Fragment książki - Chrystofobia

W encyklice Divini Redemptoris, zawierającej potępienie ideologii komunistycznej, znajdujemy między innymi taki fragment: „Gdziekolwiek bowiem komunizm zdołał się zagnieździć i dojść do władzy – myślimy tu ze szczególniejszą troską o narodach republiki rosyjskiej i meksykańskiej – tam wszelkimi środkami, jak to sam przyznaje, dążył do tego, aby doszczętnie zniszczyć podstawy religii i cywilizacji chrześcijańskiej i nawet pamięć o nich wygasić w sercach ludzi, a zwłaszcza młodzieży. Biskupów i kapłanów wydalał z kraju, skazywał na katorgi, rozstrzeliwał i w nieludzki sposób mordował; świeckich podejrzanych o obronę religii prześladował i uważał za wrogów, wlókł przed sądy i do więzienia”.

Rewolucja meksykańska, mniej znana niż rosyjska, to cały szereg przewrotów politycznych zapoczątkowany w 1910 roku. Zmieniali się kolejni prezydenci Meksyku, ale kierunek pozostawał ciągle ten sam – coraz bardziej na lewo i coraz bardziej antykatolicko. Nic w tym zresztą dziwnego, skoro główną siłą stojącą za tymi wydarzeniami była meksykańska masoneria. To jej „zasługą” było uchwalenie w 1917 roku konstytucji (jeszcze do niedawna obowiązującej), która oznaczała wypowiedzenie przez państwo wojny Kościołowi.

Konstytucja ta usankcjonowała zagrabienie („upaństwowienie”) majątku kościelnego, zakazywała sprawowania publicznego kultu poza murami kościołów (oznaczało to m.in. „nielegalność” procesji Bożego Ciała), odbierała Kościołowi prawo do katechizowania młodzieży w szkołach i prowadzenia własnych instytucji oświatowych (chodziło o likwidację wpływu Kościoła na edukację młodzieży, która odtąd miała być kształcona wedle „postępowych zasad”).

Konstytucja wprowadzała też, by posłużyć się Orwellowskim określeniem, rozróżnienie na ludzi „równych i równiejszych”. Na mocy artykułu 5. rozwiązano wszystkie zakony w Meksyku (uzasadnienie: śluby zakonne są „sprzeczne z wolnością człowieka”). Duchowieństwo katolickie zostało natomiast de facto wyjęte spod prawa. Ksiądz (nazywany przez konstytucję „urzędnikiem kultu”) pozbawiony został czynnego i biernego prawa wyborczego. Katoliccy duchowni mieli być odtąd rejestrowani w państwowych urzędach, a administracja państwowa miała pełne prawo ustanawiania „limitów liczbowych” dla duchowieństwa – stosownie do „lokalnych potrzeb”. Miarą poniżającego traktowania przez meksykańską masonerię księży katolickich jako obywateli drugiej kategorii był artykuł wspomnianej konstytucji, który zakazywał księżom testamentowego spadkobrania – chodziło o doprowadzenie do pauperyzacji duchowieństwa. Masońska konstytucja zakazywała również kapłanom krytykowania „fundamentalnych praw kraju oraz władz rządowych” (co w praktyce oznaczało zakaz krytykowania wszelkich posunięć władz). Zakazywała także tworzenia organizacji i instytucji, które posiadałyby jakikolwiek związek z jakimś wyznaniem (w warunkach meksykańskich, przy zdecydowanej przewadze katolików, oznaczało to zamknięcie katolikom świeckim prawa do organizowania się we własnych stowarzyszeniach, takich jak Akcja Katolicka czy chrześcijańskie związki zawodowe).

Gdy w 1924 roku urząd prezydenta Meksyku objął fanatycznie antykatolicki Elias Calles – członek masońskiej loży „Helios” – prześladowania Kościoła w Meksyku przybrały na sile. Calles bowiem za główny cel swojej prezydentury uważał wprowadzenie w życie wszystkich wymierzonych w katolicyzm postanowień konstytucji z 1917 roku.

