W tekście „Pandemia czy już III Wojna światowa” została postawiona teza, iż wraz z wyeksportowaniem przez prezydenta Xi koronawirusa COVID - 19 w świat, weszliśmy w kolejną fazę, toczącej się w istocie już w kilku wymiarach, III wojny światowej. Nie wnikając na tym miejscu w zasadność tego przypuszczenia warto zastanowić się, czy niewątpliwy agresor przewodniczący Xi Jinping i kierowana przez niego Chińska Republika Ludowa w konfrontacji tej zwycięży.

 

Przewaga wyjściowa agresora

Nie ulega wątpliwości, że Chińczycy wykorzystują obecnie typową dla agresora przewagę początkową. Na poziomie oficjalnym zwyciężyli u siebie pandemię koronawirusa, przećwiczyli w warunkach realnego zagrożenia metody postępowania w sytuacji kryzysowej na dużą skalę (takich „ćwiczeń" nie było od czasu pokonania Czang Kai Szeka), niewykluczone też, że wyselekcjonowali dla swojej rasy takie cechy genetyczne, które pozwalają na przyszłość uniknąć zagrożenia podobnymi wirusami. To tylko kilka istotnych przewag, jakie zdobyli w momencie, gdy cały świat zmaga się z rozpętaną katastrofą. Kiedy inni wyciągają ręce po chińską pomoc, kierownictwo chińskie ciężko pracuje nad zdyskontowaniem przewagi wyjściowej nad zaskoczonym przeciwnikiem. Przeciwnikiem, który nawet nie ma w głowie by myśleć o tym, jak Chińczycy chcą wykorzystać tę sytuację. Na szczęście nie wszyscy.

Agresor wywołał konflikt na skalę światową, bowiem uznał że tylko taka ucieczka do przodu, może odwrócić uwagę setek milionów rozsierdzonych rosnącymi niedogodnościami życia Chińczyków, od coraz trudniejszej sytuacji wewnętrznej. To klasyczne zachowanie w podobnych sytuacjach i obserwujemy je od wieków. Tu jednak warto wrócić do kilku kwestii, które tłumaczą aktualny stan nastrojów społecznych.

We wspomnianym tekście wskazano na te zagadnienia, które były zapalnikiem wydarzeń w ostatnich miesiącach. Katastrofa na rynku żywnościowym, ciężki kryzys na rynku nieruchomości, potężne bariery rozwojowe wynikające z przesycenia państwa nadmiarem ciężkiej infrastruktury, tragiczna sytuacja w zakresie ochrony środowiska w wielkich aglomeracjach, wreszcie upokarzająca klęska w wojnie handlowej z prezydentem Trumpem - to wszystko złożyło się niewątpliwie na wzrost napięcia społecznego. Krytyczny stan sytuacji w Hongkongu odbierany był jako zagrożenie bezpośrednie eksplozją wewnętrzną. Ale czemu miało to tak duży potencjał wybuchowy?

 

Upadek Chinese Dream

Od momentu kiedy ówcześnie dobijający się do obecnej pozycji Xi Jinping stworzył koncepcję „Chinese Dream” w 2013 roku, Chińczycy przez kolejne lata byli utwierdzani w przekonaniu, że przy pomocy dwóch wielkich skoków cywilizacyjnych osiągną światowe przywództwo. Tak więc na stulecie powstania Komunistycznej Partii Chin, ChRL miała dogonić Amerykę w poziomie PKB oraz osiągnąć równorzędną z nią rolę w handlu światowym. Następnie zaś na stulecie ChRL w 2049 roku, m.in. dzięki zrealizowaniu wielkiego projektu zwanego ówcześnie „One Belt One Road”, Chiny miały być już niekwestionowanym liderem świata, który we wszystkich wymiarach zdetronizuje USA.

Plan Xi zakładał też oprócz tych imperialistycznych celów, spełnienie owego „amerykańskiego marzenia” dla każdego Chińczyka. Każdy Chińczyk miał zatem w perspektywie kilkunastu lat osiągać poziom życia przeciętnego Amerykanina. Przeciętnego, bo milionerów i miliarderów z partyjnej nomenklatury, udało się wyhodować dużo szybciej i dogonić pod tym względem Amerykanów prędzej. W ramach tego zadania zakładano szybszy wzrost konsumpcji wewnętrznej. To zaś miało stopniowo przesuwać ciężar chińskiego wzrostu gospodarczego z obszaru infrastruktury, gdzie przestrzeń na duże nakłady zaczęła się mocno kurczyć, oraz podatnego na niezależne od chińskich władz wahania koniunkturalne eksportu.

