Fronda.pl: Jeszcze w pierwszych dniach rosyjskiej inwazji na Ukrainę szokowało bierne podejście polityków niemieckich. Następnie sytuacja uległa radykalnej zmianie. Czy niemieckiemu społeczeństwu i klasie politycznej zajrzało w oczy widmo wojny?

Paweł Chmielewski, dziennikarz i publicysta PCh24.pl: Rzeczywiście, w niedzielę 28 lutego niemiecki rząd ogłosił całkowite przemodelowanie swojej polityki bezpieczeństwa. Zapadła przełomowa decyzja o dostarczaniu Ukraińcom broni oraz jeszcze bardziej przełomowa o stworzeniu dużej i silnej armii. Przyczyny tego przewrotu są złożone, a być może niektóre – niejawne.

Pierwsza sprawa jest względnie oczywista: to wizerunek. Niemcy przez długie lata pracowały na rzecz wizerunku kraju, który chętnie pomaga i jest asem demokracji. W sytuacji wojny na Ukrainie bierność stała się poważnym obciążeniem PR-owym. Władze musiały zadbać też o wyjście naprzeciw oczekiwaniom społeczeństwa, a zwykli Niemcy nie chcieli się pogodzić ze staniem się izolowanym na Zachodzie de facto współpracownikiem Putina.

Wizerunek nie jest jednak najważniejszy. Gdyby chodziło jedyne o to, to nie trzeba byłoby podejmować tak aktywnych działań. Wydaje mi się, że Niemcom zupełnie na poważnie zajrzało w oczy widmo wojny. Nie spodziewali się, że Rosja pójdzie tak daleko. Gdyby rosyjska inwazja skończyła się po kilku dniach działań zbrojnych, byliby gotowi szybko ułożyć się z Kremlem. Dlatego zwlekali, licząc, że Kijów błyskawicznie padnie. Okazało się jednak, że Moskwa nie rzucała słów na wiatr: jej ponawiane od grudnia 2021 roku groźby o dokonaniu pełnoskalowej inwazji na Ukrainę zostały spełnione. A to oznacza, że Niemcy potraktowały poważnie także inne groźby Rosji: zredefiniowania całego europejskiego układu bezpieczeństwa.

Niemcy się zbroją, bo nie mają pewności, że Putin zatrzyma się na Ukrainie. Może pójść dalej i podjąć próbę zajęcia Polski i innych krajów naszego regionu. To oznaczałoby, że Niemcy tracą bufor bezpieczeństwa między sobą a Rosją, jaki stanowiła dla nich właśnie Polska. W tej sytuacji muszą mieć armię.

Poza tym nie jest wykluczone, że doszło do jakichś zakulisowych ustaleń niemiecko-amerykańskich. Pamiętajmy, że w ubiegłym roku Amerykanie proponowali Rosjanom deal: jeżeli będziecie spokojni w Europie i pozwolicie nam skupić się na Pacyfiku, to możemy pójść wam w czymś na rękę. Rosjanie uznali najwyraźniej tę ofertę za zaproszenie do agresji. To oznacza, że Ameryka nie będzie miała spokoju w Europie: a bardzo go potrzebuje, bo koniecznie chce móc skupić się na Pacyfiku. Dlatego z perspektywy Ameryki może istnieć potrzeba budowy silnej niemieckiej armii, która będzie w stanie wyręczyć Waszyngton w trosce o zachowanie stabilności militarnej w tym regionie.

Zobaczymy, jak będą przebiegały niemieckie zbrojenia: czy Niemcy oprócz wykorzystywania własnego przemysłu będą też robić intensywne zakupy za Oceanem.  

Czy można zatem powiedzieć, że cele polskiej polityki zagranicznej wobec Niemiec ziściły się w 3 dni? Czy Władimir Putin, nieświadomie, dokonał tego, o co od lat zabiegała Polska?

Nie sądzę. Po pierwsze, od słów do czynów jeszcze daleka droga. Niemcy dopiero chcą zbudować armię, ale to wymaga działań. Prorosyjskie lobby w Niemczech siedzi teraz cicho, ale nie zniknęło, a jest bardzo wpływowe. Po drugie, Niemcy pozostają uzależnione energetycznie od Rosji. Tego również nie da się szybko zmienić. Po trzecie, jeżeli Niemcy rzeczywiście zbudują silną armię – a według swoich deklaracji chcą mieć „jedną z najsilniejszych i najbardziej zdolnych do uderzenia” armii w Europie – to będzie to w przyszłości łatwo wykorzystywalne jako kolejny instrument szantażowania Polski i innych krajów naszego regionu. Nawet jeżeli mielibyśmy patrzeć na budowę niemieckiej armii mimo wszystko pozytywnie, mając nadzieję, że Bundeswehra będzie chętna, by obronić także Polskę jako swoją strefę gospodarczych wpływów oraz jako strefę buforową: to pozostaje pytanie o czas. Niemcy potrzebują na zbrojenia kilku lat. Póki co duża amerykańska obecność wojskowa w ich kraju wystarczy im do ochrony przez Rosją. My tego nie mamy. Nie można wykluczyć scenariusza, w którym Niemcy, owszem, uzbroją się – ale z perspektywy Polski nie będzie miało to już znaczenia, bo Putin zdecyduje się na ofensywne działania względem naszego państwa na długo wcześniej. Zatem nawet gdyby patrzeć na niemieckie zbrojenia czysto pozytywnie, jest pięć po dwunastej.

