W Niedzielę Słowa Bożego rozpoczynamy cykl rozmów z polskimi biblistami, w ramach którego zapraszamy do pochylenia się nad czterema Ewangeliami oraz Dziejami Apostolskimi. Cykl otwieramy rozmową z ks. prof. Mariuszem Rosikiem na temat Ewangelii wg św. Łukasza. Później, w ostatnią niedzielę lutego, marca, kwietnia oraz maja zapraszamy na wywiady poświęcone kolejno Dziejom Apostolskim, Ewangelii wg św. Mateusza, Marka i Jana.
Fronda.pl: W wielu publikacjach wprowadzających do lektury Pisma Świętego zachęca się osoby, które chcą rozpocząć regularne czytanie Biblii, aby zaczęły od Ewangelii wg św. Łukasza i następnie sięgnęły po Dzieje Apostolskie. Dlaczego właśnie dzieło Łukasza jest tak często zalecane na początek budowania relacji ze Słowem Bożym?
Ks. prof. Mariusz Rosik: Biblia jest księgą, która powstawała przez około czternaście stuleci. Najstarszy fragment Starego Testamentu pochodzi z XIII wieku przed Chr. To pieśń Debory z Księgi Sędziów. Najmłodsze partie Nowego Testamentu sięgają prawdopodobnie początku II stulecia po Chr. Co więcej, księgi te powstawały w bardzo oddalonej od mentalności zachodniej cywilizacji – cywilizacji semickiej. Nasz europejski sposób myślenia został ukształtowany w oparciu o filozoficzną myśl starożytnej Grecji i prawniczą myśl Rzymu. Biblia zasadniczo powstała na bazie myślenia semickiego. Krótko mówiąc, Biblia powstawała w bardzo odległych, a przez to często niezrozumiałych dla dzisiejszych czytelników kontekstach czasowych, a także w całkowicie odmiennej od zachodnio-europejskiej cywilizacji.
Tymczasem wczesnochrześcijańska tradycja jednoznacznie przypisuje autorstwo Ewangelii Łukaszowi, pochodzącemu prawdopodobnie z Antiochii Syryjskiej poganinowi, który uwierzył w Chrystusa i przyłączył się do tamtejszej gminy. Bardzo nieliczni autorzy twierdzą dziś, że Łukasz był Żydem z diaspory. Należy do nich np. prof. Christfried Böttrich z Uniwersytetu w Greisfaldzie, który wydał swój komentarz do Ewangelii Łukasza pod koniec ubiegłego roku, jednak niewielu badaczy podziela jego pogląd.
A jeśli jest prawdą – a wiele na to wskazuje – że Łukasz rzeczywiście nie był Żydem, daje mu to pozycję zupełnie wyjątkową wśród wszystkich natchnionych autorów Biblii zarówno Starego, jak i Nowego Testamentu: jest to jedyny z autorów Pisma Świętego, który nie należał do narodu wybranego i który wychowany był w oparciu o wzorce grecko-helleńskie. Inaczej mówiąc, mentalnościowo Łukasz jest nam najbliższy w sposobie myślenia spośród wszystkich autorów natchnionych Biblii. Najłatwiej go nam zrozumieć w naszym kręgu cywilizacyjnym.
Na początku swojego dzieła Łukasz zapewnia, że dokładnie zbadał opisywane fakty, aby jego czytelnik „mógł przekonać się o całkowitej pewności nauk”. Rzadko już dziś słyszymy głoszone niegdyś przez komunistów hasło, wedle którego Jezus to postać mityczna, która nigdy nie istniała. Nie rzadko jednak spotykamy się z myślicielami, którzy twierdzą, że należy oddzielić Jezusa historycznego od Jezusa, którego przedstawiono w Nowym Testamencie. Kiedy czyta Ksiądz Profesor Ewangelię wg św. Łukasz, co przekonuje Księdza do prawdomówności autora i autentyczności jego relacji?
Szczerze mówią mowa o „Jezusie historii” i „Chrystusie wiary” w biblistyce też już należy do odległej historii. W Polsce rozprawił się z tą tezą prof. Józef Kudasiewicz w książce pod takim właśnie tytułem: „Jezus historii a Chrystus wiary”. Stało się to w 1987 roku.
