Księże Kardynale, żyjemy w czasach, w których dużo się mówi o Kościele i o wierze. Ludzie często mówią o ich upadku. Czy podziela Ksiądz Kardynał ten pogląd? A może dostrzega Ksiądz w ostatnich dziesięcioleciach również pozytywne tendencje?
Trudno dokonać takiego bilansu, nasuwa się bowiem pytanie, jakie miałyby być kryteria oceny. Jako chrześcijanie odczytujemy historię na sposób eschatologiczny. Przyczyną i miarą wszystkich rzeczy jest działanie Boga na krzyżu oraz zmartwychwstanie Jezusa Chrystusa. Dlatego od początku spodziewamy się dramatycznych zwrotów historii, a nie tylko harmonijnego wzrostu czy tragicznego upadku. Z pewnością odnotowujemy w Kościele pozytywne sygnały – zwłaszcza w ruchu liturgicznym i biblijnym oraz w działalności ekumenicznej. Napawa nas jednak smutkiem zmniejszająca się liczba uczestników Mszy Świętych, a także fakt, że od Kościoła, swojej Matki, odwracają się liczni ochrzczeni oraz że wielu młodych nie odnajduje już swoich korzeni w wierze chrześcijańskiej. Zamiast jednak popadać w rezygnację, powinniśmy potraktować to jako wezwanie, by odnowić w Kościele zapał misyjny. Wiarę przekazują – mam nadzieję, że w sposób przekonujący – rodzice i katecheci, ale w następnym etapie każdy musi przyjąć jej treści osobiście. Nic nie zdoła prześcignąć nowości Ewangelii jako takiej, jednak każdy człowiek przebywa w swoim życiu drogę naśladowania Chrystusa zupełnie od początku. Dlatego nie ma chwili, w której jest za późno. „Oto teraz czas upragniony, oto teraz dzień zbawienia!” (2 Kor 6, 2).
Czy lata pięćdziesiąte, kiedy to Kościół masowy odbierano jako oczywistość, były lepszym okresem? A może dzisiaj w Kościele mamy więcej szczerości?
Z pewnością lepsze było to, że przed pięćdziesięciu laty do kościoła chodziło więcej ludzi. Choć nie sposób tego jednoznacznie ocenić, to wiele osób socjalizujących się w środowisku katolickim po prostu idzie z tłumem. Taka sytuacja ma swoje zalety, ale niesie też potencjalne zagrożenie, że wiara zacznie karleć i nie przetrwa w chwili próby. Wybierając sobie punkty odniesienia z przeszłości i ogłaszając je normą, strzelamy sobie w stopę. W okresie kulturkampfu oraz narodowego socjalizmu zdarzały się okresy ciężkich prześladowań chrześcijaństwa. I wtedy liczba apostazji gwałtowanie wzrastała, a Kościół potępiano jako relikt dawnych wieków. Dziś chrześcijanie w Europie nie doświadczają wprawdzie krwawych prześladowań, ale ich wiarę się kwestionuje lub ciąga się ich po sądach, gdy ktoś uzna naszą religię za zagrożenie lub poczuje się znieważony przez jej wyznawców. Mało kiedy można liczyć na to, że sędziowie będą bezstronni. Są oni ludźmi swoich czasów, nie zawsze odpornymi na wpływy różnych ideologii. Z pewnością szczególnie trudno jest młodym, jeżeli jako chrześcijanie są wystawieni na publiczne drwiny i złośliwości. Ważne jest, by nie patrzeć ot tak wstecz na jakiś złoty wiek, ale stale powracać do korzeni wiary. I my musimy usłyszeć wezwanie Jezusa: „Zarzućcie sieci na nowo!” (zob. Łk 5, 4).
ZOBACZ SPECJALNE PRZESŁANIE DLA POLAKÓW
Czy można odnieść wrażenie, że papież Franciszek od początku relatywizował znaczenie urzędu papieskiego? W Evangelii gaudium wyraźnie pisze o „zbawiennej decentralizacji”.