Chińczycy przez kilka lat odczuwali ów „Chinese Dream”. Dzięki coraz lepszym telefonom i coraz szybszemu internetowi, nawet mimo niedostępności dużej części zasobu internetowego, blokowanego przez władze, mieli poczucie „bycia w świecie”. Rozwój dystrybutorów internetowych pozwalał im szybko i tanio zaspokajać najpilniejsze potrzeby i dawać pewne poczucie luksusu. Mogli szybko i tanio przemieszczać się po swoim kraju, dzięki szybkiej i komfortowej kolei oraz rozwiniętemu w sposób spektakularny wewnętrznemu transportowi lotniczemu. Jeździli też za granicę poznawać świat. Dzięki manipulacjom kursowym walut stosowanym przez władze chińskie, życie - zwłaszcza jedzenie - było ciągle bardzo tanie, a do tego duża podaż mieszkań i dogodne warunki kredytowe oferowane przez chińskie banki, dawały możliwość nabywania nawet ówcześnie horrendalnie drogich mieszkań, zwłaszcza w dużych metropoliach. Oczywiście, ów spełniający się „Chinese Dream” odczuwali głównie „młodzi, wykształceni z dużych miast”. Dlatego prezydent Xi wielokrotnie podkreślał, że istotą jego programu jest włączenie w ten dobrobyt dodatkowych setek milionów Chińczyków.

Mniej więcej w 2018 roku zaczęły się jednak coraz poważniejsze problemy w realizacji tego ambitnego projektu. Utrzymująca się w wielu miejscach na świecie recesja (zwłaszcza w chłonnej na chińską produkcję Europie), powodowała ograniczanie chińskiego eksportu. Do tego Chińczykom wyrośli poważni konkurenci w dostawach tanich produktów - to już nie tylko Wietnamczycy czy Birmańczycy, ale zwłaszcza Hindusi, zaczęli wypierać ich z tradycyjnych rynków zbytu. Było to zwłaszcza konsekwencją wzrastającej ceny chińskiej siły roboczej. Okazało się, że chińszczyzna nie jest już tania. Dodatkowo Chiny weszły w fazę problemów swoich problemów demograficznych, będących konsekwencją „polityki jednego dziecka”. Świat nie dostrzegał, że w Chinach zaczyna być problem nie tylko z wystarczającą ilością nowych, młodych pracowników (zwłaszcza kobiet). Już zupełnie nie dostrzegał faktu, iż chińskie społeczeństwo gwałtownie się zestarzało, a w istniejącym w Chinach systemie emerytalnym, oznaczało to rosnące lawinowo z roku na rok problemy z wydolnością systemu świadczeń społecznych (zarówno wypłata emerytur i rent, jak i usługi zdrowotne).

Władze chińskie zdały sobie sprawę z tych problemów za późno i w sposób dość gwałtowny zaczęły korygować politykę gospodarczą. W konsekwencji spowodowało to drastyczny spadek tempa wzrostu gospodarczego, a uwzględniając manipulacje walutowe, Chiny wkroczyły de facto w fazę recesji.

Zbiegło się to z nasilającym się dążeniem prezydenta Xi do szybszego rozepchnięcia Chin w świecie kosztem Ameryki. Ta rozłożona niemal na łopatki przez osiem lat rządów Obamy, przestała się bowiem liczyć jako atrakcyjny „lider wolnego świata”. Ameryka Obamy skupiła się bowiem na eksporcie prezerwatyw, promocji aborcji, związków homoseksualnych, a wreszcie ideologii gender. Większość państw na świecie mając do wyboru tę „ofertę” Obamy, a z drugiej ofertę Chińczyków, wspierających budowę kolei, lotnisk, portów lotniczych czy innej infrastruktury transportowej i fabryk, orientowała się na „Państwo Środka”.

Dlatego kiedy pojawił się prezydent Trump i postanowił zmniejszyć uzależnienie Ameryki od dostaw z Chin, sztabowcy prezydenta Xi uznali, że nadarza się okazja aby szybciej pogrążyć USA. Chińczykom wydawało się, iż Ameryka nie po-radzi sobie bez ich dostaw, a do tego olbrzymie rezerwy finansowe Chin, w znacznym stopniu ulokowane w amerykańskich papierach wartościowych, dają im unikalną okazją złapania Jankesów za gardło.

Jednak skuteczność amerykańskich sankcji okazała się zabójcza, bowiem zbiegło się to ze wspomnianym wyżej przesileniem gospodarczym potęgując recesyjne skutki. Koniec 2019 roku unaocznił to z całą siłą, a wtedy nałożyły się na to wspominane już dwa ciężkie kryzysy : kryzys na rynku żywnościowym oraz na rynku nieruchomości. Koniec 2019 roku oznaczał w praktyce spektakularny koniec „Chinese Dream”. To dlatego załamanie nastrojów społecznych w Chinach było tak gwałtowne i tak głębokie, że wymagało nadzwyczajnych działań.

