Szmydt miał „wygrać” przetarg z wolnej ręki na stworzenie ponad 380 scenariuszy do tego programu – w 2024 roku otrzymał za to równowartość 26 tys. zł, a w roku kolejnym – ok. 65,5 tys. zł. Jego programy mają przekonywać Polaków, że Białoruś to „kraj spokoju i stabilizacji”, w przeciwieństwie do zachodnich demokracji, „rozrywanych przez konflikty i kryzysy wartości”.
Ale nie tylko Szmydt pisze po polsku dla reżimu Łukaszenki. Litwin Edikas Jagielavičius, poszukiwany w swoim kraju za współpracę z rosyjskimi służbami i udział w „referendach” na okupowanych terenach Ukrainy, również tworzy scenariusze do „Wolnego Słowa”. Jego wynagrodzenie sięgnęło 110 tys. zł za dwa lata pracy.
Na liście płac propagandystów znalazł się także Łotysz Roman Samul, także oskarżony o szpiegostwo na rzecz Rosji, który wcześniej prowadził prorosyjski kanał w mediach społecznościowych. Samul również – co za zbieg okoliczności - jest scenarzystą audycji kierowanej do Polaków – zarobił na niej równowartość 17 tys. euro.
Nie zabrakło również akcentu włoskiego. Davide Carbonaro, przedstawiany jako „polonofil”, zobowiązał się napisać 313 scenariuszy po polsku, za co otrzymał wynagrodzenie w wysokości 91 tys. zł. Oficjalnie występuje jako niezależny dziennikarz, ale jego działalność wpisuje się w szeroką strategię dezinformacyjną Mińska i Moskwy.
Według danych ze strony białoruskich zamówień publicznych, projekt „Wolne Słowo dla Polski” pochłonął już prawie 1,8 mln zł z budżetu państwa Białoruś, a jego celem jest dotarcie z prorosyjskimi i prołukaszenkowskimi narracjami do polskojęzycznego odbiorcy.
Jak podają media, program nieprzypadkowo rozpoczął nadawanie w 2024 roku – był to czas wzmożonych napięć między Warszawą a Mińskiem, masowych kampanii dezinformacyjnych i operacji hybrydowych. Dziś wiadomo, że udział w tym przedsięwzięciu biorą uciekinierzy z Zachodu, często ścigani w swoich krajach za szpiegostwo, współpracę z obcym wywiadem lub przestępstwa gospodarcze.