Babka ziemniaczana i Czapajew

Podczas podróży zawsze starałem się przestrzegać trzech zasad, które pomagają poznać specyfikę danego miejsca: jadam wyłącznie lokalne potrawy, piję wyłącznie lokalne piwo i palę wyłącznie lokalne produkty tytoniowe. Z ostatniej zasady niedawno zrezygnowałem, ale dwie pierwsze pozostały jak najbardziej aktualne. I właśnie z tego powodu utknęliśmy w pierwszym lokalu, gdyż zamówiłem babkę ziemniaczaną – jedno ze sztandarowych dań białoruskiej kuchni. Pieczenie takiej babki trwa z reguły minimum półtorej godziny, zatem czas oczekiwania wypełniliśmy testowaniem miejscowego piwa. A potem jakoś dziwnie nie chciało nam się już zmieniać lokalu...

Kuchnia białoruska w dużej mierze oparta jest na ziemniakach. To jadłospis bardzo kaloryczny i stosunkowo prosty. Nie zmienia to jednak faktu, że miejscowe potrawy są niezwykle smaczne i – jak to zwykle bywa z takimi daniami – niezbyt zdrowe dla organizmu.

Babkę ziemniaczaną przygotowuje się z tartych i odciśniętych kartofli z dodatkiem jajka, mąki, smażonego boczku i cebuli. Czasami jako jeden ze składników występuje też smażona, pokrojona w kostkę kiełbasa. Dobrze wymieszaną masę wykłada się na wysmarowaną tłuszczem blachę i piecze w temperaturze około 180 stopni Celsjusza. Babkę serwuje się pokrojoną na kawałki lub w małych, jednoporcjowych naczyniach. Do tego – kwaśna śmietana lub sos grzybowy.

Długo raczyliśmy się znakomitą babką ziemniaczaną i piwem z kija, które bez wątpienia było miejscowym produktem i w niczym nie przypominało mainstreamowej oferty zachodnich koncernów. Wróciliśmy do hotelu dobrze po północy. Po drodze wpadłem na pomnik jakiegoś osobnika, który przy bliższych oględzinach okazał się legendarnym bohaterem wojny domowej 1918 roku, Wasilijem Czapajewem. Tymoteusz niezwłocznie stanął obok czerwonego dowódcy, a ja uwieczniłem ich obu na fotografii. I nie przejmując się późną porą ani stawką za połączenia, rozesłałem do znajomych ememesy z adnotacją: „Czapajew i Tymek”, na wszelki wypadek dodając: „Czapajew z lewej”. Nazajutrz po śniadaniu mieliśmy ruszyć na zwiedzanie Grodna.

Z grodzieńskim pomnikiem Czapajewa wiąże się ciekawa historia, która wydarzyła się w ostatnich latach. Słynny bolszewik nigdy nie był w mieście nad Niemnem, a jego pomnik miał tu trafić jako ekwiwalent materiałów budowlanych z zakładów kamieniarskich na Ukrainie. Stanął przy ulicy, której nadano jego imię, ale niedługo po naszej wizycie zdemontowano go i przeniesiono do muzeum. Zresztą ulica już wcześniej dostała nowego patrona – białoruskiego poetę Michasia Wasilka.

Usunięcie monumentu spowodowało kategoryczną reakcję władz rosyjskich, które uznały ten czyn za walkę z sowieckimi pomnikami. Protestowała również bratanica Czapajewa, Marina, twierdząc, że pomnik został „zburzony młotkami”. W efekcie wyciągnięto go z muzeum i ustawiono na skwerze przy siedzibie białoruskiego OMON-u (wojsk specjalnych) w Grodnie. I wygląda na to, że pozostanie tam na dłużej.

Długie dzieje Grodna

Gdyby sporządzono ranking najbardziej polskich miast, które po zakończeniu II wojny światowej pozostały poza granicami naszego kraju, to Grodno znalazłoby się zapewne w pierwszej trójce obok Lwowa i Wilna, gdyż przez stulecia uchodziło za ostoję polskości i na zawsze zapisało się w dziejach Rzeczypospolitej. Inna sprawa, że miały tu miejsce także wydarzenia wyjątkowo tragiczne dla historii naszego kraju.

