Prezydent USA, Donald Trump, jasno dał do zrozumienia, że jeśli Rosja nie zgodzi się na zawieszenie broni w ciągu 50 dni, wówczas Stany Zjednoczone nałożą 100-procentowe cła na państwa kupujące rosyjską ropę. Ultimatum miało skłonić Putina do zatrzymania działań wojennych i rozpoczęcia realnych negocjacji pokojowych. Odpowiedź Moskwy? Totalna mobilizacja.
W rozmowie telefonicznej z Trumpem – jak informuje portal Axios – Putin miał stwierdzić, że w ciągu najbliższych 60 dni Rosja rozpocznie ofensywę, która pozwoli jej zająć cały obwód doniecki, ługański, zaporoski i chersoński. Oznacza to nie tylko kontynuację działań ofensywnych, ale także forsowanie Dniepru, co stanowiłoby jeden z najbardziej ryzykownych i kosztownych manewrów w tej wojnie.
Kreml ma mieć też rozbudowane plany propagandowe. „Nieoficjalne źródła” podające te informacje Reutersowi najprawdopodobniej mają spełnić jeden cel: pokazać Zachodowi, że Rosja się nie cofnie i że Putin nie boi się żadnych sankcji ani ultimatum. To klasyczna dezinformacja – brutalna gra wizerunkowa mająca przestraszyć zachodnie społeczeństwa i podkopać wolę dalszego wsparcia Ukrainy.
Jednak dane z frontu przeczą triumfalizmowi Moskwy. Rosyjska armia potrzebuje miesięcy walk, by zdobyć jedną miejscowość. Straty rosną, a morale żołnierzy – jak ocenia ukraiński wywiad – coraz bardziej się załamuje. Co więcej, połowa rosyjskiej amunicji pochodzi dziś z Korei Północnej, co świadczy o postępującym kryzysie przemysłowym.
W tej sytuacji groźby o rychłym zwycięstwie Rosji brzmią jak desperacka ucieczka od rzeczywistości. Putin próbuje zachować pozory siły, ale im bardziej się radykalizuje, tym bardziej ujawnia słabość swojej pozycji. Zachód – jeśli utrzyma presję – może doprowadzić nie tylko do wyhamowania agresji, ale i do strategicznej porażki Moskwy.