pierwotnie opublikowane na Fronda.pl 6.08.14 r.