Mariusz Paszko, portal Fronda.pl: Radio Zet opublikowało raport – jak podaje - byłego wysokiego dyrektora w administracji, kiedy szefem MON był Antoni Macierewicz. Z tekstu wynika, że raport ten pokazuje druzgocący stan polskiej armii. Czy to jest raport stary czy nowy i przede wszystkim, czy jest on wiarygodny? Jaka jest Pana opinia jako fachowca w tym obszarze?
Gen. Waldemar Skrzypczak: Wojskowi wiedzą jak jest naprawdę. Gdyby ktoś powiedział, że raport jest fałszywy, to byłoby to zakłamywanie rzeczywistości. Osobiście uważam, że sprzęt mamy taki jaki mamy, a więc w większości poradziecki i to jest absolutna prawda. I ciężko jest na razie od tego się uwolnić. To po pierwsze. Po drugie natomiast, nowych żołnierzy rezerwy de facto nie mamy, ponieważ ciężko za nich uznać starych rezerwistów, który przekroczyli już 50 rok życia. Oni mogą być co najwyżej noszowymi na zapleczu frontu. Z całą pewnością nie nadają się natomiast na wysłanie na linię frontu.
Jeśli chodzi zaś o nasz przemysł zbrojeniowy, to niestety muszę stwierdzić, że nie wykonaliśmy żadnego skoku technologicznego. Tak więc, propaganda to jedno, a faktyczna sytuacja to drugie.
Jeśli zatem ten raport pisał ktoś, kto był w rządzie i miał dostęp do danych źródłowych, to należy do niego podejść z respektem. Taka osoba jak ja natomiast oraz inni generałowie czy oficerowie rezerwy, nie mamy dostępu do źródeł. Ta osoba opisywała natomiast rzeczywistość, co także częściowo potwierdza raport NIKu. Trudno więc się się z tym całkowicie nie zgodzić. Mamy dane z dwóch niezależnych źródeł, co będzie trudne do całkowitego obalenia.
Zakładając, że skoro Amerykanie, Brytyjczycy oraz inne kraje sojusznicze NATO przysyłają nam swoich żołnierzy, to konfliktu w Polsce raczej na razie nie będzie. Gdyby jednak do tego doszło, to jakie siły w Polsce jesteśmy obecnie w stanie przeciwstawić ewentualnemu agresorowi? W tym przypadku na obronę naszej wschodniej granicy.
Oczywiście cały potencjał Wojska Polskiego. Ocenia się, że z całej liczebności armii byłoby to 40 do 60 procent jego stanu, czyli ze 110 tys. żołnierzy było by to w granicach 50-60 tys. polskiego wojska. Do dyspozycji były by więc jedynie oddziały operacyjne i one by poszły do obrony.
Podkreślę jednak jeszcze raz, że nasze rezerwy są niestety stare wiekowo. Jeśli ktoś w wieku 58 lat otrzymuje kartę powołania, to realnie może on spełniać jedynie funkcje pomocnicze na zapleczu frontu. Tacy ludzie zdecydowanie nie nadają się do walki. Sprawni rezerwiści natomiast są w wieku do około 40 lat i można ich wykorzystać w polu, w walce, w czołgu czy przy haubicach. Pozostali to jedynie wsparcie tyłów – logistyka, noszowi, pomoc medyczna.
Mówi się, że rosyjska inwazja na Ukrainę, jeśli się rozpocznie, to będzie to atak z powietrza. Co też przekazywał prezydent Białorusi Aleksandr Łukaszenka, że na Ukrainę poleci wszystko, czym dysponuje armia rosyjska.
Gdyby do takiej inwazji doszło, to czy my posiadamy możliwości obrony, gdyby coś miało zahaczyć po polską granicę?
Zacznę od Łukaszenki. On nawet nie posiada możliwości dowodzenia armią białoruską i został tej możliwości pozbawiony już dawno. Więc on sam niczego zrobić nie może, ponieważ białoruskie wojska operacyjne są pod dowództwem operacyjnym armii rosyjskiej. Wojska białoruskie pójdą na wojnę tylko z armią rosyjską i to wiadomo już od bardzo dawna. A po drugie, to Łukaszenka dysponuje tym wojskiem jedynie na defilady i na tyle tylko mu Rosjanie pozwolą.
