Nowe fakty o jej życiu odkrywa Milena Kindziuk w najnowszym wydaniu biografii „Matka Świętego”.
W historii Kościoła tak niekiedy bywa, że wśród wielu świętych lub kandydatów na ołtarze (wierzę, że Marianna Popiełuszko zasługuje, by także znaleźć się w tym gronie) są matki znanych dzieci. Wystarczy wspomnieć żyjącą w IV wieku Świętą Monikę z Tagasty, matkę Świętego Augustyna, Świętą Zelię Martin, matkę Świętej Teresy z Lisieux, czy Sługę Bożą Emilię Wojtyłową – matkę świętego papieża Jana Pawła II.
Te matki stały się znane dzięki dzieciom. Wskutek ich świadectwa albo ze względu na ich wielkie dzieła. To proces zupełnie naturalny, gdy bowiem bada się życie osób wielkich i świętych, nie sposób nie sięgnąć do ich korzeni, do rodzinnego domu, do matki, ojca, rodzeństwa. W tym kontekście nie dziwi więc, że po męczeńskiej śmierci błogosławionego księdza Jerzego w 1984 roku zainteresowano się również Marianną Popiełuszko, którą jakby wydobyto z cienia. Apogeum to zainteresowanie osiągnęło w czasie beatyfikacji księdza Jerzego, czyli 6 czerwca 2010 roku.
KOBIETA WIELKIEJ WIARY
Trzeba też wspomnieć, że głośnym echem odbił się pogrzeb matki kapłana męczennika – 19 listopada 2023 roku mija dziesięć lat od jej śmierci. Żegnał ją w telegramie kondolencyjnym sam papież, a Mszę Świętą żałobną odprawiało wielu biskupów i kilkuset księży. Po Eucharystii setki ludzi z całej Polski szły kilka kilometrów polnymi drogami, by odprowadzić ją na miejsce wiecznego spoczynku na jej cmentarz parafialny w Suchowoli. Takiego pogrzebu jak Marianny Popiełuszko nie było dotąd na całym Podlasiu, mówili miejscowi. Życiowe motto Marianny Popiełuszko brzmiało: „Mam spokój w duszy, bo wszystko przyjmuję z ręki Boga: czy cierpienie, czy ból, czy biedę. Jak nie akceptujesz życia, jakie masz, to nie znajdziesz spokoju”.
Gdy kiedyś nieśmiało zapytałam panią Mariannę, jak to możliwe, że akceptuje swe życie, tak bardzo przecież trudne i wypełnione cierpieniem bez miary, odpowiedziała bez wahania: „ A co, ty bez krzyża do nieba chciałaś się dostać?”.
Taka właśnie była pani Marianna. Pełna życiowej mądrości i niezłomnej wiary. Ważne świadectwo o jej sile wiary i harcie ducha złożył ostatnio jej wnuk Marek Popiełuszko, który aktualnie żyje w USA:
Marek Popiełuszko z babcią (Fot. Archiwum Fundacji im. Ks. Jerzego Popiełuszko Dobro)
Nigdy nie zapomnę cudownych, pełnych mądrości wierszyków, których nauczyła mnie babcia. Choćby ten: „Prościuteńko w niebo droga: kochaj ludzi, kochaj Boga. Kochaj sercem i czynami – będziesz w niebie z aniołkami”.
Z dzieciństwa, które spędzałem często u babci i dziadka w Okopach, zapamiętałem, z jaką uwagą i uśmiechem na twarzy obserwowała mnie, gdy bawiłem się, zawiązując i rozwiązując sznurówki w butach. Nigdy nie zapomnę też smaku i zapachu chleba na zakwasie, który raz na kilka tygodni babcia piekła w domowym piecu kaflowym, specjalnie w tym celu rozpalanym drewnem. Powszechną praktyką była codzienna modlitwa babci. A dzięki niej – całej rodziny. Wieczorami na kolanach, przed ołtarzykiem, który stał w pokoju, odmawialiśmy pacierz, włącznie z Dziesięciorgiem przykazań, a w odpowiednich miesiącach – także cząstkę Różańca, Litanię loretańską czy drogę krzyżową.
Babcia mocnym głosem śpiewała każdego ranka Godzinki o Niepokalanym Poczęciu Najświętszej Maryi Panny. Także starą, znaną pieśń „Kiedy ranne wstają zorze, Tobie ziemia, Tobie morze...”.
To z babcią chodziłem w niedzielę do kościoła – zazwyczaj na sumę. Po drodze, a było to pięć kilometrów w jedną stronę, zbieraliśmy gałązki piołunu, z których później robiło się miotły. Zbieraliśmy też kminek.
RODZINA BOGIEM SILNA
Mówiąc o babci Mariannie, mocno pragnę podkreślić także rolę dziadka Władysława, jej męża. Oni oboje byli wyjątkowi. Razem tworzyli wspaniałą, kochającą się rodzinę. Babcia Marianna była twarda, zahartowana. W zasadzie nie chorowała, chociaż chodziła prawie zawsze boso, dość lekko ubrana. Nie użalała się nad sobą. Przywiązywała wagę do naturalnego porządku rzeczy. Zadziwiało mnie też zawsze, że nigdy nie bała się śmierci. Chętnie uczestniczyła w pogrzebach, gdy ktoś z mieszkańców wsi umierał, modliła się przy trumnie i śpiewała pieśni żałobne – oczywiście z pamięci. Sama też, odkąd pamiętam, miała przygotowane ubranie do trumny. Można powiedzieć, że była zawsze gotowa na śmierć. Nie bała się jej. Dzięki temu my też mieliśmy podobny stosunek do tej kwestii. Czy była inna po śmierci księdza Jerzego? Myślę, że nie. Babcia Marianna zawsze pozostała taka sama. Była całe życie po prostu sobą. To wiara dawała babci i dziadkowi siłę do życia. A później, po beatyfikacji, także ksiądz Jerzy, który – jak często sama wspominała – wspierał ją z nieba i jej pomagał. Wierzyła w jego wstawiennictwo, ufała, że kiedyś się z nim znowu spotka.
Mam pewność, że teraz już wszyscy się spotkali.
FRAGMENTY POCHODZĄ Z KSIĄŻKI „MATKA ŚWIETEGO” AUTORSTWA MILENY KINDZIUK, WYDAWNICTWO ESPRIT