W Wiedniu przez niewyjaśnione 23 karty za dużo wygrała lewica – wybory prezydenckie też pewnie zostaną powtórzone.
W wiedeńskim drugim bezirku (drugiej dzielnicy) Wien-Leopoldstadt doszło do rażących nieprawidłowości podczas wyborów na przedstawicieli dzielnicy. Podobnie jak w przypadku wyborów prezydenckich poszkodowany był kandydat prawicowej partii wolnościowej FPÖ (Freiheitliche Partei Österreichs), zaś zyskał kandydat skrajnie lewicowych Zielonych. FPÖ podała sprawę do Trybunału Konstytucyjnego, a ten uznał skargę za zasadną i nakazał powtórkę wyborów.
Problemem były – tak samo jak w przypadku wyborów prezydenckich – karty wyborcze. Podczas pierwszego ich liczenia tuż po wyborach w październiku zeszłego roku okazało się, że głosów jest o 82 mniej, niż oddanych kart wyborczych. Tydzień później policzono je jeszcze raz – a wtedy nagle okazało się, że jest o 23 głosów więcej, niż oddanych kart wyborczych! Ten właśnie wynik potwierdziła kontrola wiedeńskiego Trybunału Konstytucyjnego.
„Nie ma żadnych wątpliwości, że stwierdzone nieprawidłowości złamały wiedeńską ordynację wyborczą, a tym samym złamały też prawo”, oświadczył austriacki TK w specjalnie wydanym komunikacie. Orzekł dalej, że podważenie wyborów tylko wtedy może zostać potwierdzone przez sąd, jeżeli wykryte „nieprawidłowości mogły mieć wpływ na wynik wyborów”. W tym przypadku dokładnie tak się stało – Zieloni otrzymali 10 031 głosów, zaś FPÖ dostała ich 10 010. Obie partie dzieliło zatem jedynie 21 głosów. Przy tak małej różnicy i biorąc pod uwagę fakt, że oddano 23 głosów więcej, niż było kart wyborczych, właśnie to mogło mieć decydujący wpływ na wynik.
Tak argumentuje sąd, zaś zdrowy rozsądek każe nabrać podejrzeń i zadać pytanie: kiedy i w jaki sposób nagle „pojawiło się” akurat o tyle więcej głosów, by móc przepchnąć partię Zielonych nad prawicowych wolnościowców? Październikowe wybory do dzielnicy Wien-Leopoldstadt wygrała co prawda SPÖ (socjaldemokracja) otrzymując 17 499 głosów, ale o drugie miejsce bili się Zieloni z FPÖ. Drugie miejsce pozwala na nominację zastępcy przewodniczącego bezirku, daje zatem realną władzę; jest o co walczyć.
Do manipulacji – czy jak to ostrożnie formułuje TK – „nieprawidłowości” doszło, jak się okazuje, znowu w przypadku głosowania korespondencyjnego. W Austrii bowiem można przed wyborami zażądać dostarczenia karty wyborczej do domu, z czym nie wiąże się obowiązek skorzystania z niej, czyli w ogóle pójścia do głosowania. Obywatel może zmienić zdanie i zamiast wysłać kartę listownie może równie dobrze udać się osobiście do lokalu wyborczego i tam oddać swój głos. Wówczas jednak pozostanie pusta, niewykorzystana karta do głosowania u kogoś w domu. Skoro zatem w przypadku wyborów w dzielnicy Wien-Leopoldstadt było 23 więcej głosów niż oddanych kart wyborczych (a przecież – co logiczne – powinno być ich maksymalnie tyle samo), można przypuszczać, że manipulacja miała związek właśnie z tym procederem. Tym bardziej, że nie ma zgodności między listą osób, które zgłosiły chęć oddania głosu listownie, a ilością osób, które faktycznie w ten sposób zagłosowały, co również podał austriacki Trybunał Konstytucyjny.
Konsekwencją tego zamieszania/oszustwa będzie powtórka całych wyborów na radnych drugiej dzielnicy Wiednia. Nie można bowiem ograniczyć się jedynie do powtórki głosowania korespondencyjnego, ponieważ de facto nie wiadomo już z całą pewnością, który obywatel w jaki sposób oddał swój głos.
A skoro „nieprawidłowości” możliwe były w tak małej skali, to nie ma gwarancji, że do podobnej sytuacji nie doszło w przypadku wyborów prezydenckich. Przypomnijmy, że przed doliczeniem głosów korespondencyjnych wygrał je prawicowy Norbert Hofer (FPÖ) z przewagą ok. 150 tys. głosów. Dzień później znalazł się nagle o 30 863 głosów w tyle, a prezydentem elektem okrzyknięto Alexandra Van der Bellena z partii Zielonych. Ze względu na to FPÖ podważyła wynik wyborów, TK zajął się sprawą i nadał jej tryb priorytetowy przesuwając wszelkie inne zobowiązania. Od poniedziałku austriacki Trybunał Konstytucyjny zacznie przesłuchiwać ponad 90 świadków w sprawie.
Austriacka prasa podaje, że „najwyżsi sędziowie kraju są zszokowani, w jaki sposób i w jakim wymiarze komisje wyborcze nie zważały na przepisy dotyczące głosowania korespondencyjnego” (Die Presse). Ponadto wyrok TK w sprawie powtórzonych wyborów w dzielnicy Leopoldstadt stwarza ważny precedens – nie musi dojść do celowej manipulacji, tzn. nie trzeba jej udowodnić. Wystarczy dowieść, że „nieprawidłowości mogły mieć wpływ na wynik wyborów” (TK). Aby więc podważyć wybory prezydenckie w Austrii, wystarczy wskazać, że 15 432 głosów zostało policzonych niezgodnie z prawem. W skardze do TK w sprawie wyborów prezydenckich dopatrzono się aż 573 275 możliwych nieprawidłowości w liczeniu i oddawaniu głosów.
Przy pojedynku Hofer – Van der Bellen w wielu przypadkach chodziło o to, że głosy liczyły osoby, które nie miały do tego prawa. Nie były członkami komisji, tylko pochodziły z zewnątrz. I także w tej kwestii w austriackim prawodawstwie istnieje precedens. W orzeczeniu z 1986 r. tamtejszy TK oświadczył (wybory do gminy Frankenmarkt): „Jeżeli karty do głosowania podczas trwania postępowania wyborczego zostaną przekazane osobom nieupoważnionym, nie jest już obiektywnie zagwarantowane pewne ustalenie wyniku wyborów przez odpowiedzialne za to instancje”.
Coraz więcej znaków wskazujące w Austrii na powtórkę II tury wyborów prezydenckich. Gdyby tak się faktycznie stało, byłoby to nie tylko zwycięstwo FPÖ, ale przede wszystkim austriackiego sądownictwa i państwa prawa. A pamiętają Państwo, co zrobił nasz TK po równie dziwnych wynikach wyborów samorządowych w 2014 r., żeby wyjaśnić wątpliwości? No właśnie, ja też nie.
Adam Sosnowski
Autor jest redaktorem miesięcznika „Wpis” oraz germanistą