„Mój tata powiesił się, jak miałem 3 lata. Brakowało mi go przez te wszystkie lata. Chciałbym, by mógł mi towarzyszyć podczas moich sukcesów. To pierwsza osoba, o której zawsze myślę w święto zmarłych” – opowiadał podczas rozmowy z Mateuszem Borkiem w „Kanale Sportowym”, pięściarz z Wieliczki, który 16 stycznia 2016 roku był na ustach całego sportowego świata, gdy krzyżował rękawicę ze śmiertelnie wręcz niebezpiecznym Wilderem, będącym w stanie jednym swym piorunującym ciosem skończyć karierę i złamać zdrowie każdemu ze swych rywali.
Walkę ze słynnym „Bronze Bomberem” Szpilka rozgrywał znakomicie, wygrywając kilka rund z faworyzowanym Amerykaninem. W dziewiątej rundzie polski pięściarz nadział się jednak na nokautujący cios Wildera i padł jak rażony piorunem na matę ringową przez długi czas nie dając znaku życia. Gdy już odzyskał przytomność został wyniesiony z ringu na noszach i od razu przewieziony do szpitala.
Artur Szpilka poczuł, że od wymarzonego sukcesu dzieliło go naprawdę niewiele. Do momentu nokautu radził sobie naprawdę nieźle na tle tak przecież znakomitego rywala. Nic dziwnego, że Polak aż rwał się do powrotu na ring i marzył o kolejnej mistrzowskiej szansie.
Na to, by po raz kolejny stanąć między ringowymi linami w zawodowym pojedynku, Artur Szpilka musiał jednak czekać niemal dokładnie półtora roku, kiedy to znów w Nowym Jorku skrzyżował rękawice z innym polskim bokserem - Adamem Kownackim. Szpilka był murowanym faworytem, lekceważył Kownackiego, ale to właśnie ten z pozoru uśmiechnięty i misiowaty, przesympatyczny zawodnik udzielił mu srogiej lekcji boksu, kilkukrotnie posyłając na deski i kończąc pojedynek już w czwartej rundzie technicznym nokautem.
Sny o mistrzowskiej szansie brutalnie roztrzaskały się o ścianę rzeczywistości, a Arturowi Szpilce przyszło teraz stoczyć najpoważniejszy pojedynek w całym swoim życiu. I był to bój na śmierć i życie właśnie. Tyle, że rywal był już znacznie bardziej niebezpieczny od Deontata Wildera czy Adama Kownackiego.
„Nie mogłem znaleźć sobie miejsca. Miałem dom, pieniądze, kobietę, ale dwa razy skręcałem sobie sznur. To były najgorsze chwile w moim życiu. Budziłem się o 4 w nocy i słyszałem w głowie głos diabła: „Wykończę cię, jak twojego starego”. Płakałem i nie mogłem sobie dać rady, byłem roztrzęsiony, załamany” – wspominał Artur Szpilka.
Sportowiec przyznał, że w tym najcięższym czasie pomógł mu Pan Bóg i wiara w Niego.
Dziś każdej niedzieli Szpilka jeździ na Mszę św. do Lasku Bielańskiego do ks. Wojciecha Drozdowicza, który przed laty prowadził w TVP program „Ziarno”.