Bałam się kupić tę książkę ponieważ obawiałam się, że moi rodzice spalą ją. Wychowywałam się w rodzinie włoskich imigrantów, w której wiara katolicka była przekazywana dzieciom przez rodziców z pokolenia na pokolenie. Katolicyzm był całym moim światem. Na lekcjach religii zakonnice uczyły nas, że Protestantyzm nie był żadną Reformacją tylko „Rewolucją”. Nigdy nie spotkałam kogoś, kto chwaliłby się tym, że wyrzekł się wiary w Jezusa Chrystusa. Nie wiedziałam, że w ciągu kilku lat nie tylko wyrzeknę się wyznawanej wiary i katolickiego wychowania, jakie otrzymałam od rodziców, ale również stanę się radykalną feministką i fanatyczną ateistką.
„Nawrócona” przez świecki świat
Byłam uczennicą ostatniej klasy w katolickiej szkole średniej Immaculata Academy. Pewnego razu na rozmowie z moją siostrą powiedziałam jej o moich planach na przyszłość. Chciałam studiować filologię angielską na uniwersytecie w Gainesville. Marzyłam, aby w przyszłości zostać pisarką. Kiedy moja siostra to usłyszała zmienił się jej wyraz twarzy. Powiedziała zdanie, które prześladowało mnie przez wiele lat:
- Jeśli będziesz studiować na świeckiej uczelni to stracisz wiarę.
Z początku myślałam, że moja siostra żartowała. Nie zdawałam sobie sprawy, że powiedziała mi proroctwo, które wkrótce spełniło się.
Na pierwszym roku studiów uświadomiłam sobie, że zajęcia były prowadzone przez wykładowców, którzy byli ateistami. Z zapałem dzielili się nim ze swoimi studentami. Profesorowie prowadzący zajęcia z psychologii z uwielbieniem twierdzili, że Niebo i aniołowie są wytworem wyobraźni. Natomiast na zajęciach z filozofii wpajano nam, że wiara w Boga jest staroświecka i stoi w sprzeczności z rozumem, który według wykładowców ma najwyższą wartość.
W 1964 roku rozpoczęłam studia i zamieszkałam w akademiku. Byłam wrażliwą dziewicą, która regularnie chodziła do kościoła. Jednak w ciągu dwóch lat stałam się zwolennikiem ruchu hipisowskiego. Nosiłam wojskową torbę zamiast kobiecej torebki i miałam na sobie tak krótkie sukienki, że równie dobrze mogły to być bluzki. Stwierdzenie: „Bóg nie istnieje” stało się moim dogmatem, w który fanatycznie wierzyłam. Odrzuciłam zachowanie dziewictwa do zawarcia małżeństwa i niezażywanie narkotyków. W przeszłości te rzeczy były bliskie mojemu sercu dzięki wychowaniu, jakie otrzymałam od moich rodziców. Wkrótce uczestnictwo we mszy świętej niedzielnej stało się pozostałością mojego dzieciństwa.
Co „zrobić” z seksualnością?
Przed ukończeniem studiów byłam gorliwą zwolenniczką feminizmu, który głosił, że kobiety powinny realizować swoje marzenia, z wyjątkiem małżeństwa i macierzyństwa. Moja praca magisterska przedstawiała obojnactwo jako rozwiązanie nierówności społecznej pomiędzy mężczyzną a kobietą. Twierdziłam, że taki stan można osiągnąć jeśli rodzice zaczną wychowywać tak samo dziewczynki i chłopców. Teraz patrząc na to wszystko chce mi się śmiać. Tak naprawdę tą pracę magisterską napisała i broniła studentka, która nigdy nie widziała chłopca trzymającego lalkę jak pistolet lub małej dziewczynki, która szminką malowała usta pluszowego misia.
Naczelną zasadą mojego życia prywatnego była koncepcja „wolnej miłości”. Uważałam, że w seksie kobiety mogą mieć równe szanse z mężczyznami pod warunkiem, że będą zachowywać się tak jak oni. Tak naprawdę ten pogląd był na rękę dla tych mężczyzn, którzy traktowali kobiety jak przedmioty. Będąc feministką nie zauważyłam tego. Czas pokazał, że mężczyźni, z którymi chodziłam na randki, spotykali się ze mną tylko dla seksu bez zobowiązań.