Na ile Franciszek zmienia – również za sprawą swojego stylu – teologiczny profil urzędu papieskiego?
Nauczania o tym, że urząd papieża został ustanowiony przez Boga, nikt nie może zrelatywizować, bo oznaczałoby to próbę poprawiania Stwórcy. Jak to ujął Sobór Watykański II, w osobie następcy św. Piotra została ustanowiona trwała zasada jedności Kościoła w wierze i we wspólnocie z Chrystusem. Jednak na przestrzeni dwóch tysięcy lat, w miarę jak zmieniały się epoki, styl sprawowania posługi Piotrowej ulegał przeobrażeniom. Nie jest obojętne, czy żyje się w starożytnym Cesarstwie Rzymskim, w społeczeństwie feudalnym, czy w zglobalizowanym świecie, mając do dyspozycji możliwości oferowane przez Internet i sieci społecznościowe. Ponadto istnieją różne style indywidualne. Papież Franciszek stara się przezwyciężyć wszelkie przejawy nadmiernego formalizmu lub dystansu oraz przełamać wzajemną rezerwę. W tym wymiarze przekracza granice konwencji. Decentralizacja to słowo, które trudno zinterpretować. Zakłada ono strukturę dualną, obejmującą centrum i peryferie. Rzym nie jest ośrodkiem władzy czy centralą globalnej organizacji w sensie świeckim. Kościół powszechny istnieje w Kościołach lokalnych i z nich się składa. Rzymski Kościół partykularny z papieżem na czele ma bardzo szczególne znaczenie dla wspólnoty Kościołów lokalnych, jedności Kościoła i jego trwania w prawdzie Ewangelii, które otrzymał poprzez osobę Piotra Apostoła. Jakiś czas temu w mediach o określonym profilu występowali ludzie przedstawiani jako bliscy doradcy papieża, według których siedzibę ojca świętego należałoby przenieść na przykład do Medelln w Kolumbii lub podzielić urzędy kurii rzymskiej między różne kościoły lokalne. Takie twierdzenie jest obarczone fundamentalnym błędem, a nawet nosi znamiona herezji. Wystarczy przeczytać Konstytucję dogmatyczną Lumen gentium Soboru Watykańskiego II, aby przekonać się o eklezjologicznym absurdzie takich dywagacji.
Siedzibą papieża jest bazylika św. Piotra w Rzymie. Wszystkie obietnice dane przez Jezusa Piotrowi oraz misja najwyższego pasterza, który pasie owczarnię Pańską, przeszły na Kościół
rzymski, a tym samym na jego biskupa – papieża. Nie chodzi więc o żonglerkę organizacyjną, lecz o strzeżenie jedności otrzymanej w darze od Boga. Nieporozumieniem byłoby również postrzeganie kurii jako centralnego aparatu administracyjnego papiestwa. Uporczywie powtarzane wymysły o zorganizowanym oporze kręgów kurialnych, które nie poddają się reformom inicjowanym przez papieża Franciszka, to tylko odzwierciedlenie błędnego pojmowania kurii rzymskiej jako centrali władzy politycznej. Nie, jej istotą jest odpowiednia reprezentacja najwyższych duchownych Rzymu (kardynałów), wspierających prymat papieża i zapewniających już w obrębie Kościoła rzymskiego nieodłącznie związany z tym prymatem rys synodalny.
Synodalność nie zaczyna się od współpracy biskupów i papieża dopiero na szczeblu Kościoła powszechnego. Przecież papież nie jest jakimś zawieszonym w przestrzeni „superbiskupem”
przebywającym w Rzymie przypadkowo czy z przyzwyczajenia, lecz biskupem Kościoła rzymskiego, a przez to i pasterzem Kościoła powszechnego. W starożytnych dokumentach ojców Kościoła czytamy o prymacie Kościoła rzymskiego z papieżem jako głową. W okresie późniejszym dokonano niezupełnie poprawnej redukcji, mówiąc wyłącznie o prymacie papieża, jakby był on osobą wyizolowaną w Kościele. Tak czy owak, papiestwo jest jednak nieodłącznie związane z Rzymem. W tym właśnie sensie Kości ł rzymski jest matką i nauczycielką (materet magistra) wszystkich Kościołów na świecie.
