Tomasz Wandas, Fronda.pl: Popołudniowa burza, która 22 sierpnia rozpętała się nad Giewontem, doprowadziła do jednej z największych tragedii w historii tatrzańskiej turystyki. Wyładowania trwały około godziny, a w mediach i na portalach społecznościowych nadal grzmi. Nie pomogła nawet znajomość prognozy pogody…Jak od strony duchowej, możemy popatrzeć na to, co wydarzyło się tego dnia?

Ks. Stanisław Małkowski: Wszystkie wydarzenia takie jak burza, pożar, trzęsienie ziemi i tym podobne ludzie wierzący mogą w danej sytuacji odbierać jako znak dany ludziom od Boga. Ludzie na tym świecie szukają pewnej stabilizacji, a w istocie rzeczy nie jest ona możliwa. Bóg szczególnie może zadziałać poprzez żywioły w sytuacji, gdy poszukiwanie owej stabilizacji odbywa się kosztem łamania Bożych przykazań. Wstrząs sumienia może być konsekwencją takich zewnętrznych nieszczęść, ale tylko wtedy, kiedy człowiek właściwie je odbierze, to znaczy, gdy zda sobie sprawę, co Bóg do niego mówi poprzez dane wydarzenie. 

Myślę, że tutaj nie jeden czytelnik może postawić pytanie, gdzie był Bóg? Dlaczego pozwolił na to by ucierpiało aż tak wielu ludzi? 

Równie dobrze można zapytać dlaczego Bóg pozwala na to, by ludzie grzeszyli, by Go obrażali, znieważali, by popełniali bardzo ciężkie grzechy choćby w postaci zabijania dzieci poczętych czy dokonywania eutanazji? Bóg szanuje wolną wolę człowieka, wyraźnie daje do zrozumienia, że osoba, która postępuje tak jak chce zupełnie i nie liczy się z przykazaniami Bożymi, prawem naturalnym, musi liczyć się z tym, że świat wymknie się jej z rąk. Ziemia buntuje się przeciw człowiekowi, gdy ten grzeszy - to prawda dawno znana, mowa o niej już w Starym Testamencie. Na przykład susza zsyłana przez Boga była ostrzeżeniem dla tych, którzy uprawiają „suszę” w sobie. 

Jaki znak może dawać nam Bóg poprzez tą tragedię, która spotkała tylu ludzi? Miłośników gór? 

Dobrze rozumiane zamiłowanie do górskich wypraw przybliża do Boga, tymczasem zdecydowana większość ludzi traktuje to jako sport, relaks, po prostu rozrywkę. Natomiast w istocie wyprawa w góry, to wejście, spotkanie z Bogiem „na górze”. Pismo Święte mówi o takich górach, które są znakiem i sposobnością do tego żeby się wznieść (nie tylko fizycznie, ale i duchowo) ponad swoje grzeszne postępowanie, ponad złe i dobre okoliczności związane z życiem etc. Następnie, ci, którzy zginęli wtedy na Giewoncie są w pewien sposób przyjęci przez Boga, zostali osądzeni, natomiast nie naszą rolą jest ocenianie czy ta nagła śmierć była dla nich dobra czy zła. W niektórych przypadkach nagła śmierć może być swojego rodzaju wynagrodzeniem, pokutą za różne słabości i grzechy - to czy lepsze jest dla danego człowieka żyć czy umrzeć wie tylko Pan Bóg. Paradoksalnie nagła śmierć może być błogosławieństwem (zwłaszcza przy tak bolesnych okolicznościach). 

Szacunek do prawa Bożego, do własnej ludzkiej natury stwarza duchowe warunki (indywidualnie w człowieku, ale i we wspólnotach) do szczęśliwego życia. Bóg nas kocha i ma wobec nas zamiary, Jezus dla nas został ukrzyżowany, ale i dla nas zmartwychwstał, by w jakiejś mierze tą drogą wiodącą przez krzyż móc nas poprowadzić do nieba. 

Przy tej okazji tabloid „Fakt” napisał w internecie o zabójczym krzyżu na Giewoncie. Z kolei lewicowy publicysta prof. Jan Hartman napisał na Twitterze: „Krzyż nadal zabija! Usunąć z Giewontu”. To nieznajomość fizyki czy celowe wykorzystanie tak wielkiej tragedii do walki z krzyżem? Tylko czy nie ma żadnych granic?

Krzyż prowadzi przez śmierć do życia, stąd nie jest on znakiem śmierci, a raczej zwycięstwa życia nad śmiercią. Natomiast sztucznie prowokowana śmierć (jak np. eutanazja) traci swój duchowy związek ze śmiercią Chrystusa na krzyżu. Pan Hartman nie rozumie tej prostej prawdy, ale cóż - trudno, to smutne, choć kto wie, może jeszcze kiedyś zrozumie, może odnajdzie się jeszcze na tej drodze. 

Wchodząc w szerszy kontekst, nie da się nie zauważyć, że krzyż od wielu lat drażni wiele środowisk, szczególnie lewicowych, jak dotąd wygrywaliśmy bitwy i ludziom żądającym jego zdjęcia z miejsc publicznych nie udało się go pozbyć, pytanie tylko, co jeśli pewnego dnia to oni wygrają… czy Polska bez krzyża będzie Polską?

Nie, nie byłaby Polską, a jedynie społecznością ludzi zadowolonych z siebie, którzy u kresu swojego życia dobrowolnie decydują się na eutanazję oraz tych, którym nie udało się odnieść sukcesu, a zatem takich, którzy trafiają na margines. Zadowolenie z siebie nie wystarczy, prędzej czy później trzeba będzie pożegnać się ze światem doczesnym, i co wtedy? Nicość? Ci, którzy cierpią mogą mieć nadzieje, że z krzyża, który niosą może wyniknąć jakieś dobro, ale tylko pod warunkiem jeśli łączy się to z krzyżem Chrystusa. W świetle krzyża nikt nie jest przekreślony, każdy może tutaj odnieść zwycięstwo - jeśli tylko tego zapragnie. 

Dziękuję za rozmowę.