Jak niemiecka prasa odnosi się do zdolności obronnych niemieckich sił zbrojnych? Czy tamtejsze społeczeństwo obawia się, że przez lata zaniedbano zdolności obronne kraju?

Część niemieckiej prasy od dawna apelowała o rewizję polityki bezpieczeństwa, choć bez wielkiego nacisku. Takie tytuły jak „Bild” czy „Die Welt” piszą teraz, że kanclerz Olaf Scholz zdecydował się wykonać krok, jakiego one domagały się od dawna. Tytuły lewicowe są mniej entuzjastyczne, ale póki co nie ma szerokiej krytyki planów kanclerza Scholza. Zły stan Bundeswehry nie był dla nikogo tajemnicą. Niemiecka prasa rozpisywała się na ten temat regularnie i od wielu lat. Nikt nie zawracał tym sobie jednak szczególnie głowy, bo trzy czynniki sprawiały, iż słabości Bundeswehry nie postrzegano w kategoriach zagrożenia. To amerykański parasol bezpieczeństwa; wiara, że Rosja nie posunie się aż tak daleko; wpływy prorosyjskiego lobby.

Gerhard Schröder, który od lat lobbuje w UE na rzecz rosyjskiego biznesu, stał się u naszych zachodnich sąsiadów persona non grata. Czy można to samo powiedzieć na temat rosyjskich spółek, intensywnie inwestujących w Niemczech, chociażby w piłkę nożną?

Trudno to w tym momencie jednoznacznie ocenić. Antyrosyjski trend może być do pewnego stopnia przejściowy. W ostatnich wyborach prorosyjskie partie, AfD i Die Linke, otrzymały 15 proc. głosów, we wschodnich landach o wiele więcej. W Rosji jest zaangażowanych ponad 400 niemieckich przedsiębiorstw, które rocznie wypracowują ponad 30 mld euro. Oczywiście, w tym momencie słyszymy wiele słów potępienia względem Schrödera, a takie firmy jak Volkswagen wstrzymują swoją produkcję na terytorium Rosji. Bardzo wiele zależy od tego, jakie dalsze kroki wykona Moskwa. Jeżeli Rosjanie opanują Ukrainę, zainstalują w Kijowie przyjazny sobie rząd i po pewnym czasie działania zbrojne ustaną – to współpraca gospodarcza Niemiec i Rosji będzie prawdopodobnie odżywać, nawet jeżeli nie w takiej skali, jak poprzednio. Jeżeli jednak Rosjanie są zainteresowani rozciągnięciem swoich wpływów aż do Odry, czyli zajęciem Polski, to nie wyobrażam sobie, żeby Niemcy nie potraktowały tego poważnie. Taki krok odbiorą jako duże zagrożenie dla swojego bezpieczeństwa.

Wreszcie polityka niemiecka jest cały czas pod pewnym wpływem polityki amerykańskiej. Trzeba pamiętać, że Niemcy do tej pory równoważyli wpływy Waszyngtonu, pozostając w dialogu i współpracy z Moskwą. Teraz ten dialog kończy się lub jest utrudniony, a to oznacza, siłą rzeczy, mniej kart na stole w negocjacjach z USA. Być może dopóki Niemcy nie zbudują poważnej armii jako czynnika, który pozwoli im ponownie licytować wyżej, będą musieli w większej niż by tego chcieli mierze konsultować swoje posunięcia z Amerykanami, także gospodarcze, co dla Rosjan jest złą wiadomością.

W Polsce Kościół intensywnie zaangażował się w pomoc humanitarną ukraińskim uchodźcom oraz tym, którzy zostali w kraju. Czy podobne działania podjął Kościół niemiecki?

Za wcześnie na ocenę. Do wczoraj do Niemiec przybyło oficjalnie jedynie 5000 uchodźców wojennych. Ta liczba będzie oczywiście z czasem rosła, ale póki co to Polska, Węgry i Rumunia pozostają głównymi odbiorcami ukraińskich uchodźców. Postawę Kościoła katolickiego mogę jedynie prognozować na podstawie jego postawy w kryzysie migracyjnym lat 2014-2016. Wówczas niemieckie parafie aż rwały się do przyjmowania islamskich uchodźców. Na dzisiaj deklaracje są pozytywne i wydaje się, że w razie przybywania do Niemiec dużych fal ofiar wojny, pomoc będzie.

 

Rozmawiał Grzegorz Grzesik