Oto jeden z najpilniej strzeżonych sekretów Republiki: w imieniu Francji, na rozkaz najwyżej postawionych francuskich polityków przeprowadzane są zabójstwa na zlecenie i inne bardzo szczególne operacje, mające na celu eliminację niektórych spośród jej wrogów.

Od niedawna opinia publiczna znów nie ma nic przeciwko temu, ale to nie znaczy, że tego rodzaju operacje kiedykolwiek przestały się odbywać. Po prostu się o nich nie mówiło. Oficjalnie „operacje Homo” nie istnieją. Nie każdy też pali się do tego, by publicznie się chwalić toczonymi za granicą tajnymi, acz krwawymi wojnami. Jednak od narodzin V Republiki w 1958 roku każdy z prezydentów – we właściwy sobie sposób – uciekał się do działań tego rodzaju, choćby w ostateczności. Wydanie zezwolenia na pozbawienie kogoś życia stanowi prezydencką prerogatywę. To obszar zarezerwowany tylko dla nich.

<<< KUP KSIĄŻKĘ TUTAJ !!! WARTO! >>>

Rozkazy te stanowią absolutną tajemnicę, strzeżoną przez garść odpowiedzialnych osób. Zasadniczo są to dyrektor Głównej Dyrekcji Bezpieczeństwa Narodowego (DGSE), szef sztabu przy prezydencie i szef sztabu rodzajów wojsk, jeśli w wykonanie zaangażowani są żołnierze. Nawet ministrów obrony nie zawsze dopuszcza się do sekretu.

Francja ma do dyspozycji zabójców, których w każdej chwili może wysłać na tego typu misję. Stałemu specjalistycznemu treningowi poddawane są wyselekcjonowane ekipy z Wydziału Czynnego (SA) Głównej Dyrekcji Bezpieczeństwa Państwowego (DGSE). W połowie lat osiemdziesiątych XX wieku utworzona została ściśle tajna komórka o nazwie Alpha, której historię tu opowiemy. Jej zadaniem stało się prowadzenie operacji Homo w taki sposób, by absolutnie nikt się o nich nie dowiedział. Wykorzystywano ją wielokrotnie. Do dziś pozostaje w gotowości operacyjnej.

W ostatnich latach siły specjalne zyskały szczególne wpływy w armii i zaczęły coraz częściej wdzierać się do ogródka Wydziału Czynnego. Elitarni komandosi pod dowództwem Komendy ds. Operacji Specjalnych (Commandement des Opérations Spéciales, COS) przyzwyczaili się do „chirurgicznych” akcji najczęściej prowadzonych na obrzeżach otwartych konfliktów. Mówiąc o nich, używa się niezbyt oczywistych terminów umownych: „sprzątanie” lub „neutralizacja” „ważnych celów” – po angielsku High Value Targets (HVT). Język pod żelazną kontrolą. A kiedy Francja nie chce brudzić sobie rąk, zawsze może uciec się do pomocy postronnych podmiotów – najemników, sojuszniczych ugrupowań w terenie albo służb innych krajów.

„Nie jesteśmy tajniakami”

Na przestrzeni dekad tajne operacje miały rozmaite cele. Na początku V Republiki chodziło o wyeliminowanie handlarzy bronią, którzy dawali wsparcie buntownikom z Frontu Wyzwolenia Narodowego (Front de Libération Nationale, FLN) podczas wojny w Algierii. Dzisiaj, zwłaszcza po 11 września, są to działania odwetowe, ale przede wszystkim, w ramach nowej, niekończącej się wojny przeciwko niewidocznym wrogom, tropi się przywódców „zbrojnych ugrupowań terrorystycznych”. Ważne, by powody operacji wydawały się usprawiedliwione decydentom – którzy muszą się mierzyć z narastającym ryzykiem i przeciwnikami (np. ekstremistycznymi dżihadystami), którzy wydają się gotowi na każdy rodzaj okrucieństwa.

Operacje te, czy są proaktywne czy odwetowe, według dowodzących kierują się logiką, która wydaje się prawomocna. Prefekt Erard Corbin de Mangoux, wówczas szef DGSE, składając w lutym 2013 roku zeznania przed Komisją Obrony Narodowej i Sił Zbrojnych Zgromadzenia Narodowego, mówił o tym następująco: „DGSE ma możliwości prowadzenia tajnych działań, w tym działań zapobiegawczych. Te ostatnie mają nie pozwolić nastąpić niepożądanym wydarzeniom przy wykorzystaniu wszelkich dostępnych środków, w tym militarnych. Moja służba zawsze stara się szanować prawo i zasmucają mnie rzucane przez prasę podejrzenia, w których nazywa się nas tajniakami. Jesteśmy agentami państwa i działamy zgodnie z rozkazami władzy politycznej w obronie interesów Republiki!”.

Znakomicie sformułowana wypowiedź, jednak nie całkiem dokładna. Rzadko bowiem się zdarza, by DGSE prowadziła za granicą działania, które byłyby w pełni legalne. Najczęściej jest wręcz przeciwnie. Agenci DGSE z definicji prowadzą działania tajne. Często dzieje się to w niebezpiecznych warunkach, w których narażają życie.

