Jak zaznaczała autorka - w tajnych ośrodkach umieszczonych poza granicami USA przesłuchiwano aresztowanych przy użyciu tortur. Tekst przyjęto z uwagą na całym świecie, gdyż Washington Post zyskał prestiż z racji solidnie prowadzonych śledztw w sprawie kolejnych administracji USA. Przypomnieć należy, że właśnie na tych łamach ujawniono pierwsze informacje o aferze podsłuchowej nazwanej potem aferą Watergate.

Raport wywołał szczególne zainteresowanie w Polsce. Dana Priest, dziennikarka o trzydziestoletnim stażu reporterskim wskazywała, że część z tych więzień mogła znaleźć się w „krajach wschodnioeuropejskich”. Washington Post przyznał się, że pozostawia  tę informację bez konkretnego wskazania na skutek nacisków ze strony Białego Domu. Ale jak to dobrze wiadomo w dziennikarskim światku, jeśli żurnaliści nie mogą czegoś powiedzieć wprost to zawsze znajdą metody, by prawda wyciekła na powierzchnię jakimś innym kanałem.

Następnego dnia po publikacji Washington Post – przedstawiciel nowojorskiego oddziału Organizacji Praw Człowieka Human Rights Tom Malinowski ujawnił, że w tekście chodziło o Polskę i Rumunię. Sprawa wywołała ogromne poruszenie w Europie. Przewodniczący Rady Europy René van der Linden zapowiedział, że zgromadzenie to powoła komisję która zbada sprawę. I rzeczywiście już 7 listopada zaczęła działać specjalna grupa badawcza. Po pewnym czasie w różnych mediach europejskich pojawiły się informacje, że miejscem amerykańskiej bazy na terenie Polski używanej do przesłuchiwania potencjalnych terrorystów mógł być  jakiś ośrodek na terenie centrum szkolenia agencji wywiadu w Starych Kiejkutach na Mazurach. Według tych relacji czarterowe samoloty miały przylatywać na lotnisko w Szymanach, skąd amerykańscy agenci mieli ich wieźć  do jakiegoś obiektu w okolicy.

Gdy pojawiły się te bulwersujące informacje  rzecznik polskiego MSZ stwierdził, że żadnych tajnych baz w Polsce nie było. 26 stycznia 2006 roku szef Komisji zgromadzenia Parlamentarnego Rady Europy były szwajcarski prokurator Dick Marty ogłosił, że jest mało prawdopodobne, by rządy europejskie mogły nie wiedzieć o nielegalnej działalności CIA w Europie. Powoływał się przy tym na dane europejskiego centrum satelitarnego i lotniczego, która wskazywała na liczne lądowania samolotów na lotnisku w Szymanach. Kolejne informacje, które wyszły na jaw w publikacjach europejskich dzienników wskazywały, że jedną z przetrzymywanych w Polsce osób był Chalid Szejk Mohamed  uważany przez Amerykanów za czołowego architekta zamachu na World Trade Center 11 września 2001 roku. Jak twierdziły gazety miał on być poddawany na terenie tajnego ośrodka w Polsce torturom w celu wymuszenia zeznań. Używana miała być tzw. metoda kontrolowanego topienia (po angielsku water boarding).

Ta technika przesłuchań polega na wkładaniu głowy ofiary, której narzucono na twarz worek płócienny - pod strumień z kranu.  Chodzi o to aby osoba ta czuła się, że jest o krok od uduszenia a jednocześnie pracownik CIA miał pilnować by do ostatecznego uduszenia nie doszło.

Z czasem w materiałach dziennikarskich coraz  bardziej rozszerzano horyzont czasowy operacji. Cały ten proceder trwać miał aż dwa lata między 2002 a 2003 rokiem. Dziennikarze europejskich dzienników podawali też informacje, że prezesi firmy, która kierowała lotniskiem w Szymanach Jerzy Kos i Tomasz M. Starowieyski mieli być ludźmi, który mieli powiązania z amerykańskimi służbami specjalnymi.