Mam to szczęście, że pochodzę z Wrocławia. Na początku ubiegłego stulecia niemiecki uczony Rudolf Bultmann, który wykładał przez pewien czas we Wrocławiu (tu przypuszczalnie powstało jego główne dzieło „Die Geschichte der synoptischen Tradition”, wydane w 1921 w Getyndze), wysunął postulat, zwany socjologicznym. Postulat ten głosi, iż pierwotna wspólnota chrześcijańska była twórcza, czyli sama wytwarzała tradycje o Jezusie z Nazaretu. Środowiskiem powstania nauk Jezusa czy opowiadań o Jego cudach nie były – zdaniem Bultmanna – wydarzenia historyczne, lecz pomysłowość wspólnoty. Innymi słowy, nieco upraszczając, to uczniowie wymyślili nauczanie i działalność cudotwórczą Jezusa. Zaczęli głosić te wymyślone tradycje i w ten sposób gromadzili wokół siebie nowych wyznawców.
Nie kto inny, jak uczniowie Bultmanna sprzeciwili się jego tezom. Postanowili wykazać, że jest możliwość dotarcia do autentycznych słów i czynów Jezusa. Z biegiem lat tworzyli badawcze kryteria, dzięki którym argumentowali autentyczność zapisu Ewangelii. Do dziś powstało ich ponad sto.
Przykłady? Choćby kryterium zakłopotania, które głosi, że autentyczne są te słowa Jezusa i wydarzenia z Jego życia, które mogłyby budzić zakłopotanie pierwszych wierzących. Przykładem takiego wydarzenia jest chrzest Jezusa. Skoro Jan udzielał chrztu nawrócenia, dziwnym wydaje się fakt, że Jezus, który był bezgrzeszny, przyjął chrzest z Jego rąk. Może dlatego Marek opisuje to wydarzenie bardzo krótko, natomiast Mateusz zauważa, że to Jan czuł się niegodny, Łukasz nie wspomina o tym, kto ochrzcił Jezusa, natomiast Jan w ogóle pomija opis samego chrztu. Jeśli ewangeliści chcieliby za wszelką cenę uwiarygodnić swój przekaz, nikt z nich nie zapisałby relacji o chrzcie Jezusa.
Albo kwestia pustego grobu i zmartwychwstania. Wiemy, że w Izraelu I wieku żaden sąd nie przyjmował świadectwa kobiet. Jeśli ewangeliści za wszelką cenę chcieliby uwiarygodnić fakt pustego grobu i zmartwychwstania, napisaliby, że odkryło go przynajmniej dwóch mężczyzn (np. Piotr i Jan). Tymczasem wszyscy jednogłośnie twierdzą, że były to kobiety. Dlaczego? Bo oddają fakty, choćby mogły umniejszyć wiarygodność przekazu.
Ostatnim przykładem niech będzie kwestia rozwodów, wpisująca się w tzw. kryterium nieciągłości, według którego autentyczne są te słowa Jezusa, które różnią się zasadniczo od idei głoszonych przez ówczesny judaizm. Kryterium nieciągłości stanowi o oryginalności nauki Jezusa. Jawne przeciwstawienie się ogólnemu i powszechnemu nauczaniu judaizmu nadaje tym wypowiedziom Jezusa charakter oryginalności. Praktyka rozwodów bazowała na przepisie prawnym: „Jeśli mężczyzna poślubi kobietę i zostanie jej mężem, lecz nie będzie jej darzył życzliwością, gdyż znalazł u niej coś odrażającego, napisze jej list rozwodowy, wręczy go jej, potem odeśle ją od siebie” (Pwt 24,1). Rabinistyczne szkoły różnie interpretowały ten wiersz, zastanawiając się nad interpretacją słów „coś odrażającego”. Szkoła Hillela zezwalała na rozwód w przypadku cudzołóstwa żony, a nawet z dużo bardziej błahych powodów (np. ogólne zaniedbanie obowiązków przez żonę, niewłaściwe zachowanie, złe przygotowanie posiłków). Szamaj nauczał, że wystarczającym powodem rozwodu jest ogólnie rozumiana niemoralność żony. Najbardziej liberalne poglądy w kwestii rozwodu prezentowała szkoła rabbiego Akiby, według którego powodem rozwodu może być każda przyczyna, którą mąż uzna za wystarczającą. Ponieważ za pierwszy i główny cel małżeństwa uważano posiadanie dzieci, a przede wszystkim synów, dlatego wielu spośród rabinów głosiło wręcz powinność napisania listu rozwodowego żonie, w przypadku braku potomstwa po dziesięciu latach pożycia. Jezus zrywa całkowicie z dotychczasową tradycją, radykalnie zakazując rozwodów. Nowość Jego nauczania o małżeństwie w stosunku do tradycji judaizmu polega na dwu aspektach: kategorycznym zakazie rozwodów oraz podkreśleniu monogamicznego charakteru związku małżeńskiego. Gdyby Jezus rzeczywiście tak nie nauczał, nikt nie zapisałby tych Jego twierdzeń w obawie, że umniejszą wiarygodność chrześcijańskiego przekazu.
