W czerwcu Sąd Najwyższy, stosunkiem głosów 6 do 3, zdecydował o oddaleniu pozwu w sprawie „Murthy kontra Missouri”, stwierdzając, że powód – czyli stan Luizjana i Missouri oraz użytkownicy mediów społecznościowych – nie miał legitymacji procesowej. Pozew wniesiono w związku z wątpliwościami, czy rząd federalny de facto nie domaga się cenzury, gdy zwraca się do takich platform, jak Facebook, Instagram czy YouTube o usuwanie „niedopuszczalnych” treści. Byłoby to w związku z tym naruszenie pierwszej poprawki do Konstytucji USA
Trzech sędziów, czyli Samuel Alito, Clarence Thomas i Neil Gorsuch, wyrazili odmienną opinię od werdyktu większości Sądu Najwyższego. Uważają oni, że naciski Białego Domu na Facebook w rzeczywistości „wpłynęły na pewne cenzorskie decyzje Facebooka. Nic więcej nie potrzeba”.
Tymczasem w raporcie Horowitza mówi się o przyjęciu przez Departament Sprawiedliwości „publicznego i strategicznego podejścia do dzielenia się informacjami z firmami prowadzącymi media społecznościowe w sposób chroniący prawa wynikające z pierwszej poprawki po to, by zwalczać zagraniczne szkodliwe wpływy wymierzone w wybory w USA”. W związku z tym mowa jest o dwóch zaleceniach.
Pierwsze z nich mówi o tym, by „rozwijać podejście informowania społeczeństwa o procedurach – jakie Departament zastosował, by przekazywać informacje o zagrożeniu zagranicznymi szkodliwymi wpływami firmom tworzącym media społecznościowe – które chronią prawa wynikające z pierwszej poprawki”. Drugie zalecenie to „rozwój i wprowadzanie wszechstronnej strategii zapewniającej, by podejście Departamentu Sprawiedliwości do dzielenia się informacjami z mediami społecznościowymi w celu zwalczania zagranicznych szkodliwych wpływów skierowanych przeciwko wyborom w USA mogło się dostosować do zajmowania się zmieniającym krajobrazem zagrożeń”.
Calvin Freiburger z „Life Site News” przypomina, że od wielu lat giganci mediów społecznościowych, tacy jak Google, Facebook czy wcześniej Twitter, byli krytykowani zarówno przez konserwatystów, jak i tych, którzy odeszli od „lewicowej ortodoksji” za tendencje cenzorskie i wypaczanie wiadomości. Argumentacja, jaką takie media zazwyczaj stosują, to ochrona przed „dezinformacją”, a w rzeczywistości zdaje się chodzić o np. wpływ na wyniki wyborów i faworyzowanie lewicy oraz liberałów. Krytycy działań firm z grupy Big Tech wskazują na czynne zachęcanie ze strony rządu do stosowania takich praktyk cenzorskich po to, by chronić administrację Joe Bidena.
Freiburger uważa, że w sytuacji, gdy badania opinii publicznej pokazują wyrównane szanse Donalda Trumpa i Kamali Harris w wyborach prezydenckich, manipulowanie informacjami w mediach społecznościowych może przechylić szalę i wpłynąć na wynik wyborów w stanach, gdzie różnica głosów jest niewielka.