Polskie media pisały początkowo o tej sensacyjnej sprawie dosyć ostrożnie. Jeżeli prawdą byłyby doniesienia zachodniej prasy to sprawa dotyczyłaby okresu rządów postkomunistów z obozu Sojuszu Lewicy Demokratycznej. Był to czas gdy prezydentem był Aleksander Kwaśniewski a premierem Leszek Miller. A większość mediów wówczas utrzymywała parasol ochronny nad postkomunistyczną głową państwa i szefem rządu z SLD. Jednocześnie cała sprawa zdopingowała do protestów organizację praw człowieka w Polsce i środowiska Młodej Lewicy, które od lat oburzały się na zbytnią uległość Polski wobec żądań Waszyngtonu. Wskazywano, że używanie tortur jest zabronione na terenie Polski i że tolerowanie takiego stanu rzeczy łamałoby zasady konstytucji RP i międzynarodowe pakty praw człowieka, które podpisała Polska.

Ówczesny premier Kazimierz Marcinkiewicz z PiS  zaprzeczał na przełomie 2005 i 2006 roku istnieniu takich nielegalnych więzień. Niewiele też dało oficjalne śledztwo prokuratury w Szczytnie, które miało miejsce około 2009 roku. Śledztwo zostało umorzone bez podania powodów. Działo się to jednak dlatego, że kompetentni urzędnicy nie zostali zwolnieni z wymogu zachowania tajemnicy państwowej. Dla mediów z prawej strony cała sprawa była potwierdzeniem teorii o tzw. wielkim zwrocie byłych polityków PZPR, którzy po 1989 roku zaczęli budować obóz postkomunistyczny. Według niej tacy liderzy późniejszego SLD jak Aleksander Kwaśniewski czy Leszek Miller mieli w jakiś sposób zapewnić Amerykanów na początku lat dziewięćdziesiątych, że będą lojalnymi sojusznikami Ameryki i poprą postulaty wejścia Polski do NATO w zamian za obietnice że strona amerykańska nie będzie wspierać postulatów dekomunizacji i pociągnięcia do odpowiedzialności twórców stanu wojennego. Według prawicowych mediów tajemnica lotniska w Szymanach miała potwierdzać, że do takiego być może nieformalnego układu mogło w istocie dojść.

Dopiero w 2012 roku, czyli w 7  lat po opuszczeniu urzędu - Aleksander Kwaśniewski przyznał, że doszło wtedy do tajnej kooperacji z Amerykanami. Z jednej strony stwierdzał, ze „wszystko działo się za moją wiedzą” i uściślał, że to „prezydent i premier (czyli Leszek Miller) zgodzili się na współpracę wywiadowczą z Amerykanami”. Jednocześnie podkreślał, że baza w Kiejkutach została tylko „czasowo udostępniona amerykańskim służbom specjalnym”. Podkreślał, że „nikt nie wiedział, co działo się na terenie ośrodka”. Zrzucał z siebie też polityczną i moralną winę mówiąc: „odpowiedzialność za to co było wewnątrz bazy ponosi strona amerykańska”.

Ten sam typ obrony prezentował były wiceminister obrony narodowej Janusz Zemke, który zasugerował w 2015 roku, że w momencie gdy polskie władze zaczęły podejrzewać, co Amerykanie mogli tam robić – doprowadzono w 20023 roku  do zakończenia współpracy i likwidacji tajnej placówki CIA na terenie Polski.

Śledztwo w sprawie tego co działo się w Kiejkutach wlekło się jeszcze przez kolejne dziewięć lat. W 2012 roku prokuratura okręgowa w Warszawie postawiła zarzut byłemu szefowi wywiadu Zbigniewowi Siemiątkowskiemu. Wskazywano że złamał on Konwencję Genewską o traktowaniu jeńców wojennych. W niejasnych okolicznościach jednak ówczesny prokurator generalny Andrzej Seremet przeniósł sprawę do prokuratury w Krakowie. Tam śledztwo zakończyło się wycofaniem zarzutu i umorzeniem postępowania w dniu 30 listopada 2020 roku.

Nie trudno było zgadnąć, że sprawę zamieciono pod dywan w imię zachowania priorytetowych dla Polski relacji z USA. Było to o tyle łatwiejsze, że w Polsce większość opinii publicznej uznawała cały incydent za element koniecznej walki ze światowym terroryzmem. Protestowały jedynie niewielkie grupy aktywistów lewicowych i obrońców praw człowieka.