Wracając do tematu, to doktryna rosyjska przewiduje dwa scenariusze i od lat jest taka sama, jeśli chodzi o użycie taktyczne wojsk. Po pierwsze, jeśli się nie uzyska elementu zaskoczenia, a w przypadku Ukrainy elementu zaskoczenia już nie ma, ponieważ wszyscy wiedzą, że te wojska stoją przy granicy w gotowości, więc tego zaskoczenia nie będzie. W takiej sytuacji drugim wyjściem jest zaczepna operacja powietrzna. Polega to na tym, że najpierw wykonywane są uderzenia różnego typu rakietami: balistycznymi, hipersonicznymi i wszystkimi, które mają dokonać zniszczenia i sparaliżowania obrony przeciwnika, w tym sparaliżowania systemu dowodzenia. Do tego dochodzi zsynchronizowany atak lotniczy. Ten etap działań wojennych trwa zwykle 2 do 5 dni maksymalnie. Tak więc dwa główne cele takiej operacji to sparaliżowanie przeciwnika i wywalczenie przewagi i panowania w powietrzu, aby żaden inny samolot nie mógł na tym terenie operować.
Czy my jako Polska mamy się czym bronić? Jeśli NATO udostępniłoby nam swoje systemy, jak na przykład Norwegia czy Niemcy, to mamy. Sami natomiast możemy zrobić niewiele i tylko na bliskie odległości. Jesteśmy w stanie zwalczać lotnictwo przeciwnika na krótki i średni zasięg. Posiadamy rakiety Piorun i Grom, ale to jest niewystarczające, ponieważ przeciwnik będzie działał spoza ich zasięgu. Nie posiadamy programu Narew i systemów Patriot też nie mamy. Gdyby do czegokolwiek doszło, to nie mamy parasola i w zasadzie jesteśmy prawie bezbronni. Musimy w związku z tym mieć wojska NATO. Sugerowałbym nawet, pomimo mojego ogromnego szacunku do komandosów z 82. doskonałej dywizji, z którymi byłem w Iraku, żebyśmy posiadali środki obrony powietrznej. Czyli manewr środków obrony powietrznej na terytorium Polski. I do tego namawiałbym dowództwo NATO.
Od dość dawna mówi się, że ten kto wygrywa w powietrzu, ten wygrywa wojnę.
Zdecydowanie można tak powiedzieć, ponieważ ten kto będzie miał przewagę w powietrzu, ten będzie mógł robić i kontrolować wszystko. Lotnictwo i rakiety mogą paraliżować całość działań – wojska obrony, odwodu, ośrodki i bazy logistyczne, środki zaopatrzenia czy linie komunikacji.
Czy od strony Białorusi jesteśmy w stanie się obronić przez Łukaszenką?
Jak już mówiłem, wojska białoruskie są wpięte w system dowodzenia armii rosyjskiej. Łukaszenka posiada ekwiwalent wzmocnionej dywizji zmechanizowanej. Także z nim poradzilibyśmy sobie w jeden dzień. Więc – mówiąc żargonem wojskowym – „niech on się nie ciska”. Bez armii rosyjskiej nie ma z nami najmniejszych szans, ponieważ przepędzilibyśmy go i w końcu może uwolnili Białoruś od tego tyrana.
Ten raport o stanie polskiej armii pojawia się w dość napiętej sytuacji i militarnej i informacyjnej. Toczą się spory, czy Rosja napadnie Ukrainę czy też nie. Dla przykładu prof. Grzegorz Górski jako bardzo możliwy scenariusz podaje „pokojowe” zajęcie przez wojska rosyjskie tzw. republik separatystycznych, po tym jak - cytuję - »odpowiadając na wniosek "władz" separatystycznych republik ługańskiej i donieckiej, ogłosi ich przyłączenie do Rosji«. Jeśli Ukraina przyjmie to bez interwencji zbrojnej – jak dalej podaje prof. Górski - to na tym na razie miałoby się to zakończyć. Jeśli natomiast zacznie bronić odrywanych republik, to Rosja może bezpośrednio lub przez prowokacje zaatakować większy jej obszar tzw. Noworosję i chcieć przyłączyć cały pas przybrzeżny Morza Czarnego z Odessą włącznie.
