Niedawno, nakładem wydawnictwa eSPe ukazała się książka „Milczeć, ale życiem wołać”, w której o. Kolbus opowiada Grzegorzowi T. Sokołowskiemu o kulisach życia kamedulskich eremitów.

 

Fronda.pl: Czytając książkę, w której odsłania Ojciec codzienność kamedulskiego eremity, można dojść w zasadzie do dwóch wniosków – co zresztą w samej tej książce pada. Taka forma życia może być albo dowodem na istnienie Boga, albo świadczyć o szaleństwie osób, które z własnej woli ją wybierają. Doświadczenie Bożej miłości, które popycha do takiego wyboru, musi być niezwykle silne. Czy mimo tego doświadczenia, w rzeczywistości eremu zdarza się Ojcu mieć wątpliwości w wierze? Wątpliwości czy Bóg istnieje, a wybrana przez Ojca ścieżka nie jest marnowaniem życia?

O. Mateusz Kolbus EC: Aż tak poważne wątpliwości się raczej nie zdarzają, przynajmniej nie w moim przypadku. Niemniej przychodzą oczywiście okresy pewnych ciemności, kiedy człowiekowi wydaje się, że Pan Bóg go opuścił i nie odpowiada już na jego modlitwy. To jest część życia duchowego i takie momenty w życiu się pojawiają. Trzeba przyjąć je jako próbę i jako doświadczenie. Zmaganie z tym doświadczeniem tak naprawdę sprawia, że człowiek żyje czystą wiarą. Moment próby, w którym nie ma żadnych pociech, nie ma doświadczenia żywej obecności Boga, skutecznie weryfikuje, na ile jesteśmy w stanie - mimo tych okoliczności - trwać w tym wszystkim z miłości do Boga.

 

Wasz wyjątkowy styl życia budzi ogromne zainteresowanie, jednak nie tylko wśród tych, dla których jesteście świadectwem wiary. Erem na Srebrnej Górze w dwanaście wielkich uroczystości przyciągał również turystów szukających jedynie sensacji, a nie duchowego umocnienia. 15 sierpnia tego roku goście byli na tyle uciążliwi, że zdecydował Ojciec o zakazie zwiedzania dla wycieczek. Po dwudziestu latach pustelniczego życia ma Ojciec wrażenie, że świat zewnętrzny coraz mniej rozumie sens takiego życia?

Tak, oczywiście. To wiąże się z coraz bardziej nasilającą się laicyzacją życia codziennego. Ludzie odchodzą od Boga, nie żyją na co dzień wiarą. I rzeczywiście tak jest, że przychodząc tutaj, ważniejsze dla nich stają się cele turystyczne niż duchowe. Obserwujemy, że przychodzą tu ludzie, którzy często nawet nie bardzo wiedzą jak mają się zachować w kościele. Nie przyklękają nawet przed Najświętszym Sakramentem. Interesują ich natomiast dzieła sztuki, zabytki. Chodzą i robią zdjęcia. To z kolei przeszkadza ludziom, którzy przychodzą do nas, aby się pomodlić i pobyć sam na sam z Bogiem. Stąd ta decyzja, żeby ukrócić te wycieczki organizowane w celach czysto turystycznych.

 

Widok tych, odwiedzających otwarte części eremu ludzi, z którymi zresztą nie możecie wejść w rozmowę, jest w zasadzie jedynym Waszym kontaktem ze światem zewnętrznym. Można by pomyśleć, że takie absolutne odcięcie od tego świata chroni od burz, które nim targają. Przyznaje Ojciec jednak, że by móc „zaangażować się sercem w aktualne problemy i bolączki świata”, eremici sięgają po katolicką prasę. Docierają do Was więc również informacje ze świata polityki. W ostatnim czasie w Polsce pojawiło się wiele napięć pomiędzy rządzącymi a Kościołem. Polacy żyją choćby przerażającymi wytycznymi dot. aborcji czy rugowaniem lekcji religii ze szkół. Takie sprawy zaprzątają również pustelników? Jak się do nich odnosicie?

Przede wszystkim przyjmujemy te informacje w duchu modlitwy i wstawiennictwa za świat. Jak najbardziej również ubolewamy nad tymi decyzjami. Nad tym, że również w Polsce idzie to w kierunku coraz większego ignorowania Prawa Bożego. My jednak sięgamy po wiadomości ze świata zewnętrznego nie dla sensacji, ale po to, by móc te sprawy oddawać Bogu na modlitwie i wstawiać się w tych intencjach, wstawiać się za światem. W tym właśnie duchu staramy się przyjmować te wszystkie wiadomości.