Jak lepiej wyrażać różnorodność Kościoła powszechnego, chroniąc jego jedność?
Stawiając na czele poszczególnych kongregacji i rad papieskich biskupów lub księży pochodzących z różnych kontynentów i kultur. Muszą to być oczywiście osoby o odpowiednich kwalifikacjach duchowych i teologicznych, mające doświadczenie duszpasterskie w zarządzaniu diecezją. W ten sposób ominie się ścieżkę kariery w kurii, w której – tak to dziś wygląda – zdecydowanie dominuje jedna nacja. Niezbędne są kwalifikacje odpowiednie do obszaru odpowiedzialności. Tak na przykład Kongregacją Nauki Wiary od czas w kardynała Josepha Ratzingera, który nadał jej zupełnie nowe oblicze, muszą kierować prefekt i sekretarz, doskonale obeznani z teologią systematyczną, a nie osoby, które szczególnie przydałyby się w dyplomacji czy administracji, natomiast Papieska Rada do spraw Tekst w Prawnych korzysta z usług niezwykle kompetentnych kanonistów. Wbrew naturze zranionej przez grzech pierworodny raz po raz musimy ukracać zwyczaje rozdawania stanowisk według klucza przyjaźni czy zależności. Oto reforma Kościoła w duchu służby królestwu Bożemu, Kościołowi i ojcu świętemu.
Jeszcze pytanie o zaostrzający się antagonizm między tradycjonalistami a modernistami, jeżeli przyjmiemy takie określenia dla obu skrajności. Dlaczego jedność Kościoła jest tak zagrożona i jak można przeciwdziałać ewentualnej schizmie w tej fazie słabości rzymskiego przywództwa?
W obecnej sytuacji Kościół musi się wykazać mądrością i rozwagą. Pod żadnym pozorem nie wolno nam dolewać oliwy do ognia! Nie możemy zbierać się wszyscy po jednej stronie, bo inaczej łódź Piotrowa się wywróci. Gdy widzę blokujących się nawzajem ekstremistów, zawsze przypominają mi się słowa, które św. Paweł napisał do swojego pojętnego ucznia Tymoteusza:
Jeśli ktoś naucza inaczej i nie trzyma się zdrowych nauk Pana naszego, Jezusa Chrystusa, oraz nauczania zgodnego z pobożnością, to jest nadęty, niczego nie pojmuje, lecz choruje na dociekania i słowne utarczki. Z nich rodzą się: zawiść, kłótliwość, bluźnierstwa, złośliwe podejrzenia, ciągłe spory ludzi o wypaczonym umyśle i pozbawionych prawdy […]. Ty natomiast, o człowiecze Boży, uciekaj od tego rodzaju rzeczy, a podążaj za sprawiedliwością, pobożnością, wiarą, miłością, wytrwałością, łagodnością. Walcz w dobrych zawodach o wiarę, zdobywaj życie wieczne: do niego zostałeś powołany i o nim złożyłeś dobre wyznanie wobec wielu świadków […], ażebyś zachował przykazanie nieskalane, bez zarzutu, aż do objawienia się naszego Pana, Jezusa Chrystusa (1 Tm 6, 3–5.11–14).
WIĘCEJ W KSIĄŻCE „JEDNOŚĆ WIARY” KARD. GERHARDA MÜLLERA
*Fragment pochodzi z książki „Jedność wiary. Odpowiedzialność Rzymu za Kościół powszechny”, WYDAWNICTWO ESPRIT 2022