Są też badacze Nowego Testamentu, którzy opisane w Ewangeliach cuda dokonywane przez Jezusa traktują jedynie jako pewne symbole i metafory twierdząc, że nie należy traktować ich jako wydarzeń, które rzeczywiście miały miejsce. W jaki sposób Ksiądz Profesor odbiera opisywane przez Łukasza uzdrowienia, wypędzenia złych duchów, wskrzeszenia czy rozmnożenie chleba?
Tym razem odpowiedź rozpocznę od osobistego świadectwa. Przez kilka lat byłem osobą towarzyszącą egzorcyście. Widziałam wiele uwolnień od duchów, po których – według słów Jezusa – możemy stąpać niczym po wężach i skorpionach. Te najbardziej na świecie pyszne istoty, na imię Jezusa karleją i trzęsą się jak osika... Pan Bóg sprawił, że te doświadczenia doprowadziły do tego, iż dziś należę do Zespołu Ekspertów przy Delegacie ds. Egzorcyzmów przy Konferencji Episkopatu Polski.
Inny przykład? Pamiętam, że ponad dwadzieścia lat temu poproszono mnie do szpitala, bym modlił się nad osobą przykutą do wózka inwalidzkiego z powodu dyskopatii. Operacja miała się rozpocząć następnego dnia o jedenastej. Następnego dnia o jedenastej dano jej wypis ze szpitala. Operacji nie było do dziś.
A może to? Cztery lata temu prowadziłem pielgrzymkę do Libanu. Poprosiliśmy o olej św. Szarbela i nowotwór (jest dokumentacja lekarska) zniknął po tygodniu. Piękno Pana Boga…
Hmmm... Ostatnia historia, choć mógłbym przytaczać wiele. 25 grudnia 2013 roku, w dzień Bożego Narodzenia, właśnie w kościele św. Jacka w Legnicy konsekrowana Hostia upadła na chodnik podczas rozdzielania Komunii świętej. Zgodnie z wymogami liturgicznymi kapłan włożył Hostię do vasculum (naczynie z wodą) i umieścił w tabernakulum. Niecałe dwa tygodnie później, 4 stycznia 2014 roku, proboszcz zamierzał sprawdzić, czy Hostia już się rozpuściła. Okazało się, że nie. Co więcej, na około jednej piątej powierzchni dostrzeżono czerwone przebarwienia.
Księdza Andrzeja Ziombrę, proboszcza, znam od 1988 roku. Pięć lat spędziliśmy razem w seminarium. Już 5 stycznia 2014 roku biskup legnicki Stefan Cichy powołał komisję celem zbadania sprawy zwanej dziś „wydarzeniem eucharystycznym”. Próbkę pobrano 26 stycznia i przekazano do Instytutu Medycyny Sądowej we Wrocławiu. Ten bardzo szybko wykluczył obecność bakterii lub grzybów, które mogłyby spowodować przebarwienie hostii na kolor czerwony. Druga analiza histopatologiczna wykazała, że materiał jest tkanką mięśnia sercowego człowieka.
