Mam pewne wątpliwości w tej sprawie. Zastanawia mnie, dlaczego kwestia molestowania seksualnego pojawiła się dopiero teraz, po kilku dniach zmienianych narracji i dość buńczucznych zapewnień o rozmaitych wadach przełożonych.
Ale...
… mimo wszystkich moich zastrzeżeń do poglądów i zachowania ojca Krzysztofa Mądela jakoś nie wierzę w to, by chciał on rozgrywać tak poważną, dramatyczną kwestię tylko dla własnego interesu. Mogę nie zgadzać się z ojcem Mądlem, mogę uznawać, że kary na niego nałożone są słuszne, ale nie jestem w stanie uwierzyć, że świadomie i dobrowolnie chciałby on szkodzić Kościołowi, tylko dla własnego interesu. Jezuita dał wielokrotnie dowody na to, że potrafi bronić racji, które uważa za dobre dla Kościoła, niezależnie od konsekwencji i że nie kieruje się w swoich zaangażowaniach (wielokrotnie, moim zdaniem, błędnych czy szkodliwych) własnym, wąskim interesem. I to w kwestii, która rzutować już będzie na całe życie kapłana. Wyznanie tego typu, szczególnie, jeśli przestanie być ono wiarygodne, określi całą jego przyszłość.
A jeśli tak, to można przyjąć, że ojciec Mądel napisał wczoraj prawdę (jutro w „Gazecie Krakowskiej” ma pojawić się więcej informacji na ten temat). Jego słowa zaś przypominają nam w Kościele, że problem pedofilii, molestowania i krzywdy, także w Kościele w Polsce istnieje (pisałem o tym kilka lat temu, apelując, byśmy zaczęli go załatwiać, zanim zajmą się tym media), i że trzeba zamiast zamiatać go pod dywan, zacząć załatwiać. I to nie tylko, i nie przede wszystkim, dlatego, że bomba pedofilska, jeśli wybuchnie, może zdemolować Kościół i zniszczyć Jego autorytet, ale przede wszystkim ze względu na dobro ofiar. One potrzebują pomocy, modlitwy, ale także sprawiedliwości. Bez prawdy, szczerego wyznania win i prośby o przebaczenie nie zaczniemy trudnego procesu leczenia. Grzech molestujących kapłanów nie jest bowiem tylko ich prywatną sprawą, którą załatwić trzeba w konfesjonale, ale to sprawa, która nadal rani Kościół, niszczy wspólnotę, a przede wszystkim niszczy życie – także duchowe – wykorzystanych osób, szczególnie dzieci.
I dobrze, by było, żebyśmy, tylko dlatego, że nie zgadzamy się z ojcem Mądelem, nie lekceważyli jego słów. Jeśli jego słowa są prawdziwe, to są one znakomitym przypomnieniem, że grzech pedofilii (a może lepiej powiedzieć zbrodnia kapłana, który dopuścił się molestowania) nie mija, nie traci znaczenia po latach, że ten grzech niszczy Kościół, wspólnotę, a także ofiarę przez całe lata, i to nawet wówczas, gdy nie straciła ona wiary, i pozostała w Kościele. Konserwatywni chrześcijanie, walczący katolicy, nie mogą o tym zapominać. Świadomość, że pedofilia bywa wykorzystywana do walki z Kościołem, wiedza o tym, że media inaczej zajmują się pedofilią zielonych niż niewielkiej części kapłanów, nie może nam przesłonić tego, że taki grzech wśród ludzi Kościoła istniał, i nie zwalnia nas z obowiązku walki z nim, a także oczyszczenia spraw z przeszłości. Miłosierdzie jest w tej sprawie konieczne, ale miłosierdzie wobec ofiar, oznacza sprawiedliwość wobec sprawców, tolerujących zło, a także załatwienie sprawy do końca.
A co do sprawy ojca Mądela, który powoli zaczyna opowiadać o sobie rzeczy niezwykle bolesne (o alkoholizmie ojca, molestowaniu seksualnym przez księdza), to – zachowując różnicę zdań – mogę tylko powiedzieć, że przepraszam go za zbyt wczesną i jednoznaczną ocenę sprawy (choć zachowuję prawo do oceny jego poglądów), a także zapewnić, choć nie wiem, czy chce on ją ode mnie przyjąć, o modlitwie. Chciałbym też poprosić, byśmy na Frondzie.pl, niezależnie od oceny ostatnich działań jezuity, gorąco się za niego pomodlili, by demony przeszłości, grzech ludzi, którzy go skrzywdzili, nie niszczyło już jego życia... I by mógł on nadal służyć Kościołowi.
Tomasz P. Terlikowski