Grzegorz Strzemecki
We wczorajszym artykule (TUTAJ) napisałem, że wobec prognozy wystawionej przedwczoraj, 25.03 (TUTAJ) pojawiły się minimalne powody do optymizmu, ponieważ przyrost procentowy zdiagnozowanych zakażeń koronawirusem był najmniejszy od czasu zdiagnozowania pierwszego pacjenta.
Wczorajsze minimalne powody do optymizmu są dziś minimalnie większe, bo przyrost ten wyniósł 16,2%, a więc był minimalnie mniejszy niż wczoraj (16,6%), co jest przedstawione na wykresie 1. poniżej.
Wykres 1. Dzienne przyrosty zdiagnozowanych zakażeń w procentach (oprac. autora). Żółty pas zaznacza ogólny trend wyłaniający się z dziennych fluktuacji.
Choć spadek jest bardzo mały, to jednak drugi dzień z rzędu przyrost zakażeń był najmniejszy od początku epidemii (nie było np. wahnięcia w górę). Daje się to już dostrzec jako minimalne odchylenie od prognozy z 25.03 wyznaczonej czerwoną kreską na wykresie 2. (poniżej).
Wykres 2. Liczba zakażonych koronawirusem w Polsce (dane na zamknięcie 26.03; opracowanie autora) na tle wykresu zaczerpniętego z artykułu Dylana Matthewsa na portalu Vox (TUTAJ). Za punkt 0 przyjęty jest dzień, w którym liczba zarażonych przekroczyła 100. W Polsce był to 14.03. Uwaga: dane dla innych krajów nie są aktualizowane.
Jak widać na wykresie realizacja tej prognozy oznacza, że za 11 dni będziemy mieli około 10 tysięcy zakażeń a za 15 dni - około 20 tysięcy zakażeń z perspektywą na jeszcze więcej. Wszystkie obecne ograniczenia w poruszaniu się i kontaktach między ludźmi służą temu żeby tak się nie stało. Trzeba zacisnąć zęby i ściśle ich przestrzegać, żeby ten ślad trendu na zmniejszanie wzrostu liczby nowych zakażeń nie tylko się utrzymał, ale i wzmocnił.
Nie ma bowiem się co oszukiwać: liczba nowych zakażeń wciąż rośnie, co pokazuje wykres 3. Śladowe powody do optymizmu, o których piszę, wynikają wyłącznie z tego, że tempo tego wzrostu minimalnie maleje. Epidemia wciąż się rozszerza, tylko minimalnie wolniej. Nieco wolniejsze tempo dojścia do 20 tysięcy zakażeń zdecydowanie nie jest tym co może nas satysfakcjonować.
Mówiąc zatem bardzo kolokwialnie, wykres pokazuje nam kij i marchewkę. Marchewka wisi bardzo daleko ale się pojawiła. Kij wisi bardzo blisko i spadnie na nas z pewnością jeśli nie będziemy ściśle realizować strategii obronnej. Trzeba więc zacisnąć zęby i się jej trzymać, a za dwa tygodnie może być zupełnie inaczej (patrz np. wypłaszczenie trajektorii Korei Południowej), niestety na poziomie, którego nie chcielibyśmy osiągnąć (nieco poniżej 10 tysięcy zakażeń). Dodajmy, że wolniejszy rozwój epidemii oznacza mniejsze obciążenie służby zdrowia i czas na ulepszenie metod leczenia i zapobiegania chorobie.
Wykres 3. Dzienny przyrost zdiagnozowanych zakażeń koronawirusem w Polsce (oprac. autora).
Czy jest o co walczyć
Wciąż odzywają się głosy lekceważące problem, że to zwykła grypa. Sprzeciwiałem się temu we wczorajszym artykule podając przykład Włoch i Hiszpanię. Zostawiając lekarzom ściśle medyczne aspekty, a biorąc pod uwagę statystyki, trzeba stwierdzić, że ta "grypa" charakteryzuje się bardzo zróżnicowaną śmiertelnością w różnych krajach. Pokazuje to tabela 1., ściślej jest to fragment tabeli przekopiowany z raportu WHO za 26.03.2020, dostępnego TUTAJ.
Tabela 1. Dane dotyczące zakażeń koronawirusem i przypisywanych mu zgonów. Jest to fragment tabeli z raportu WHO za 26.03.2020 (TUTAJ). ( Kolumny tabeli to kolejno: Kraj, łączna liczba zakażeń, zakażenia ostatniego dnia, łączna liczba zgonów, liczba zgonów ostatniego dnia)
Żeby oszacować jak groźny jest koronawirus, wyliczyłem na podstawie danych z tego raportu WHO dla wybranych krajów wskaźnik śmiertelności koronawirusa (proporcję zgonów do zakażeń). Uwzględniłem kilka krajów spoza przedstawionego wyżej fragmentu tabeli, które uznałem za istotne. Wyniki przedstawia tabela 2.