To szokujące odkrycie skłoniło diecezję do dalszych analiz. Przekazano próbkę (dawnej) Hostii do Szczecina, nie ujawniając jej pochodzenia. Po jej zbadaniu Zakład Medycyny Sądowej Pomorskiego Uniwersytetu Medycznego wydał komunikat: „w obrazie histopatologicznym stwierdzono fragmenty tkankowe zawierające pofragmentowane części mięśnia poprzecznie prążkowanego. (…) Obraz jest najbardziej podobny do mięśnia sercowego ze zmianami, które często towarzyszą agonii”. Z czasem pojawiły się podejrzenia o zabójstwo. Jak to możliwe, że ktoś jest w posiadaniu tkanki mięśnia sercowego w stanie agonalnym? Czyżby komuś wyrwano kawałek serca? Rzeczniczka prokuratury musiała wyjaśnić, że nie zamierza wszcząć postępowania w sprawie rzekomego znalezienia śladów ludzkich szczątków w Hostii. Uzasadniła to w prosty sposób: „Do tej pory nie wpłynęło do nas żadne zawiadomienie o przestępstwie, które mogłoby mieć związek z tą sprawą”.
Nie potrzebuję innych dowodów. Opisy dokonywanych przez Jezusa cudów mają charakter historyczny, choć są oczywiście zinterpretowane teologicznie. Bo o to chodzi w Ewangeliach: nie tylko przytaczać fakty, ale także poprzez ich interpretację przybliżać do Boga.
Ma Ksiądz w Ewangelii wg św. Łukasza jakiś swój ulubiony fragment? Jakaś perykopa czy zdanie szczególnie Księdza porusza, jest dla Księdza szczególnie cenna?
To z pewnością jedna z ostatnich opisanych przez Łukasza scen Ewangelii. Chodzi o perykopę opowiadającą o uczniach wędrujących do Emaus. Dwaj z nich opuszczają miasto wydarzeń zbawczych, zmierzając do nieznanej miejscowości, której nazwa nie pojawiła się dotąd na kartach dzieła Łukaszowego. Gdy dołącza do nich Jezus, wciąż jeszcze oddalają się od Miasta Świętego, pozostawiając poza sobą miejsca dramatycznych wydarzeń, które stały się powodem ich zasmucenia. Ich wyobraźnia nie sięga poza krzyż i grób. Nie ma miejsca na nadzieję; lepiej pożegnać się i powrócić do domów. Gdy schodzą z Jerozolimy do Emaus, zastaje ich wieczór. Decydują zatrzymać się na nocleg, gdyż „dzień się już nachylił”.
Okazuje się jednak, że w chwilę później zachodzące słońce na nowo zabłysło w sercach wędrowców, którzy zrozumieli znaczenie dawnych pism natchnionych. Sprawiła to rozmowa z Jezusem. Konsekwencja tego odkrycia ujawnia się natychmiast: uczniowie rozpoznają w tajemniczym wędrowcu Zmartwychwstałego i wracają do Jerozolimy, by odnaleźć grupę uczniów. Wspólnota, która miała zostać rozwiązana, scala się na nowo.
Łukasz musiał znać doskonale dzieła antycznej literatury greckiej. Zwłaszcza Homera. To on po raz pierwszy posłużył się motywem tzw. wędrówki cyklicznej. Polega on zasadniczo na takiej topograficznej (lub geograficznej) kompozycji dzieła bądź utworu, że jego akcja kończy się w miejscu, w którym się rozpoczynała, jednak bohaterowie posiadają w zakończeniu odmienną świadomość niż początkowa. Owa zmiana świadomości następuje zazwyczaj poza miejscem rozpoczęcia i zakończenia fabuły. Motyw taki zarysowuje się u Łukasza już w samej strukturze dzieła, a poza tym pojawia się w kilku perykopach. Zasadza się na ogólnym założeniu, iż wędrowiec wraca do punktu wyjścia ubogacony doświadczeniem drogi.
