Wprowadzona niedawno przez ministra Jarosława Gowina  nowa ustawa o szkolnictwie wyższym, zwana szumnie „Konstytucją dla Nauki”  odpowiada za stan poważnego kryzysu, który ogarnia coraz mocniej polski świat akademicki. Jego przejawy są rozmaite. Przede wszystkim nastąpił całkowity upadek autonomii wewnętrznej wyższych uczelni.  Zniknęły lub zupełnie straciły znaczenie ciała zbiorowe – senaty, rady wydziałów. Ich kompetencje przejęli rektorzy, których władza stała się w istocie absolutna. Wyższe uczelnie zamieniły się w korporacje, zarządzane centralistycznie przez rektora i otaczającą go kadrę. W dodatku pojawiły się typowo korporacyjne mechanizmy – im kto bliżej znajduje się owego rektorskiego centrum zarządzającego tym wyższe ma zarobki i większe przywileje. Mało ważne stały się rzeczywiste osiągnięcia naukowe. Zastąpiła je wszechogarniająca praktyka punktowa. Uczciwie i rzetelnie pracujący profesor bardzo szybko znajdzie się na cenzurowanym, gdy nie zadba o zdobycie owych punktów. Ich uzyskiwanie polega w praktyce często (nie zawsze) na rozlicznych kombinacjach. System jest tak skomplikowany, że jego oficjalny opis ma objętość sporej broszurki, najeżonej wzorami i algorytmami. Pełno jest w nim jawnych absurdów, ale także luk i niekonsekwencji. Naukowiec, żeby nie zostać oceniony negatywnie musi nauczyć poruszać się w tym systemie.  Inaczej zginie, bez względu na to jak wielkie osiągnięcia naukowe będzie miał na koncie.

     Konstytucja dla Nauki najbardziej uderzyła w dyscypliny humanistyczne i społeczne. Odnosi się wrażenie, że filozofia ustawy jest taka, że historia, socjologia, politologia i inne dyscypliny stojące na pograniczu nauki i kultury są właściwie mało użyteczne, a już na pewno nie przynoszą społeczeństwu korzyści materialnych. Ten redukcjonizm, sprowadzający życie człowieka tylko do aspektów materialnych nie jest oczywiście wyrażony wprost. Wynika jednak wyraźnie z jednolitego traktowania nauk przyrodniczo-matematycznych i humanistyczno-społecznych, bez wnikania w ich istotę. Twórcy ustawy wyraźnie nie rozumieli, że nauki matematyczno-przyrodnicze (z pewnymi wyjątkami) mają charakter uniwersalny. Nie ma matematyki dotyczącej obszarów polskich, prawa fizyki obowiązują tak samo nad Wisłą, jaki w Brazylii i USA.  Dlatego też publikowanie w tych dziedzinach w zachodnich czasopismach wysoko punktowanych jest dla polskich naukowców osiągalne. Natomiast badania w naukach humanistycznych i społecznych są prowadzone bardzo często na gruncie polskim.  O publikowaniu ich wyników w pismach zachodnich można zapomnieć. Tymczasem z punktu widzenia naszego interesu narodowego prace regionalne są czymś niezwykle ważnym i wartościowym. Są solą nauki w dyscyplinach humanistycznych i społecznych. Jednakże urzędnicy ministerialni mają inne zdanie. Zdecydowana większość pism regionalnych nie uzyskała owego minimalnego parytetu 20 punktów (poniżej niego żadne publikacje naukowca nie są w praktyce liczone). Z pism historycznych sklasyfikowane poniżej 20 punktów zostały nawet olsztyńskie Komunikaty Mazursko-Warmińskie, powszechnie uważane za znakomite.  Polityka taka doprowadzi do szybkiego upadku regionalnego ruchu naukowego, łączącego często naukowców i hobbystów-amatorów. Będzie to ogromną stratą dla nauki i kultury polskiej. Sugestia Ministerstwa skierowana do naukowców jest wyraźna: piszcie na tematy uniwersalne, odłóżcie na bok sprawy lokalne. Przecież w czasopiśmie wysoko punktowanym o charakterze ogólnopolskim (nie mówiąc już o piśmie zagranicznym) nikt nie opublikuje artykułu o problemach urbanistycznych Kalisza w XVII wieku lub demografii Płocka  w XIX wieku. Dodajmy jeszcze, że pisma zagraniczne w dyscyplinach humanistycznych i społecznych tak w ogóle najchętniej drukują artykuły zahaczające przynajmniej o tematykę gender, LGBT itp. Czy naprawdę Ministerstwu chodzi o wspieranie tej tematyki?

       Przepisy Ministerstwa wymagają od każdego naukowca, aby w czteroletnim okresie rozliczeniowym napisał dwa artykuły do czasopism wysoko punktowanych (od 20 punktów wzwyż). Zamieszczanie efektów pracy naukowej w zasadzie tylko w czasopismach jest typowe dla nauk przyrodniczych i matematycznych. W naukach humanistycznych naukowcy często wolą zamieszczać swoje ustalenia w książkach. Istnieje też zapotrzebowanie na pewien gatunek książek np. historycznych. Są one ujęciami syntetycznymi, które spełniają wymogi pracy naukowej, a napisane przystępnym językiem mogą być czytane przez szerszą publiczność. Niestety zgodnie z przepisami Ministerstwa w ciągu czteroletniego okresu rozliczeniowego można opublikować tyko jedną książkę. Ściślej rzecz ujmując tylko jedna dostanie punkty, pozostałe punktowane nie będą, gdyż wykraczają poza czteroletni tzw. slot (przydział). Taka sama reglamentowana ilość książek ustalana jest na poziomie dyscypliny istniejącej na wyższej uczelni. Czy można wyobrazić sobie coś bardziej absurdalnego niż reglamentowanie ilości książek pisanych przez naukowców?

    Dodajmy jeszcze, że naukowiec, który zlekceważy do końca te przepisy, wyda cztery książki a nie opublikuje żadnego artykułu w piśmie wysoko punktowanym, naraża swoja jednostkę na represje. Za jego niegodziwą postawę Ministerstwo wygeneruje bowiem punkty ujemne – skreślając za karę pewną ilość publikacji innych naukowców z jego jednostki!

    Oczywiście można kombinować. Wielu naukowców tak robi, tworzy specjalne „spółdzielnie punktowe”, wykupuje publikacje w zachodnich oficynach obdarzonych przez nas łaskawie trzystupunktowymi parametrami itp. Kosztuje to mnóstwo czasu i pieniędzy a rozwoju naszej nauki nie popycha do przodu nawet o milimetr…

     Jednakże wielu profesorów-humanistów lekceważy owe bzdurne punkty i sloty a kombinować nie chce. Robią po prostu swoje – prowadzą badania, piszą książki. Co z tego wyniknie,  nie wiadomo. Może już niedługo dziekani i rektorzy przy błogosławieństwie Ministerstwa rozpoczną wyrzucanie tych „dywersantów” na zieloną trawkę. A może jednak nie… Wiele krajów świata (z Chinami na czele) chyłkiem wycofuje się z tego absurdalnego systemy punktowego. Ci najmądrzejsi (np. Japończycy) w ogóle go nie wprowadzili. Trzeba mieć tylko nadzieje, że nowy Minister w okresie pewnych zmian i porządków na początku nowej kadencji Prezydenta weźmie się szybko za tę sprawę!

prof. Wojciech Polak