Szef rządu Koalicji 13 grudnia uznał, że doskonałym pretekstem do ataku na prezesa IPN będą jego słowa o tym, że na dziś, do momentu rozstrzygnięcia tak ważnych dla Polaków spraw cywilizacyjnych” nie widzi on Ukrainy ani w Unii Europejskiej, ani w NATO, ponieważ „nie może być częścią międzynarodowych sojuszy państwo, które nie jest w stanie rozliczyć się z bardzo brutalnej zbrodni na 120 tys. swoich sąsiadów”.
„Prezesie Kaczyński, pański kandydat Karol Nawrocki stwierdził, że nie widzi dla Ukrainy miejsca w NATO. Pamięta Pan jeszcze, który prezydent najmocniej wspierał Ukrainę w tej kwestii? A który jest najbardziej przeciwny? Nie wstyd Panu?” – zwrócił się Tusk za pomocą social mediów do lidera największej partii opozycyjnej, prezesa PiS Jarosława Kaczyńskiego.
Problem w tym, że atak Donalda Tuska na dr. Nawrockiego, należałoby potraktować jako równoczesne uderzenie Tuska w prominentnych polityków własnego obozu.
Wiceszef jego rządu a zarazem minister obrony narodowej z koalicyjnego PSL Władysław Kosiniak-Kamysz niejednokrotnie powtarzał bowiem publicznie, że Ukraina nie wejdzie do zachodnich struktur dopóki nie rozwiąże sprawy Wołynia.
Ukrainy do Unii Europejskiej nie chce wpuścić też kandydat Tuska w nadchodzących wyborach prezydenckich Rafał Trzaskowski, który nie tak dawno mówił o tym, że „Ukraina nie może wejść do UE, jeżeli polityka rolna nie zostanie zmieniona”.
O szefie dyplomacji w rządzie Tuska Radosławie Sikorskim, który swego czasu chciał Rosji w NATO, co w sposób oczywisty wykluczałoby akcesję Ukrainy, nie ma nawet co wspominać.
Natomiast sam Donald Tusk jeszcze kilkanaście miesięcy temu publicznie podkreślał, że „Ukraina nie będzie członkiem Unii Europejskiej bez polskiej zgody”, a „uregulowanie trudnych spraw historycznych jest niezbędne dla dalszego rozwoju naszych relacji”.