Pierwsze informacje o mieście sięgają już XI stulecia, kiedy to u zbiegu Niemna i Horodniczanki istniał drewniano-ziemny gród należący do książąt z dynastii Rurykowiczów. Duży wpływ na jego rozwój miało położenie geograficzne, albowiem Grodno leżało na przecięciu szlaków handlowych łączących Ruś z Polską i wybrzeże Bałtyku z Morzem Czarnym. Niestety, taka lokalizacja miała również swoje wady, bo w pobliżu zamieszkiwali bitni Litwini i Jaćwingowie, co z reguły oznaczało poważne kłopoty.

W drugiej połowie XIII wieku Grodno opanowali książęta litewscy, a następnie pod jego wałami zaczęli się pojawiać Krzyżacy. I właściwie dopiero zwycięstwo pod Grunwaldem zapewniło miastu pokojową egzystencję.

Za właściwego założyciela Grodna uważa się wielkiego księcia Witolda, który nadał miastu prawo magdeburskie, wybudował gotycki zamek i kościół farny. Grodno rozwijało się w szybkim tempie, a polscy i litewscy władcy chętnie tu przebywali. Częstym gościem był Władysław Jagiełło, podobnie jak jego syn, Kazimierz Jagiellończyk. To właśnie za czasów jego panowania wprowadzono zasadę, że radą miejską kieruje na zmianę dwóch burmistrzów. Jeden z nich musiał być katolikiem, a drugi – wyznawcą prawosławia.

Z Grodnem związana jest również postać patrona Litwy, Świętego Kazimierza. Słynny z pobożności wnuk Jagiełły zapowiadał się na dobrego władcę, uważany był zresztą za następcę tronu. Niestety, zapadł na gruźlicę i zmarł w grodzieńskim zamku zaledwie w wieku 26 lat. Kanonizowano go w pierwszych latach XVII stulecia.

W 1522 roku po raz pierwszy zebrał się w Grodnie sejm litewski, a w 1558 roku na polecenie Zygmunta Augusta przeprowadzono dokładne pomiary miasta. Dzięki temu wiadomo, że w tym czasie znajdowało się tutaj 35 ulic i placów, przy których wznosiło się ponad 700 domów.

Ulubione miasto Stefana Batorego

Dzisiejsze miasto zmienia się w szybkim tempie, co dla mnie jest szczególnie widoczne, bo pamiętam swój pierwszy pobyt tutaj na początku lat 90. Z przerażeniem obserwowałem wówczas zrujnowaną zabytkową zabudowę centrum i typowo sowieckie porządki. Dziurawe drogi i chodniki, tynk sypiący się z fasad domów, przewalające się śmieci. I charakterystyczne dla miast za Bugiem wrażenie tymczasowości oraz beznadziei.

Zmiany na lepsze przyniosły – paradoksalnie – rządy Alaksandra Łukaszenki. Bez wątpienia jest on dyktatorem, ale dzięki temu jego polecenia stają się obwiązującym prawem. I gdy uznał, że należy odrestaurować zamek w Nieświeżu czy centrum Grodna, do prac przystąpiono z dużym rozmachem. Dzisiaj można oglądać ich efekty, które – trzeba to uczciwie przyznać – naprawdę są znakomite.

Ale nawet Łukaszenka nie mógł poprawić wyglądu peryferyjnych dzielnic Grodna, toteż – jak dawniej – droga do centrum wiedzie przez obskurne blokowiska z wielkiej płyty. Jednakże jest tu dość czysto, a to już znacznie poprawia humor. Nie widać porzuconych, rdzewiejących fragmentów konstrukcji budowlanych, trawniki są zielone, a droga względnie równa. I nawet archaiczne dymiące ciężarówki i samochody dostawcze wydają się naturalnym elementem krajobrazu.

Współczesne Grodno liczy ponad 300 tysięcy mieszkańców, przeważają tutaj Białorusini (60 proc.), ale jedną czwartą ludności stanowią Polacy. W rzeczywistości naszych rodaków jest znacznie więcej – jak zwykle bowiem na wschód od Bugu tego rodzaju statystyki bywają mylące. Dzieci mieszanych małżeństw z reguły zalicza się do dominującej narodowości, a w wielu przypadkach z powodów zawodowych potomkowie Polaków wolą uważać się za Białorusinów.