Sięgnijmy po przykład „Odysei” Homera. Ukazana przez Homera wędrówka Odyseusza przedstawiona została według schematu: Itaka – Troja – Itaka. Bohater wyrusza z rodzinnej Itaki na wojnę trojańską, by po wielu przygodach powrócić do punktu wyjścia jako człowiek ubogacony doświadczeniami drogi. Właśnie doświadczenia drogi stanowią o zmianie świadomości bohatera. Podczas dziesięcioletniej wędrówki powrotnej narażony jest na liczne niebezpieczeństwa: doświadcza napadów, unika śmierci z rąk ludożercy, zmaga się z przeciwnymi wiatrami. W przebraniu powraca do domu, gdzie zostaje rozpoznany dzięki bliźnie, która pozostała po dawnej ranie i dzięki wspomnieniu dawnych wydarzeń, w których tylko on i jego najbliżsi uczestniczyli. W sumie Odyseusz pozostaje poza rodzimą Itaką dwadzieścia lat. Tak w skrócie zarysować można motyw wędrówki cyklicznej, który uformowany przez Homera pojawiał się później w wielu dziełach klasyków greckich i w literaturze hellenistycznej.
Schemat swej Ewangelii oparł Łukasz o ramy geograficzne. Dzieło rozpoczyna się od opisu sceny rozgrywającej się w świątyni jerozolimskiej (Zachariasz otrzymuje objawienie o narodzinach Jana Chrzciciela) i tam też się kończy (uczniowie trwają na modlitwie). Pomiędzy tą klamrą spinającą bieg narracji, ewangelista zawarł najistotniejsze wydarzenia z życia Jezusa, ujmując je w schemat wędrówki. Oś geograficzna trzeciej Ewangelii zasadza się więc na schemacie: Jerozolima – Galilea – Jerozolima. Tak też jest w przypadku opisu wędrówki do Emaus. Opiera się on na schemacie: Jerozolima – Emaus – Jerozolima. W centralnym punkcie tego opisu pojawia się fraza: „On żyje!” (Łk 24,23).
Bibliści stawiają sobie pytanie, czy posiłek, przy którym uczniowie rozpoznali Jezusa przy łamaniu chleba, był Eucharystią. Moje badania wskazują na raczej negatywną odpowiedź. Posiłek Jezusa z uczniami wędrującymi do Emaus nie był Eucharystią, ewangelista jednak podjął wysiłek, aby opis tego posiłku nawiązywał do ustanowionego podczas ostatniej wieczerzy sakramentu, ukazując jego istotną wartość w życiu wierzących. Do Eucharystii odsyła przede wszystkim sformułowanie „łamanie chleba” oraz struktura spotkania Jezusa z Kleofasem i jego towarzyszem: najpierw wyjaśnianie Pisma, następnie wspólna uczta.
No właśnie. I jeszcze wątek Kleofasa. Był jednym z dwóch uczniów wędrujących do Emaus i tylko jego Łukasz wymienia z imienia. Co o nim wiemy? Niewiele. Jednak ewangeliści wspominają, iż żona Kleofasa o imieniu Maria była pod krzyżem Jezusa. Czy chodzi o tego samego mężczyznę? Z dużym prawdopodobieństwem – tak. Co więcej, ewangeliści wspominają synów Marii i Kleofasa, Jakuba i Józefa. Oznacza to, że cała rodzina mogła nie tylko być spokrewniona z Jezusem, ale także śledzić całą Jego działalność, do śmierci i zmartwychwstania włącznie. Spróbujmy wyobrazić sobie scenę, kiedy to Maria i Kleofas wraz ze swymi synami zasiadają np. do wieczerzy szabatowej tydzień po zmartwychwstaniu Jezusa. Jak mogła wyglądać ich rozmowa? Puśćmy wodzę wyobraźni... Dla mnie to fascynujące.
Z pewnością nie brakuje w dziele Łukasza wielu trudnych fragmentów, których lektura wymaga od nas więcej wysiłku i zaangażowania. Żeby dotknąć choć jednego z nich, sięgnijmy do opowieści o tym, jak do Jezusa przyszli Jego krewni. Podobnie jak inni ewangeliści, Łukasz mówi o „braciach Jezusa”. To sformułowanie bywa bardzo problematyczne dla katolików, którzy słyszą je w dyskusjach z osobami niepodzielającymi ich wiary. Skąd wzięli się ci „bracia”?