Calles nie był sam. Jego najbliższymi współpracownikami byli tak samo myślący „bracia w fartuszkach”. Minister wojny, Joaquin Amaro, odznaczał się podobnym, jak zwierzchnik, antykatolickim zacietrzewieniem. Jasno deklarował swój stosunek do Kościoła katolickiego: „Apostolskie duchowieństwo rzymskokatolickie, które jest faktycznie pazerną, obstrukcyjną, konserwatywną i wsteczną partią polityczną, było jedną z przyczyn wszystkich nieszczęść, jakie nawiedziły Meksyk od czasu podboju kraju przez Hiszpanów po dzień dzisiejszy”. Inny z ministrów, Canabal, nadał swoim trzem synom imiona: Lenin, Szatan i Lucyfer.

W 1925 roku weszła w życie tzw. ustawa Callesa, nakazująca przymusową rejestrację całego katolickiego duchowieństwa w Meksyku. Ponieważ tylko „zarejestrowany” kapłan mógł oficjalnie pełnić posługę religijną, władze wykorzystywały tę procedurę, by uniemożliwić Kościołowi prowadzenie pracy duszpasterskiej. Prezydent Calles w sierpniu 1926 roku zwierzał się pewnemu zagranicznemu dyplomacie z prawdziwego celu swojej polityki: „Każdy tydzień, który przeminie bez mszy świętej, spowoduje utratę dla Kościoła około 2% wiernych”. W 1926 roku opublikowano kolejne antykatolickie dekrety, m.in. zakazujące księżom pod karą wysokiej grzywny noszenia sutann poza obrębem kościołów. Wkrótce potem zamknięto większość kościołów i wszystkie szkoły katolickie. Z wyroku masońskiego prezydenta Meksyku Kościół katolicki w tym kraju miał być unicestwiony. Dobitnie politykę władz streścił minister spraw wewnętrznych, Tejeda: „Chwyciliśmy Kościół za gardło i zrobimy wszystko, aby go udusić”.

Dławienie katolicyzmu w Meksyku odbywało się także innymi sposobami. Sięgnięto do środka stosowanego przez wszystkich rewolucjonistów od czasów rewolucji francuskiej, czyli próby rozbicia Kościoła od wewnątrz. Władze inspirowały i popierały istnienie schizmatyckiego Meksykańskiego Apostolskiego Kościoła Katolickiego (nieuznającego zwierzchności papieża, ale w pełni respektującego antykatolicką politykę Callesa). To właśnie „apostolskim katolikom” przekazywano świątynie odebrane „niezarejestrowanym” księżom katolickim.

W „uduszeniu” katolicyzmu w Meksyku dopomóc mieli protestanci ze Stanów Zjednoczonych. Im właśnie przekazano kierownictwo ministerstwa edukacji, a równolegle do otwartej wojny z Kościołem katolickim gorliwie wspierano „działania ewangelizacyjne” na terenie Meksyku różnych odłamów amerykańskiego protestantyzmu. Czynił tak już poprzednik Callesa, Álvaro Obregón. Doczekał się on nawet podziękowania od przedstawicieli Kościołów episkopalnych z Pensylwanii, którzy doceniając przychylność prezydenta Meksyku, pisali: „Miliony Amerykanów solidaryzują się z Panem i modlą za Pana w czasie, gdy toczy Pan walkę o rozluźnienie uścisku rzymskiego Kościoła katolickiego, przygniatającego Pański wielki kraj”.

Papież Pius XI już w 1926 roku w encyklice Iniquis afflictisque potępił antykatolicką politykę masońskiego rządu. Potępienie to powtórzył w 1932 roku w encyklice Acerba animi. Nie milczeli także biskupi meksykańscy. W liście pasterskim z 21 lipca 1926 roku czytamy: „Duch i litera konstytucji, zachowanie się rządzących, jawne solidaryzowanie się ze stowarzyszeniami masońskimi, udzielanie w sposób oficjalny pomocy protestantom i schizmatykom, wszystko to świadczy, że zamierzonym celem jest unicestwienie katolicyzmu [...]. Nadszedł czas, aby powiedzieć non possumus. Bylibyśmy zbrodniarzami, jeśli tolerowalibyśmy taką sytuację”.