 

Nie tylko sytuacja w Polsce może niepokoić katolików. „Wybiera się tylko te jej elementy, które są nam wygodne, inne zaś odrzuca się bądź interpretuje po swojemu, według subiektywnej oceny. Tu w gruncie rzeczy już nie chodzi o prawdę zbawczą i podporządkowanie jej całego życia, ale o wprzęgnięcie wiary we własne, interesowne cele” – mówi Ojciec w rozmowie z Grzegorzem Sokołowskim. I w innym miejscu dodaje Ojciec: „Widzimy także – i to nawet w Kościele – pogłębiający się zamęt oraz rozłam, jakbyśmy rozmawiali różnymi językami i nie byli w stanie się ze sobą porozumieć. Poza tym coraz wyraźniej zarysowuje się odstępstwo od prawdziwej wiary, przekazanej nam przez Jezusa i apostołów, gdy coraz wyraźniej poczyna zarazem majaczyć na horyzoncie duch i postać Antychrysta”. Czytając te słowa, myślałem o Synodzie o synodalności i pojawiających się wokół niego postulatach reinterpretacji Objawienia, choćby w kwestii moralnej oceny homoseksualizmu czy Komunii dla rozwodników żyjących w ponownych związkach. Krakowscy eremici wiążą więcej nadziei czy jednak więcej niepokoju z tym, mającym mieć finał w przyszłym miesiącu procesem synodalnym?

Osobiście z niepokojem obserwuję to, co się dzieje na Synodzie o synodalności. W moim przekonaniu jest to dialog ze światem, który nie idzie w kierunku jedności Kościoła i wierności nauce Jezusa Chrystusa, a raczej w stronę kompromisu z tym światem. Wydaje mi się, że obecnym problemem Kościoła jest podejmowanie dialogu praktycznie ze wszystkimi środowiskami, przy jednoczesnym odrzuceniu dialogu z obowiązującą od wieków Tradycją Kościoła, która wynika przecież z Objawienia Chrystusa. To jest problem tego Synodu. Staram się jednak oczywiście patrzeć na to z nadzieją i wiarą, że Bóg nie opuści swojego Kościoła i również wewnątrz Kościoła nastąpi oczyszczenie.

 

O kryzysie Kościoła mówi się dziś bardzo wiele. Ojciec opowiada w książce o kryzysie w kontekście „nocy ciemnej” i przy tej okazji zwraca uwagę na grecką etymologię tego słowa. Zauważa Ojciec, że greckie krinein oznacza „proces, w którym na skutek przełomu dochodzi do rozwoju i postępu”. Również po tym obecnym kryzysie Kościoła spodziewa się Ojciec jego rozwoju i postępu?

Myślę, że tak będzie. W ten właśnie sposób można na to patrzeć. Tak jak Chrystus musiał doświadczyć męki i śmierci, żeby zmartwychwstać, tak podobną drogą musi iść Kościół jako Jego ciało mistyczne. Dlatego wierzę, że to przybierze pozytywny kierunek. Nie chcę wnikać w to, w jaki sposób się to stanie. Ale głęboko w sercu mam tę ufność, że ostatecznie się stanie.

 

Na co dzień Ojciec milczy. Teraz jednak zgodził się Ojciec na wywiad-rzekę z Grzegorzem Sokołowskim, a dziś rozmawia ze mną. Skąd to pewne przerwanie milczenia?

Nie postrzegam tego jako przerwanie milczenia. Jest to dla mnie raczej odpowiedź na pewną potrzebę. Koniecznym jest, aby we współczesnym świecie dać świadectwo. Myślę, że sposób naszego życia jest bardzo mocnym, krzyczącym świadectwem, które do ludzi może przemówić. Stąd, rozeznawszy na modlitwie tę potrzebę, podjąłem taką decyzję.

 

Zaryzykuję stwierdzenie, że duchowość, którą Ojciec żyje, jest przeciwieństwem duchowości dominującej dziś w chrześcijaństwie. Milcząca medytacja przerywana recytowaną Mszą świętą i Liturgią Godzin nie dostarczają wrażeń, których jesteśmy dziś coraz bardziej głodni. Ludzie szukają intensywnych, mocnych doznań zewnętrznych. W naszych kościołach parafialnych coraz częściej zamiast pieśni liturgicznych słyszymy pobudzające emocje pieśni chętnie zapożyczane od wspólnot protestanckich, którym nierzadko towarzyszy brzmienie gitary elektrycznej czy perkusji. W ostatnich latach ogromny sukces przeżywają wspólnoty charyzmatyczne, w których - jakby w strachu przed ciszą - sięga się po jubilację, kiedy brakuje już słów do głośnej modlitwy. Dominuje religijność nastawiona na przeżycia emocjonalne. Jakie miejsce, w Ojca przekonaniu, należy się emocjom w naszym życiu duchowym?

