Niezwykle fascynujące jest to, że żyjemy w czasach, w których obraz o kosmonautce i jej locie rakietą na międzynarodową stację kosmiczną nie jest filmem science fiction tylko filmem obyczajowym. Dziś bycie kosmonautką jest tak prozaiczne, jak traktorzystką.
Na ekranach kin w całej Polsce, w tym i w warszawskim kinie Kinoteka, widzowie mają okazje zobaczyć francuski film obyczajowy „Proxima”. Reżyserką filmu jest Alice Winocour, a w rolach głównych wystąpili: Zélie Boulant-Lemesle, Matt Dillon, Lars Eidinger, Aleksei Fateev, Eva Green, Sandra Hüller.
Jak informuje dystrybutor obrazu, bohaterka filmu „Sara (Eva Green) jest astronautką. Jako jedyna kobieta bierze udział w wyczerpującym szkoleniu Europejskiej Agencji Kosmicznej. Każdego dnia pod kontrolą maszyn i specjalistów, poddana ekstremalnym warunkom, jakie panują na statku kosmicznym, ćwiczy wytrzymałość swojego organizmu. Jej codzienność to nie tylko mordercze treningi, ale również ciągłe udowadnianie męskiej części załogi, że zasługuje na miejsce w zespole. W domu zrzuca skafander i jest mamą 7-letniej Stelli. Kiedy zostaje wybrana na członka załogi misji „Proxima", jej dotychczasowe życie zaczyna się komplikować. Jako astronautka jest gotowa, by spełnić swoje marzenia i polecieć w kosmos, jako mama boi się rozłąki z córką. Każda decyzja jest dobra i zła jednocześnie. Wyprawa w kosmos czasami okazuje się mniejszym wyzwaniem niż zwykłe życie na Ziemi”.
Niestety dystrybutor filmu nie umieścił informacji o tym, czy ukazane w filmie realia pracy europejskiego i rosyjskiego programu kosmicznego są prawdziwe – jeżeli tak, to możliwość zobaczenia kulis przemysłu kosmicznego jest niezwykle ciekawa i warta wizyty w kinie.
Zapewne absolutnie poza intencjami, a wręcz wbrew nim, film jest moim zdaniem krytyką feminizmu i głosem za celibatem – obraz doskonale pokazuje (nie licząc finału filmu), że nie da się pogodzić pewnych wyzwań z życiem rodzinnym. Mama powinna zajmować się swoimi dziećmi, a nie na oczach dziecka ryzykować śmierć w wybuchającej rakiecie czy narażać dziecko na stres związany z wielomiesięczną rozłąką, kiedy w puszce będzie latać na orbicie. Feministycznej propagandy o realizacji aspiracji zawodowych nie da się połączyć z najważniejszym z punktu widzenia wyzwaniem, jakim jest macierzyństwo. Podobnie nie da się pogodzić kapłaństwa, całkowitego oddania wspólnocie religijnej, z byciem ojcem i mężem.
Fajne przesłanie ciekawego obrazu psuje finał filmu, w którym bohaterka łamie zasady bezpieczeństwa, by realizować swoje potrzeby emocjonalne wobec córki i naraża na śmiertelne niebezpieczeństwo całą misję. Szokujące nie jest to, że matka ulega swojej miłości do dziecka, tylko to, że nie ponosi za to żadnych konsekwencji i bez problemu leci w kosmos.
To wyjątkowo demoralizujące przesłanie filmu. Przesłanie, które głosi, że można łamać zasady i nie ponosić za to odpowiedzialności. Pod wpływem takiego przesłania widz nie będzie widział nic zdrożnego w tym, by ulegać nastrojowi chwili i napić się z kolegami (by nie zrobić im przykrości) oraz po alkoholu wsiadać do samochodu – bo jak można łamać zasady bezpieczeństwa i być dzielną kosmonautką, to można łamać zasady i kierować po kieliszku samochodem.
Popkultura powinna kreować właściwe wzorce zachowań. Bohaterowie filmów za dobre czyny powinni być nagradzani, a za złe ponosić konsekwencje. Niestety taka funkcja kulturotwórcza popkultury przegrywa z feministyczną propagandą głosząca za wszelką cenę aktywizację zawodową kobiet i z lewicowa propaganda głoszącą, że hulaj dusza piekła nie ma — pij, ćpaj, nie przestrzegaj zasad bezpieczeństwa, obcinaj sobie siusiaka i zmieniaj płeć, bądź niewierny wobec żony, nie dbaj o rodzinę, żryj cukierki, jak masz cukrzyce — bo najważniejsze jest podążanie za marzeniami, nie zależnie jakby były głupie i szkodliwe.
Jan Bodakowski