Bez wymaganego ustawą porozumienia z Kościołami i związkami wyznaniowymi, minister edukacji narodowej wydała w połowie wakacji rozporządzenie, w myśl którego dyrektorzy szkół mogą łączyć na lekcje religii uczniów z różnych klas i roczników. Na wniosek Kościoła katolickiego oraz Polskiej Rady Ekumenicznej, rozporządzenie zostało zaskarżone do Trybunału Konstytucyjnego, a ten zdecydował o zawieszeniu jego stosowania do momentu wydania ostatecznej decyzji. Resort edukacji jednak decyzją sądu konstytucyjnego się nie przejął.

Minister Nowacka udzieliła wywiadu „Gazecie Wyborczej”, w którym przekonuje, że to biskupi wywołali spór, w reakcji na „kolejne plany rządu związane z rozdziałem państwa od Kościoła”. Szefowa MEN grzmi, że „to, co dzisiaj obserwujemy, czyli protesty, akcje mediów katolickich, skierowanie skargi do Sądu Najwyższego, kazania o katechezie - to nic innego jak próba pokazania, kto rządzi w edukacji: Kościół czy MEN”.

- „Po latach, kiedy biskupi dyktowali rządowi PiS, co ma robić, a ten spełniał wszystkie prośby Kościoła, Episkopat nie jest w stanie pogodzić się ze zmianą władzy. Dlatego - przy tak błahej sprawie - zdecydowali się na próbę sił. To kler, a nie kierownictwo ministerstwa eskaluje konflikt. Rząd nie wycofa się ze zmian, które zakładają poprawę komfortu pracy uczniów w szkołach”

- oświadczyła.

Odnosząc się do zapowiedzianego przez nią ograniczenia lekcji religii do godziny tygodniowo, minister stwierdziła, że „szkoła jest po to, żeby dzieci jak najlepiej uczyły się matematyki, języka polskiego, historii, geografii, czyli wszystkich przedmiotów niezbędnych im potem na rynku pracy”.

- „Rzecz jasna uczniowie mają mieć zapewniony dostęp do zajęć dodatkowych, społeczeństwo chce, aby zajęcia religii odbywały się na terenie placówek oświatowych, ale szkoły muszą zachować odpowiednie proporcje”

- powiedziała.

 

Zobacz również: „Nie mamy pańskiego płaszcza i co nam pan zrobi?”. Ks. prof. Stanisz: W wystąpieniach MEN pobrzmiewają nuty Barei