II wojna światowa zmieniła stosunki etniczne w mieście. W 1939 roku w 60-tysięcznym Grodnie 60 proc. ludności stanowili Polacy, natomiast mniejszość żydowska liczyła około 37 proc. ogółu mieszkańców. Nielicznie reprezentowani byli Białorusini i Litwini (razem około 3 proc.), nie było w ogóle mniejszości rosyjskiej (teraz około 14 proc.). Jej obecność w dzisiejszym mieście to efekt akcji osiedleńczej władz radzieckich po zakończeniu II wojny światowej.

Żydów wymordowali hitlerowcy, większość Polaków wyjechała na zachód, ale miasto wciąż zachowało wiele z klimatu II Rzeczypospolitej, można tu odnaleźć sporo polskich śladów. I gdy podróżowaliśmy po Białorusi w 2016 roku, akurat trafiliśmy na czas, gdy reżim Łukaszenki zaczął się przyznawać do wieloetnicznej przeszłości miasta.

Grodno można zwiedzać na wiele sposobów, jednak wędrówkę śladami polskości warto rozpocząć od Starego Zamku, który jest szczególnym miejscem dla historii Rzeczypospolitej. To właśnie tutaj zmarli król Kazimierz Jagiellończyk i jego syn, Święty Kazimierz. Budowla była też ulubioną siedzibą Stefana Batorego.

Pierwszy (i jedyny) Madziar na polskim tronie większość dziesięcioletniego panowania spędził na wojnach z Moskwą, a z Grodna miał zdecydowanie bliżej na front. Jednocześnie starał się nie przebywać w Krakowie czy Warszawie, chcąc uniknąć bliższych kontaktów ze swoją żoną, Anną Jagiellonką. Ślub z ostatnią przedstawicielką Jagiellonów był warunkiem jego elekcji na tron Polski, więc po wypełnieniu obowiązków małżeńskich (spędzili razem raptem trzy noce) natychmiast wyjechał na Litwę. Starsza od niego o 10 lat partnerka (w chwili ślubu miała 53 lata), nieładna i niezbyt inteligentna, oczekiwała jednak więcej i podczas wizyt Stefana na Wawelu potrafiła spędzić całą noc przy drzwiach komnaty małżonka, czekając na jego powrót. Późne zamążpójście wywarło na nią zły wpływ (uważano, że „chłopa dopadła i gębę wysoko nosi”), nic zatem dziwnego, iż Batory wolał się trzymać od niej z daleka. A Grodno naprawdę lubił.

Król polecił przebudować zamek Witolda w stylu renesansowym, za prace odpowiadał włoski architekt Scoto z Parmy. Powstał okazały pałac z wystrojem godnym złotego wieku Rzeczypospolitej. To właśnie tutaj Batory przyjmował zagraniczne poselstwa i w jego czasach Grodno stało się główną siedzibą władzy politycznej państwa.

Niestety, król Stefan panował zbyt krótko. Ten najwybitniejszy z polskich władców elekcyjnych przez całe lata zmagał się z tajemniczą chorobą (zapewne było to wielotorbielowe zwyrodnienie nerek) i w grudniu 1582 roku zmarł w Grodnie. Jego następcy byli już ludźmi zupełnie innego pokroju, a Rzeczpospolita powoli traciła na znaczeniu.

Stary Zamek znajduje się na skarpie nad Niemnem i stojąc na jego dziedzińcu, trudno oprzeć się refleksji, że panowanie Stefana Batorego było najlepszym okresem w historii Grodna. Wielki władca znalazł tu swoje miejsce na ziemi, tu planował kolejne kampanie, zwłaszcza że wojna i polityka zawsze najbardziej go interesowały. Po jego śmierci skończyła się szczęśliwa passa Grodna, ucierpiał również Stary Zamek zniszczony przez Rosjan i Szwedów w połowie XVII stulecia. Odbudował go kanclerz litewski i starosta grodzieński Krzysztof Pac, ale gmach już nigdy nie powrócił do roli, jaką odgrywał w czasach Batorego. Wprawdzie zgodnie z obowiązującymi przepisami zbierał się tutaj co trzeci sejm Rzeczypospolitej (w tym celu powstały obszerne sale Izby Poselskiej i Senatu), ale były to już tylko okruchy dawnej świetności. Kolejne zniszczenia przyniosła wojna północna, a kilka lat później na skutek podmycia skarpy zawaliła się część murów. Po rozbiorach Rosjanie przekształcili budowlę w koszary.