Bracia Jezusa, o których mowa w krótkiej perykopie (Łk 8,19-21), nie byli dziećmi Maryi. W języku hebrajskim i aramejskim nie istniało słowo oznaczające kuzyna lub dalekiego krewnego. Osoby o takim stopniu pokrewieństwa nazywano po prostu braćmi lub siostrami. Biblijne przykłady można mnożyć, ale podajmy tylko jeden, nader oczywisty. Wystarczy przytoczyć jedno zdanie Ewangelii: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J 19,25). Jeśli przyjąć – co jest bardzo prawdopodobne i to naprawdę ważki argument – że ewangelista Jan mówi o trzech kobietach o imieniu Maria, które stały pod krzyżem Jezusa, okazuje się, że dwie z nich musiały być kuzynkami bądź bliskimi krewnymi. Pierwsza to Maryja, Matka Jezusa. Druga to Maria, siostra Maryi, Matki Jezusa i jednocześnie żona Kleofasa. Trzecia wreszcie to Maria Magdalena. Matka Jezusa i żona Kleofasa noszą to samo imię (Maria) i są nazwane siostrami. Byłoby bardzo dziwne, aby w jednej rodzinie rodzice nazwali dwie swoje córki tym samym imieniem. Najprawdopodobniej chodzi więc o kuzynki lub osoby blisko spokrewnione, nie będące kuzynkami.
Po drugie, byłoby zupełnie niezrozumiałe, że Jezus powierza opiekę nad Matką Janowi, podczas gdy żyją Jego bracia. To tak, jakby zgadzał się na to, że będą oni lekceważyć Prawo (winni zaopiekować się matką) i czwarte przykazanie Dekalogu. Również rodzeni bracia Jezusa nie mogliby się na to zgodzić, jeśli chcieliby zachować Prawo, a przecież Jakubowi nadano przydomek „Sprawiedliwy” ze względu na gorliwość w zachowaniu Prawa.
Po trzecie, zestawmy kilka tekstów: „Czy nie jest to cieśla, syn Maryi, a brat Jakuba, Józefa, Judy i Szymona? Czyż nie żyją tu u nas także Jego siostry? I powątpiewali o Nim” (Mk 6,2-3); „Były tam również niewiasty, które przypatrywały się z daleka, między nimi Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba Mniejszego i Józefa, i Salome” (Mk 15,30). Pogrzebowi Jezusa przyglądała się „Maria, matka Józefa” (Mk 15,47), która w poranek zmartwychwstania nazwana jest „Marią, matką Jakuba” (Mk 16,1); „Było tam również wiele niewiast, które przypatrywały się z daleka. Szły one za Jezusem z Galilei i usługiwały Mu. Między nimi były: Maria Magdalena, Maria, matka Jakuba i Józefa, oraz matka synów Zebedeusza. […] Józef zabrał ciało, owinął je w czyste płótno i złożył w swoim nowym grobie, który kazał wykuć w skale. Przed wejściem do grobu zatoczył duży kamień i odszedł. Lecz Maria Magdalena i druga Maria pozostały tam, siedząc naprzeciw grobu (Mt 27,55-61). I wreszcie cytowany przed chwilą fragment: „A obok krzyża Jezusowego stały: Matka Jego i siostra Matki Jego, Maria, żona Kleofasa, i Maria Magdalena” (J 19,25).
Co wynika z tego zestawienia? Jakub i Józef są synami wspomnianych wyżej w naszej rozmowie Marii i Kleofasa. Była ona bliską krewną Maryi (stąd nazwana została Jej „siostrą”). A skoro matka braci Jezusa stała pod krzyżem, oznacza to, że owi bracia nie mogli być – jak chce Kościół prawosławny, twierdząc, że Józef poślubiając Maryję był wdowcem – dziećmi Józefa z pierwszego małżeństwa.