 

Chiny po koronawirusie

Dziś jesteśmy świadkami z jednej strony narastającej fali pandemii w całym świecie, z drugiej zaś strony próby udowadniania, że Chiny wracają do normalności, po pokonaniu swoich problemów. Jednocześnie rozpoczęta została ofensywa „chińskiej pomocy humanitarnej”, trwa udowadnianie światu, że „pandemii winni są Amerykanie”, a gospodarka chińska „jest na drodze odbudowy”.

Panuje przekonanie, że ekipa przewodniczącego Xi założyła iż cały świat poniesie konsekwencje tragicznej pandemii. Jednak Chiny, które wyjdą z niej najprędzej, stracą na niej dużo mniej niż inni. I to stworzy przewagę Chin w nowej epoce. Sprawdźmy zatem, czy są na to rzeczywiście szanse i czy Chiny dzięki temu wysforują się na pozycję lidera - zwycięzcy tej wojny.

Pozornie wydaje się, że jest to założenie słuszne bowiem chińskie fabryki rozpoczynają już produkcję, ruszyły budowy, komunikacja. Jednakże podstawowy problem chińskiej gospodarki w tym momencie jest taki, że racją jej istnienia jest eksport. Co z tego że chińskie fabryki będą produkować, jeśli odbiorcy tych dóbr nie będą ich kupować. Problem ten ma podwójny wymiar. Po pierwsze, pogrążone w kryzysie gospodarki innych państw i ich nagle spauperyzowani obywatele, radykalnie ograniczą swoje potrzeby konsumpcyjne. Po drugie, rządy tych krajów chcąc ratować swoje gospodarki i swoje społeczeństwa, będą musiały wrócić do polityki protekcjonistycznej i promować swoich własnych producentów, bo trudno będzie inaczej stanąć na nogi.

Chińczyków nie stać w chwili obecnej na sponsorowanie swojego eksportu i dopłacanie swoim producentom, bo środki którymi dysponują, muszą być użyte dla celów pobudzenia własnej gospodarki. Ten strumień dóbr mógłby być przekierowany na rynek wewnętrzny, ale tu znowu pojawiają się bariery popytowe, wynikające z gwałtownego zubożenia społeczeństwa.

Dochodzi tu ponadto jeszcze jeden, bardzo poważny problem. Chinom trudno będzie utrzymać w zmieniającym się świecie dotychczasową ilość usadowionych w ich strefach ekonomicznych zagranicznych koncernów. Prognozowany jest zwrotny exodus tych fabryk do swoich krajów, co nie tylko osłabi chińską gospodarkę, ale przede wszystkim może ją odciąć od łatwego pozyskiwania najnowocześniejszych technologii.

Podkreślić też trzeba, że Chiny wyczerpały już w znacznym stopniu przestrzeń dla wielkich inwestycji infrastrukturalnych. Poza kolejnymi cudami budowanymi dla potrzeb zimowych igrzysk olimpijskich, trudno znaleźć przestrzeń do innych wysoce kosztochłonnych inwestycji. Poza tym pieniądze będą potrzebne na inne cele. Trzeba się bowiem w obliczu ewoluującej sytuacji liczyć z szybko rosnącymi wydatkami wojskowymi.

Chiny mają wprawdzie potężne rezerwy finansowe, ale gros (ca 1,2 bln. USD) z nich ulokowanych w amerykańskich obligacjach skarbowych. Od dawna wiadomo, że Chińczycy nie mają tu wielkiego pola manewru. Jeśli bowiem chcieliby spieniężyć ten ogrom środków szybko, zbiją ich cenę tak że stracą na tym gigantyczne kwoty. Utrzymywanie zaś tych środków nie daje żadnego realnego wpływu na politykę amerykańską.

To co dla Chin - ale nie tylko dla nich - stanowi najpoważniejszy problem, to fakt iż obecna epidemia dotknęła rzeczywiście wszystkich państw na naszej planecie. To kataklizm na miarę biblijnego potopu i na razie nie widać żądnego kawałka lądu wystającego ponad wodę. Takiego kryzysu historia nie zna, stąd wszelkie założenia i kombinacje, które być może przygotowywano w niektórych ośrodkach, można dziś wyrzucić do kosza.

Wydaje się, że Chińczycy licząc na to, że to oni będą tym jedynym suchym lądem po kryzysie, mocno się przeliczyli. Próba wykorzystania zaistniałej sytuacji w obliczu potężniejących problemów wewnętrznych, nie była dobrym pomysłem.

Chiny mają jeszcze czas i przestrzeń, do deeskalacji konfliktu. Kierując się starą chińską mądrością, powinny zrobić kilka kroków wstecz. Nikomu bowiem na świecie nie przyjdzie nic z pogłębienia wewnętrznego kryzysu w Chinach.

Jednak podstawowym pytaniem jest to, czy przewodniczący Xi jest zdolny do takiego manewru. Jeśli nie zrozumie szybko, że Chiny nie mają szans wygrać tej wojny, uratuje swój kraj.

 

Redakcja: Tadeusz Grzesik