Emocje są czymś płytkim, czymś funkcjonującym na powierzchni. Możemy nimi zostać pociągnięci do rzeczywistości wiary, ale nie wolno nam się na nich zatrzymywać. Musimy iść w głąb i szukać głębokiej relacji z Bogiem, która nie opiera się na emocjach. Spotykamy jednak właśnie to niebezpieczeństwo, które zatrzymuje nas na poziomie uczuć. Jest fajnie i przyjemnie, ale nie stoi za tym nic głębokiego. To się potem niestety w życiu codziennym wyraża tym, że nie do końca żyjemy wiarą.

 

Z drugiej jednak strony, kiedy rzeczywiście w wielu parafiach Msze święte zaczynają przypominać swoiste przedstawienia teatralne, coraz więcej katolików – zwłaszcza młodych – poszukuje tradycyjnej duchowości we Mszach świętych, sprawowanych wedle nadzwyczajnej formy rytu rzymskiego. Co jest takiego urzekającego w tym rycie?

Przede wszystkim uderza niesamowity splendor i majestat. Urzeka to, że Bóg jest w centrum i to On jest najważniejszy. Kapłan nieustannie się przed Bogiem uniża. Sprawowanie Mszy świętej w tym rycie wymaga od kapłana pokory, bo sposób jej sprawowania wyraźnie pokazuje, że to nie kapłan, a Chrystus jest najważniejszy. To rzeczywiście otwiera oczy na to, czym tak naprawdę jest Msza święta. Uzmysławia, że we Mszy realnie dokonuje się Ofiara Chrystusa, który na krzyżu umiera i zmartwychwstaje. O wiele wyraźniej widać to w rycie trydenckim niż w nowym, gdzie akcent bardziej pada na wspólnotę niż na to, co dokonuje się na ołtarzu. To właśnie szczególnie uderza we Mszy sprawowanej w klasycznym rycie rzymskim.

 

Wracając do emocji. Z pewnością pobudza je literatura. Pustelnicy poświęcają czas na pracę, modlitwę i lekturę duchową. Ojciec tymczasem kocha poezję. Możecie sięgać również po literaturę piękną?

Możemy. Generalnie możemy czytać wszystko, co nie sprzeciwia się nauce Kościoła i nie jest sprzeczne z naszym duchem. To oczywiście nie może być najważniejsza lektura, ale wiadomo, że czasem potrzebujemy też jakiegoś odprężenia, jakiejś formy „rozrywki”. Literatura piękna może właśnie posłużyć jako taka forma odprężenia. Jestem przy tym przekonany, że dobra literatura może do Boga pociągać i do Niego przybliżać. Dlatego tłumaczę naszym kandydatom, że mogą czytać wszystko, oczywiście nie zaniedbując przez to tekstów traktujących o naszej duchowości. Ważne jednak, aby badać, czy ta lektura do Boga przybliża. Jeżeli od Boga oddala, to należy z niej zrezygnować.

 

Jeżeli dobrze zapamiętałem, chyba trzy razy w całej książce przywołuje Ojciec świeckie utwory: raz „Zbrodnię i Karę” Dostojewskiego i dwa razy Norwida. Więcej powołuje się Ojciec na dzieła ojców i świętych. Ale nieustannie cytuje Ojciec Pismo Święte, w zasadzie przeplatając jego wersami każdą swoją wypowiedź. Rzeczywiście karmicie się tą Księgą i nią żyjecie. Dla wielu katolików to bardzo trudne wyzwanie. Gdzie osobiście widzi Ojciec klucz do owocnego Lectio Divina i co powiedziałby Ojciec katolikowi, który chce poświęcić codziennie pół godziny na obcowanie z Bożym Słowem, ale mu to nie wychodzi?

Przede wszystkim potrzeba wyciszenia. Aby rzeczywiście w ten kontakt ze Słowem Bożym owocnie wejść, musimy wyciszyć swoje serce i umysł. Jeżeli człowiek jest nieustannie w biegu i w tym biegu chce znaleźć czas, żeby zaczerpnąć troszkę natchnienia ze Słowa Bożego, to często brakuje mu koniecznej gotowości serca, czujności. Żeby owocnie obcować z Pismem Świętym na co dzień i przez to obcowanie budować relację z Bogiem, musimy starać się wygospodarować przestrzeń ciszy w swoim życiu. Wiem, że jest to trudne, ale myślę, że mimo wszystko możliwe.