Stosowanie „prawa represji”

DGSE zresztą nie zadowala się „zapobieganiem”. Wiele misji opiera się raczej na zasadzie „oko za oko”. „To nie do końca uchwytna zasada, którą kierują się wszystkie tajne służby – wyjaśnia nam dawny członek kierownictwa. – Jeśli ktoś coś zrobi, odpowiada się: namierza osoby odpowiedzialne. Czasami ciągnie się to nawet po trzydzieści lat. Mamy prawo do pościgu i ukarania winnych, aresztując ich albo zabijając”.

Claude Silberzahn, dyrektor DGSE w latach 1989–1993, pisał we wspomnieniach o tym, co nazwał „przerażającym przywilejem”: „«Prawo zabijania» służb specjalnych istnieje […]. To stały element tego świata. Odnosi się do pewnych «zabójców», a zwłaszcza do terrorystów. Ważne, by taka ewentualność pojawiła się w polu widzenia, choć sama praktyka nie jest codzienna”. Silberzahn dodaje, że służby „godne tego miana” uciekają się do niej „z ogromną powściągliwością i tylko w bardzo konkretnych warunkach”, zwłaszcza gdy chodzi o akcje poza granicami kraju.

Mosad – tajne służby Izraela – praktykuje prawo odwetu od dawna. To samo dotyczyło w swoim czasie służb sowieckich. Amerykanie wyraźnie wkroczyli na to terytorium po zamachach z 11 września 2001 roku. Pełni skrupułów Francuzi długo obawiali się, że represje będą miały więcej szkodliwych skutków niż pozytywnych. W 1977 roku Valéry Giscard d’Estaing ostatecznie nie dał zgody na eliminację Carlosa, który dwa lata wcześniej zabił w Paryżu dwójkę policjantów. Jego następca François Mitterrand autoryzował tę operację, tyle że chybiła ona celu. Służby francuskie schwytały Carlosa dopiero w 1994 roku w Sudanie, po czym stanął on przed sądem.

Co prawda Mitterrand na początku lat osiemdziesiątych dał sygnał do odwetu po serii zabójstw i zamachów w Libanie, ale porażki wielu z tych operacji oraz wywołany w 1985 roku skandal z dokonanym przez DGSE sabotażem należącego do Greenpeace statku Rainbow Warrior, wymusiły na nim większą oględność. W kolejnych latach co prawda dawał przyzwolenie na operacje Homo, ale już niekoniecznie przyjmując za nie odpowiedzialność. „[Te operacje] zostały zlecone za rządów Mitterranda – relacjonuje generał François Mermet, dyrektor DGSE w latach 1987–1989. – Było to jednak coś, o czym się nie mówi. To znaczy, nie wypadało zadawać mu pytań. Być może można było to robić, ale bez konsultacji. Mitterrand był zresztą raczej niedostępny, co nie dawało nam komfortu działania”. Podobnie widział sprawy jeden z jego współpracowników z Pałacu Elizejskiego, wojskowy: „Mitterrand nie był przeciwko tajnym operacjom, ale obrał opcję «nie mówić–nie patrzeć–nie przyjmować»”. Z tego powodu w ciągu jego dwóch kadencji między 1981 a 1995 rokiem zdarzało się, że dyrektorzy DGSE zlecali egzekucje nawet bez konsultacji z Pałacem Elizejskim.

Jacques Chirac zachowywał z kolei w tym obszarze daleko posuniętą ostrożność. Kilkakrotnie wyrażał sprzeciw wobec operacji Homo, nie był też przekonany, że francuskie służby są w stanie doprowadzić je do pozytywnego końca. Ale od każdej reguły są wyjątki. Zdarzało się więc, że Jacques Chirac zwracał się w takich sprawach do… Amerykanów. Paradoksalnie, po 11 września Chirac stał się jeszcze ostrożniejszy. „Bał się zamachów i nakręcania spirali przemocy. To w pewnym sensie wyjęło nam broń z ręki, nie mogliśmy odpowiedzieć na terroryzm” – relacjonował były urzędnik DGSE.

Zahamowania wobec polityki represji i odwetu przestały odgrywać ważną rolę dopiero za prezydentury Nicolasa Sarkozy’ego – bardziej zdecydowanego zwolennika tajnych operacji, zwłaszcza w wykonaniu służb specjalnych – i François Hollande’a. Zdaniem pewnego eksperta od walki z terroryzmem: „W przeciwieństwie do Amerykanów, którzy często uderzają na ślepo, jesteśmy we Francji bardziej stonowani. Robimy to tylko na podstawie wyraźnego rozkazu, mamy jasno określone reguły prowadzenia operacji. Na przykład, nie zdarza się nam zabijać w samochodzie żon czy dzieci”.

Teoretycznie więc odwet jest przemyślany i dawkowany. Jak przypomina sobie jeden z dyrektorów DGSE, który swoją funkcję sprawował po roku 2000: „Nie byłem zwolennikiem natychmiastowych odpowiedzi, raczej starannie przygotowanej zemsty. Autorzy zabójstw, zamachów czy porwań muszą wiedzieć, że nie pozostaną bezkarni. Nasza odpowiedź może nadejść w każdej chwili, a zwłaszcza wtedy, kiedy nie będą się tego spodziewali”.

Fragment książki „Zabójcy w imię Republiki”. Reportaż, który wstrząsnął Francją - „Zabójcy w imię Republiki”. Autor: Vincent Nouzille. Tłumaczenie: Agata Czarnacka/Wydawnictwo Fronda

<<< KUP KSIĄŻKĘ TUTAJ !!! WARTO! >>>