W opisie Łukasza bardzo porusza zmiana nastawienia mieszkańców Jerozolimy do Jezusa. Kiedy nauczał w świątyni, cieszył się tak dużym poważaniem wśród Żydów, że arcykapłani i uczeni w Piśmie, bojąc się ludu, nie odważyli się wystąpić przeciwko Niemu. Ostatecznie jednak faryzeuszom udało się zasiać w mieszkańcach Jerozolimy tak dużo nienawiści do nauczyciela z Nazaretu, że w Wielki Piątek tłum domagał się uwolnienia Barabasza i ukrzyżowania Jezusa. Dziś zdajemy się nie mniej podatni na manipulacje tych, którzy posługują się naszymi emocjami, aby kierować naszym postępowaniem. Jak chronić się przed takimi manipulacjami i uodpornić na nienawiść, którą próbuje się w nas budować?
Sądzę, że wiele zależy od mądrości każdego z nas. Trzeba nam uczyć się wyważonego osądu rzeczywistości i dystansu do niej. Emocje, zwłaszcza napędzane nastawionymi ideologicznie mediami, nie służą niczemu dobremu. Trzeba nam racjonalnie oceniać, co możemy i powinniśmy zmienić, a na co nie mamy wielkiego wpływu. Osobiście często kończę dzień modlitwą o pogodę ducha: „Boże, daj mi pogodę ducha, abym przyjął to, czego zmienić nie mogę. Daj mi odwagę, bym zmienił to, co zmienić mogę. I daj mi mądrość, bym umiał odróżnić jedno od drugiego”.
Na koniec chciałbym zapytać o jeszcze jedną scenę. Łukasz relacjonuje wizytę Jezusa w Nazarecie, gdzie w synagodze odniósł On do siebie proroctwo Izajasza: „Duch Pański spoczywa na Mnie, ponieważ Mnie namaścił i posłał Mnie, abym ubogim niósł dobrą nowinę, więźniom głosił wolność, a niewidomym przejrzenie; abym uciśnionych odsyłał wolnymi, abym obwoływał rok łaski Pana”. W trwającym roku jubileuszowym częściej sięgamy po to proroctwo. Jak je odczytać?
W opowiadaniu o wystąpieniu Jezusa w synagodze w Nazarecie Łukasz kreśli program Jego zbawczej działalności. Cytaty zaczerpnięte z Księgi Izajasza służą przedstawieniu Jezusa jako oczekiwanego przez Żydów Mesjasza, który zapowiada swą misję.
Patrząc na tę scenę z punktu widzenia historycznego należy uznać, że zgodnie z porządkiem liturgicznym obowiązującym w synagogach początku I wieku, po odczytaniu tekstu świętego należało go zinterpretować (to tzw. targum, rozumiany jako przekład, do którego niekiedy dodawano kilka zdań interpretacji). Ewangelista rejestruje jedynie konkluzję mowy Jezusa.
Jezus argumentuje za tym, że uzdrowienia i uwolnienia przez Niego dokonywane, choć są przede wszystkim reminiscencją roku jubileuszowego („rok łaski od Pana”), zapowiadają rzeczywistość zupełnie nową, która wyraża się w Bożym królowaniu. Rok jubileuszowy stanowił zapowiedź i typ wyzwolenia mesjańskiego. Wyzwolenia od grzechu i śmierci wiecznej. Pozostaje jedynie zachęcić, abyśmy w rozpoczętym roku jubileuszowym, jak najobficiej korzystali w wylewających się na nas źródeł Bożego miłosierdzia.
Ks. prof. dr hab. Mariusz Rosik jest kapłanem diecezji wrocławskiej. Studiował we Wrocławiu, w Rzymie i w Jerozolimie. Specjalizuje się w teologii Nowego Testamentu oraz relacjach judaizmu i chrześcijaństwa w czasach narodzin Kościoła. Napisał ponad sześćdziesiąt książek i kilkaset artykułów, a jego prace ukazały się w czternastu językach. Jest kierownikiem Katedry Teologii Nowego Testamentu na Papieskim Wydziale Teologicznym we Wrocławiu.