Zmieniałam partnerów seksualnych jak przysłowiowe rękawiczki. Jednocześnie wmawiałam sobie, że szczęście jest na wyciągnięcie ręki. Jednak moje relacje z mężczyznami rozpadały się jak przysłowiowy domek z kart. Byłam zaślepiona ideologią feministyczną do tego stopnia, że nie mogłam dostrzec prawdy. Z jednej strony starałam się być osobą żyjącą na „luzie”. Jednak w głębi serca byłam małą dziewczynką, która chodziła do katolickiej szkoły i marzyła o mężczyźnie, za którego wyszłaby za mąż.
Idee mają konsekwencje
Po obronie doktoratu z filozofii przeprowadziłam się do Atlanty. Zostałam nauczycielem akademickim. Prowadziłam zajęcia z anglistyki i filozofii. Na zajęciach ze studentami przedstawiałam im argumenty za i przeciw istnieniu Boga. Chociaż wykładowcy na tej uczelni mieli zajmować neutralne stanowisko w tej kwestii to moi studenci nie mieli trudności, aby zrozumieć, jakie poglądy miałam w tej sprawie. Tak naprawdę nie chciałam wyprowadzić ich z błędu. Starałam się przekonać moich studentów, że nie miałam żadnego istotnego dowodu, dla którego powinnam wierzyć w Boga. Byłam ateistką, pomimo że wychowałam się w wierze katolickiej. Co ciekawe nikt nie przedstawił mi takich argumentów, które mogły potwierdzić moje przekonania. Patrzyłam na świat oczami przygnębionych egzystencjalistów, jakim był Jean-Paul Sartre. Oni nie wierzyli w Boga i twierdzili, że ludzie sami sobie robią piekło tu na ziemi.
Prowadząc rozwiązły tryb życia zaszłam w nieplanowaną ciążę. Nie zastanawiałam się długo nad tym, co mam zrobić. W końcu wiele razy na sali wykładowej poruszałam kwestię aborcji. Jednocześnie twierdziłam, że „prawa kobiet” zawsze mają pierwszeństwo przed tymi, które przysługują dziecku. Wyznaczyłam termin aborcji w miejscowej klinice. Będąc feministką myślałam, że aborcja jest tak prostym i zwykłym zabiegiem, jak usunięcie zęba. Tak naprawdę aborcja okazała się najstraszniejszym przeżyciem mojego życia, który nie tylko pozostawiło we mnie uraz pod względem fizycznym ale i psychicznym. Przez wiele lat żałowałam, że zabiłam swoje nienarodzone dziecko.
Z drugiej strony aborcja przebiła feministyczną zbroję, którą nosiłam przez wiele lat. Tym samym zaczęłam się zastanawiać, czy wszystko, w co wierzyłam było prawdziwe.
Przyciągana przez Boga
Mając trzydzieści lat wyszłam za mąż za miłego i kochającego mężczyznę, którego poznałam wykładając na Politechnice Georgia. Chociaż był wychowywany w wierze chrześcijańskiej to nie miał żadnego upodobania w wyznawanej wierze. Lubił bardzo wschodnią filozofię. Jeśli chodzi o mnie to chciałam porzucić ateizm, ponieważ dziwne rzeczy miały miejsce w moim życiu.
Razem z moim narzeczonym zastanawialiśmy się nad miejscem naszego ślubu. Zasugerowałam zbór metodystów znajdujący się blisko mojego mieszkania w bloku. Uważałam, że jest to piękne sanktuarium. Z drugiej strony to było dziwne, aby ateistka zawierała związek małżeński w chrześcijańskiej świątyni, w której są krzyże i witraże, a ślub błogosławi duchowny, który wierzy, że nauczanie Biblii jest prawdziwe.
Jednocześnie zaczęłam pracę na podstawie umowy o dzieło dla miejscowej gazety. W moich artykułach poruszałam tylko te tematy, które dotyczyły religii. Pisałam o: zakonnicach żyjących w klasztorach klauzurowych, kobietach będących duchownymi i moich wspomnieniach z katolickiej szkoły, do której w dzieciństwie uczęszczałam. Jednocześnie nie docierało do mnie, że „Ktoś” wzywał mnie, abym do niego wróciła.
Pewnego razu razem z mężem wybraliśmy się w rejs na niewielką wyspę znajdującą się w Zatoce Meksykańskiej. Nagle z morza wypłynęły dwa gigantyczne stwory o zarośniętych twarzach, które spojrzały na statek, którym płynęliśmy. Z początku nie wiedzieliśmy, co to były za zwierzęta. Po kilku chwilach razem z mężem krzyknęliśmy: „Manaty!”. Potem z podziwem powiedziałam mężowi:
-Miałam wrażenie, że zobaczyłam twarz Boga.