Na służbie Chrystusa Króla.

Głośne non possumus wypowiedziały również rzesze wiernych, tysiące świeckich. Nie po raz pierwszy w historii lud, w imię którego chciano budować raj na ziemi, odrzucił oferowane mu „dobrodziejstwa” i uszczęśliwianie na siłę. Pod koniec 1926 roku w różnych częściach Meksyku całkowicie spontanicznie wybuchły powstania przeciw antykatolickiej polityce rządu meksykańskiego. Szeregi powstańców w dużej mierze składały się z najbiedniejszych warstw społecznych (głównie chłopstwo). Rząd nadał im nazwę – w pojęciu masonów pogardliwą – cristeros („wojownicy Chrystusa”). Z czasem powstańcy z dumą przyjęli ją za własną (i stąd nazwa całego powstania: cristiada). Na sztandarach, obok wizerunku Matki Boskiej z Guadalupe, umieścili hasło: Viva Cristo Rey! („Niech żyje Chrystus Król!”) i z tym hasłem na ustach wielu z nich oddało życie za wiarę. Jeromito Gutiérrez, jeden z przywódców cristeros, tak mówił o ich motywacji przystąpienia do powstania: „Rząd wszystko nam zabiera, naszą kukurydzę, nasze pastwiska i bydło, i jakby im tego było jeszcze mało, chce, byśmy żyli jak zwierzęta, bez religii, bez Boga. Ale tego nie zobaczą ich oczy, bo przy każdej okazji będziemy krzyczeć z całej piersi: «Niech żyje Chrystus Król! Niech żyje Matka Boża z Guadalupe! [...] Śmierć rządowi!»”. I dodawał: „Podjąłem decyzję przyłączenia się do zbrojnego powstania przeciwko temu złemu rządowi, by bronić praw Bożych i Kościoła [...]. Jestem poddanym Chrystusa Króla i nikt mnie nie powstrzyma. Bo przysiągłem walczyć za Niego, choćby przyszyło umrzeć.

Cristiada trwała z różnym natężeniem do 1929 roku (największe sukcesy powstańcy odnosili na przełomie 1927 i 1928 roku). Liczebność powstańców zmieniała się, ale zawsze wynosiła około 50 tysięcy. Na wyzwolonych przez siebie terenach powstańcy zaprowadzali własne rządy, w dużej mierze odzwierciedlające założenia katolickiej nauki o państwie (które w 1925 roku przypomniał całemu Kościołowi papież Pius XI w encyklice Quas primas, ustanawiającej również święto Chrystusa Króla). 1 stycznia 1928 roku cristeros ogłosili własną konstytucję, stojącą w zdecydowanej opozycji do masońskiej konstytucji z 1917 roku. W artykule pierwszym swojej ustawy zasadniczej powstańcy napisali: „Naród meksykański uznaje i składa hołd Bogu Wszechmogącemu i Stwórcy Wszechświata”. To sformułowanie najlepiej pokazuje, na jakich duchowych antypodach względem siebie znajdowali się cristeros i walczące z nimi meksykańskie władze. Atmosferę w oddziałach powstańczych oddaje także doświadczenie, które stało się udziałem generała Enrique Gorostieta. Był on ateistą i masonem. Początkowo dowodził oddziałami cristeros jako najemnik. Jednak wojna u boku katolickich powstańców zmieniła go całkowicie. „Z takim rodzajem ludzi sądzisz, że moglibyśmy przegrać?” – pisał w jednym z listów. Nie, ta sprawa jest święta, i z takimi obrońcami nie może ona zginąć”11. (…)