Zawsze lubiłem rozważania z dziedziny historii alternatywnej i dywagacje, co by się stało, gdyby ktoś żył dłużej lub podjął inne decyzje. Na terenie Starego Zamku w Grodnie rozmawialiśmy z Tymoteuszem, jak potoczyłyby się losy Rzeczypospolitej Obojga Narodów, gdyby Stefan Batory cieszył się lepszym zdrowiem. Niestety, dziwnym trafem najlepsi władcy w dziejach naszego kraju umierali przedwcześnie, a miernoty żyły zbyt długo…

*******

Więcej informacji o książce - TUTAJ

Opis

Wielkie Księstwo Litewskie to nie tylko Litwa. Terytorium dawnego Wielkiego

Księstwa Litewskiego rozciąga się na terenach dzisiejszej Litwy i Białorusi. Każde z tych

Państw z dumą odnosi się do spuścizny największego organizmu politycznego Europy. Na

ziemiach litewskich pozostały dawne stolice Księstwa; Wilno, Kowno i Troki, Białorusini

remontują po swojemu siedziby dawnych rodów magnackich i przypominają, że

najważniejsze dokumenty Wielkiego Księstwa zostały spisane nie w litewskim ale w ruskim

języku.

- Wielkie Księstwo Litewskie. Wyprawa do bliskich Kresów nie jest kontynuacją cyklu

kresowego, a raczej jego uzupełnieniem. Od serii kresowej różni ją przede wszystkim narracja

- to zapis współczesnych podróży, wywiadów i rozmów. Zestawia losy dawnego Wielkiego

Księstwa Litewskiego z dzisiejszą rzeczywistością. Opowiadam o współczesności Litwy i

Białorusi, o śladach polskości i wielkości na tych ziemiach, przypominając dawną chwałę

Rzeczypospolitej Obojga Narodów. Odwiedzając dawne magnackie siedziby wielkich rodów

książęcych, nie zapominam o kosztowaniu specjałów kuchni białoruskiej i litewskiej. A

przejazd przez granicę i podróż drogami Republiki Białorusi to swoiste deja vu filmów Barei.

Sławomir Koper

*******

- Jak wjechać do państwa Łukaszenki, czyli problemy z wizą.

- Białoruska kuchnia i piwo

- Brześć i unia brzeska oraz niesławny proces brzeski

- Grodno Batorego, Tyzenhauza, Orzeszkowej i Nałkowskiej

- Samochodem po białoruskich drogach

- Kąpiel w Świtezi - śladami wielkiej miłości wieszcza

- Wymarłe polskie wsie na Białorusi

- Radziwiłłowie. Bohaterowie czy zdrajcy?

(Kiejdany, Taurogi, Szawle, Teszle). Góra Krzyży.

- Ostatni taki Kmicic - Bułak Bułatowicz

- Kowno, najbardziej litewskie z miast (Mickiewicz, klasztor w Pożajściu)

- Prohibicja po litewsku i świńskie uszy z grochem

- Kaziuki i śledzie z grzybami

- Śladami Marszałka na Wileńszczyźnie (Druskienniki, Bezdany, Pikieliszki)

- Wilno po polsku, Troki i Karaimi.

*******

Sławomir Koper

Polski pisarz, autor książek historycznych, publicysta, radiowy i telewizyjny ekspert historyczny. Absolwent Wydziału Historycznego Uniwersytetu Warszawskiego (1991). Współpracował z miesięcznikiem „Uważam Rze • Historia”, felietonista tygodnika „Do Rzeczy”, publikuje w miesięcznikach „Historia Do Rzeczy”, „Mówią Wieki”, „Życie na Gorąco – Retro”, „Poznaj Świat”, oraz „Wojsko i Technika. Historia”, dwumiesięczniku „Największe Afery” wydawanym przez tygodnik „Do Rzeczy” i „Historię Do Rzeczy”, a także na portalach wp.pl. Historia i kobieta.interia.pl.i superHISTORIA.pl