Sejm zajął się projektem kontrowersyjnej ustawy przygotowanym przez fundację „Życie i Rodzina”, który zakazuje zgromadzeń osób LGBT. Projekt ocenił Tomasz Terlikowski, który podkreśla, że jako konserwatysta i katolik uważa go za społecznie niedopuszczalny, nieskuteczny i szkodliwy.
Pod obywatelskim projektem „Stop LGBT” podpisało się 140 tys. Polaków. Przygotowany przez fundację Kai Godek projekt nowelizacji Prawa o zgromadzeniach przewiduje zakaz zgromadzeń osób LGBT. W myśl projektu celem zgromadzeń nie może być m.in. kwestionowanie małżeństwa jako związku kobiety i mężczyzny, propagowanie rozszerzenia instytucji małżeństwa na osoby tej samej płci, propagowanie rozwiązań prawnych mających na celu uprzywilejowanie takich związków, propagowanie adopcji dzieci przez takie związki, propagowanie innej orientacji niż heteroseksualna, propagowanie płci jako niezależnej od uwarunkowań biologicznych, a także promocji aktywności seksualnej nieletnich.
Propozycje fundacji budzą kontrowersje również w środowiskach konserwatywnych. Z perspektywy konserwatysty i katolika projekt postanowił ocenić red. Tomasz Terlikowski. Jego zdaniem jest on „społecznie niedopuszczalny, nieskuteczny, ale i szkodliwy”.
- „Niedopuszczalny dlatego, że w podzielonym od dawna i bardzo mocno społeczeństwie, odbierającym jedną z fundamentalnych wolności, jaką jest manifestowanie swoich poglądów. Nie chodzę ani na Marsze Równości, ani na Marsze Niepodległości, ale uznaję, że i jedna, i druga strona, zwolennicy jednych i drugich poglądów mają prawo je manifestować. Tak, jak ja mam prawo pójść na Procesję Bożego Ciała czy na Marsz Życia i Rodziny”
- wyjaśnia publicysta.
Podkreśla, że projekt jest też szkodliwy, ponieważ odebranie dziś prawa do manifestowania jednej grupie sprawi, że w przyszłości prawo to będą mogły utracić też inne grupy.
- „Jeśli aktualnie silniejsza strona ma prawo do uznania, że jakieś poglądy, opinie czy przekonania nie mogą być manifestowane, to za kilka lat, gdy karta się odwróci, inna strona będzie mogła odnieść to do poglądów, opinii czy przekonań drugiej strony”
- podkreśla.
Projekt jest nieskuteczny, ponieważ jego uchwalenie oznaczałoby, że marsze, które najpewniej i tak by się odbywały, musiałaby rozwiązywać policja.
- „Jeśli tak, to wtedy z manifestacji poglądów marsze staną się miejscami martyrologii i prześladowania, symbolem odbierania praw jednej grupie. Ciekawe, czy pomysłodawcy nie domyślają się, po czyjej stronie będzie wtedy sympatia społeczna, nie tylko w Polsce, i kto na tym straci”
- pisze Terlikowski.
kak/Facebook, tvp.info.pl