Tabela 2. Dane dotyczące zakażeń koronawirusem i przypisywanych mu zgonów dla wybranych krajów na podstawie raportu WHO za 26.03.2020 (TUTAJ)
Obraz wyłaniający się z tych statystyk, pokazuje ogromne zróżnicowanie w proporcji zgonów do zdiagnozowanych zakażeń (wskaźnik śmiertelności). Uwzględniając wyłącznie kraje w których liczba zakażonych przekroczyła 1000 (próba jak w standardowych sondażach politycznych, choć nie reprezentatywna) otrzymujemy drastyczne różnice śmiertelności od 0,36% w Czechach i 0,41% w Norwegii, po 7,21% w Hiszpanii i 10,09% we Włoszech.
Zauważmy przy tym, że dla Portugalii, tak bliskiej geograficznie i kulturowo Hiszpanii ten wskaźnik wynosi 1,44%. Oprócz Włoch i Hiszpanii, najwyższe, kilkuprocentowe wskaźniki występują w takich bogatych krajach jak Japonia (3,49%), Belgia (3,61%), Wielka Brytania (4,86%), Francja (5,34%) i Holandia (5,55%).
Dodajmy, że dla Chin wskaźnik ten wynosi 4,02%, (zostawiając na boku wyrażane przez wielu wątpliwości co do wiarygodności tamtejszych statystyk). To istotne, bo chińskie dane były podstawą do wstępnej oceny zagrożenia jakie stanowi koronawirus.
To zróżnicowanie oznacza to, że wchodząc w tę epidemię naprawdę trudno było (i nadal jest) przewidzieć na ile jest ona groźna. Dla Włoch, Hiszpanii, Holandii, Francji i Wielkiej Brytanii okazała się groźniejsza niż dla Chin (jeśli bazować na oficjalnych statystykach).
Jak widać nie ma prostej odpowiedzi na tak podstawowe pytanie jak poważnym zagrożeniem jest epidemia koronawirusa. Trudno więc o prostą odpowiedź co do właściwej strategii. Rzeczywiście jest duża różnica między sytuacją gdy np. z miliona chorujących umrze 0,36% (czyli 3628 osób), jak w Czechach czy 10,09% (czyli ponad 100 tysięcy osób), jak we Włoszech. W Polsce, przy obecnym wskaźniku śmiertelności 1,31% byłoby to ponad 13 tysięcy osób na milion.
Teraz dla porównania spójrzmy na historyczne dane dotyczące grypy w Polsce, według danych PZH (TUTAJ)
Jak widzimy, maksymalna liczba zachorowań na grypę sięgała w Polsce 5,2 miliona i to całkiem niedawno, w 2018 roku. Przy wskaźniku śmiertelności wynikającym z obecnych danych, taka zachorowalność (5,2 mln chorych) prowadziłaby do śmierci ok 68 tys. ludzi.
Porównajmy to ze "zwykłą grypą". Wykres pokazuje, że najwięcej zgonów na grypę wystąpiło w 1975 r. w liczbie 1400. To blisko 50 razy mniej niż owo hipotetycznie wyliczone 68 tys. zgonów.
Natomiast gdybyśmy przyjęli obecny włoski wskaźnik śmiertelności koronawirusa (10,09%), zachorowanie 5,2 mln osób prowadziłoby do śmierci około 520 tysięcy ludzi.
Ktoś mógłby powiedzieć, że to najgorszy scenariusz i rzeczywiście wiele wskazuje na to, że aż tak źle nie będzie. W rzeczywistości jednak najgorszego scenariusza jeszcze nie znamy, bo epidemia wciąż się rozwija. Planując obronę trzeba uwzględniać ten najczarniejszy scenariusz, bo nie da się powiedzieć, że jest on wybitnie nieprawdopodobny.
Jeśli ktoś z góry odrzuca te czarniejsze scenariusze, to przypomnijmy, że przecież były epidemie, które powodowały śmierć znacznie większej części populacji. Czy jesteśmy aż tak pewni naszej potęgi, że wykluczamy taką możliwość?
Nie muszę podawać więcej wyliczeń. Mając przedstawione tutaj dane, każdy może z kalkulatorem sprawdzić, co będzie jeśli określone wskaźniki śmiertelności i liczby zachorowań przyjmą większe wartości. I nie muszą to być wskaźniki wzięte "z palca", ale z zaistniałej, obecnej lub historycznej, polskiej rzeczywistości.
Przedstawiłem oczywiście bardzo zgrubne szacunki, ale dają one wyobrażenie o skali zagrożenia. Jest więc o co walczyć. Nie wpadać w panikę, zachowywać się odpowiedzialnie i modlić się, kto w Boga wierzy.
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 1 ---] Czy walka z wirusem nie jest gorsza od samej choroby?
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 2 ---] O co toczy się gra
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 3 ---] Czyżby najlepszy dzień w walce z wirusem?
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 4 ---] Światełko w tunelu
KOMUNIKAT Z FRONTU [---5---]. Trajektoria epidemii naprawdę się zmienia! Nowa prognoza
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 6 ---] Grzegorz Strzemecki: Epidemia naprawdę zwalnia i to trzeba pokazać!
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 7 ---] Epidemia zwalnia drugi dzień z rzędu!
KOMUNIKAT Z FRONTU [--- 8 ---] To już widać - wygaszamy epidemię