To jest oczywiście jeden z wariantów. Ja przewiduję też inne scenariusze, jak chociażby rozpoczęcie od prowokacji. I taka pierwsza prowokacja mogłaby się rozpocząć siłami Łukaszenki, który jest narzędziem w ręku Putina. Może to być prowokacja na granicy z Ukrainą, po to żeby Ukraińców zmusić do reagowania. Wtedy Putin wejdzie albo w ramach wsparcia i pomocy Łukaszence i będzie go bronił albo użyje wojska jako siły pokojowej, czyli jako ten który podzieli strony. Kolejnym elementem mogą być działania operacyjne ze strony Doniecka i Ługańska wiążące armię ukraińską, jak to pisze prof. Górski. I jest jeszcze gorszy, najczarniejszy wariant, a mianowicie Putin może wywołać rewoltę w tej Noworosji, ponieważ tam jest dużo prorosyjskich obywateli, którzy mogą mieć już broń. Jeśli ci ludzie w Noworosji wzniecą powstanie przeciwko Ukrainie, to Putin udzieli im pomocy. To byłoby powstanie gdzieś w głębi Ukrainy, jak na przykład w rejonie północnym od Odessy, czy na zachód od Mariampola. Gdyby to tego doszło, to byłby to w moim przekonaniu scenariusz najgorszy dla Ukrainy.
Jak Pan ocenia ewakuację ambasad USA, czy Kanady z Kijowa do Lwowa?
Oni wychodzą za Dniepr. To jest naturalna linia graniczna, ponieważ Amerykanie zakładają, że Putin dalej nie pójdzie. Gdyby do tego doszło, to byłby to ten sztylet rozcinający Ukrainę na dwie części.
Oczywiście tych wariantów może być jeszcze cała masa, ale plan operacji zna jedynie Putin i wąskie grono ludzi.
Co jednak jest w tym najgorsze, to Putin i jego ludzie muszą mieć świadomość tego, że ta wojna, którą oni wywołają pochłonie dziesiątki ludzkich ofiar. W związku z tym w moim przekonaniu Zachód powinien podjąć takie działania, które spowodowałyby, że zarówno Putin jak i jego dowódcy powinni być świadomi zagrożenia tym, że staną jako zbrodniarze wojenni przed trybunałem stanu. Putin w moim przekonaniu będzie więc robił wszystko, żeby nie pokazać światu, że jest zbrodniarzem i będzie prowokował Ukrainę, żeby on i jego dowódcy w przyszłości nie zostali oskarżeni o zbrodnie wojenne. A tego się nie da uniknąć, jeśli ten konflikt wybuchnie.
Czy to oznacza, że bardziej należałoby się spodziewać prowokacji ze strony Rosji?
Moim zdaniem – tak. Roja bez wątpienia posiada przygotowane scenariusze prowokacji. Ja powiedziałem tylko o trzech, ale podejrzewam, że może ich być znacznie więcej. Mogą też być prowokacje o charakterze politycznym, nawet na arenie międzynarodowej. Putin ma takie rzeczy w rękawie i w odpowiednim momencie to wyciągnie.
Kolejnym elementem są bezowocne zabiegi polityków Zachodu.
Czy zgłoszenie przez Ukrainę spotkania z Rosją oraz innymi członkami OBWE może mieć jakiś wpływ na działania Rosji i ewentualnie powstrzymać dalszą eskalację konfliktu?
Moim zdaniem nic to nie da, ponieważ Putin Traktat Wiedeński ma w bardzo głębokim poważaniu. On przecież wycofał się z traktatu CFE, który dotyczył m.in. prawa do kontroli i obrony. On jest świadomy tego, co robi i cały czas gra.
W mojej opinii jako żołnierza, politycy Zachodu i nasi też, są bardzo słabi. Oni powinni mówić do Putina jednym głosem i rozmawiać tak, jak rozmawia silny z silnym. Tymczasem Putin polityków Zachodu traktuje bez szacunku, ignoruje ich zupełnie i nawet ośmiesza. Jeśli więc nie będzie jednego głosu, który postawi Putina pod ścianę i nie da mu się ultimatum, że na przykład da mu się 5 dni na rozpoczęcie deeskalacji konfliktu, a więc wycofania wojsk, to zacznie się nakładać kolejne sankcje, to nie uda się go powstrzymać. Co jednak robią politycy Zachodu? Jeżdżą po stolicach i spotykają się do robienia sobie fotek. I mówią: Jesteśmy razem. To w odbiorze Putina zupełnie nic nie znaczy. Ta bezradność polityków Zachodu jest porażająca. Spotykają się na obiadki za pieniądze podatników, a dla bezpieczeństwa nie robią nic.
Uprzejmie dziękuję za rozmowę.