To zdanie powiedziała kobieta, która była ateistką.
To były tylko delikatne sygnały, jakie wysyłał mi Bóg. Przez nie chciał mi dać do zrozumienia, że istnieje. Jednak cały czas ignorowałam je i nadal byłam ateistką. Ostatecznie nasz Stwórca dał mi mocniejszy znak, który potwierdził jego istnienie.
Pewnego dnia mój mąż wrócił do domu z delegacji. Wchodząc do domu tak mi powiedział:
- Zatrzymałem się na chwilę w katedrze p.w. świętego Patryka i zapaliłem świece wotywne za twoich rodziców i za mojego ojca.
Byłam zaskoczona. W przeszłości mój mąż nigdy nie był w kościele katolickim i nie wiedział nic o modlitwie za zmarłych. Jednocześnie z bólem uświadomiłam sobie, że nigdy nie modliłam się za moich rodziców, którzy zmarli wiele lat temu.
Potem odkryliśmy, że niedaleko od naszego mieszkania był kościół katolicki. Pewnego dnia poszliśmy tam na mszę. Spodobał nam się ksiądz i nabożeństwa. W miarę upływu czasu zaczęłam czytać Pismo Święte. Podczas lektury Słowa Bożego miałam wrażenie, że sam Chrystus wychodzi z tych stron i bierze w posiadanie moje serce.
Pewnego zimowego wieczora poszłam do spowiedzi. Szlochając wyznałam okropny grzech aborcji, jaki w przeszłości popełniłam, i który prześladował mnie przez wiele lat. Kapłan przypomniał mi słowa, jakie nasz Zbawiciel powiedział na krzyżu: „Ojcze przebacz im, bo nie wiedzą co czynią”. Jednocześnie zapewnił mnie, że Chrystus wybaczy mi ten grzech.
Nawróciłam się na prawdziwą wiarę
Po jakimś czasie zaczęłam regularnie chodzić do kościoła na mszę świętą w każdą niedzielę. Ostatecznie stałam się praktykującą katoliczką i powróciłam do Kościoła. Natomiast mój mąż przyjął chrzest w wierze Kościoła Katolickiego.
Chociaż nawróciłam się na Katolicyzm to nadal byłam zwolenniczką aborcji, twierdząc, że kobieta ma „prawo do wyboru”. Jednocześnie bardzo żałowałam tego, że zabiłam własne nienarodzone dziecko. Oprócz tego nadal stosowałam środki antykoncepcyjne i nie zgadzałam się ze stanowiskiem Kościoła Katolickiego w kwestiach dotyczących homoseksualizmu i kapłaństwa kobiet. Jednak w 2000 roku całkowicie nawróciłam się na Katolicyzm.
Pewnego razu poczułam się źle i poszłam do lekarza, aby mnie zbadał. Po wykonaniu badań lekarz zdiagnozował u mnie nowotwór. Załamałam się. Myślałam, że niedługo umrę. Płacząc poszłam do księdza Richard'a Lopeza, który uczy religii w miejscowym katolickim liceum. Kapłan pomógł mi przejść przez ten etap rozpaczy, który zawsze pojawia się po usłyszeniu takiej diagnozy. Jednocześnie spytałam księdza Lopez'a, dlaczego Kościół Katolicki ma takie stanowisko wobec aborcji, antykoncepcji, homoseksualizmu i innych kwestii. Kapłan odpowiedział mi na wszystkie pytania i dał mi kilka książek do poczytania. Ta rozmowa i zapoznanie się z tymi materiałami sprawiły, że przestałam być „umiarkowaną” katoliczką.
Wkrótce razem z mężem będziemy obchodzić trzydziestą rocznicę naszego małżeństwa. Chociaż nie mamy dzieci to Bóg pobłogosławił nas w wielu innych dziedzinach. Patrząc na moje nawrócenie wiem, że Bóg przyprowadził mnie z powrotem do Kościoła Katolickiego przy pomocy moich rodziców i modlitw tej niewielkiej duszy nienarodzonego dziecka. Chociaż ono nie przyszło na świat to nigdy nie będzie przeze mnie zapomniane.
Lorraine V. Murray, Ph.D.
Lorraine Murray jest pisarką, która mieszka w Decatur, w stanie Georgia. O swoim nawróceniu napisała książkę pt: „Confessions of an Ex – Feminist” (Ignatius Press).
Tłumaczenie z j.ang. na j.pol: Marcin Rak