We czwartek i w piątek miały miejsce wydarzenia, które porządkują światowy rynek ropy naftowej w perspektywie najbliższych kilku miesięcy, a niewykluczone, że na czas dłuższy. Chodzi o porozumienie w formacie OPEC+, czyli producentów zrzeszonych w naftowym kartelu z Rosją, które po wielu godzinach negocjacji podpisano w późnym czwartkowym wieczorem, oraz o szczyt najbogatszych państw G-20, obradujący następnego dnia w formacie on-line, który tez zajmował się kwestiami rynku ropy naftowej. W piątek, z okazji świąt giełdy nie pracowały, więc jeszcze nie wiadomo jak zareagują na porozumienie, ale można spodziewać się mocnego odbicia, zwłaszcza, że w czasie kilkunastu dni poprzedzających obydwa „szczyty” reagowały zgodnie z prawidłowością – im bliższa była perspektywa dealu, tym ceny szybciej rosły, kiedy się ona oddalała, gwałtownie spadały.

Co ciekawe wszyscy uważają się za zwycięzców. Brytyjski Financial Times napisał, że decyzje podjęte przez państwa grupy G-20 to „wielki sukces dyplomatyczny Donalda Trumpa”, rzecznik prasowy Kremla mówi o triumfie Władimira Putina, a media w Arabii Saudyjskiej wysławiają pod niebiosa strategię następcy tronu Mohammeda bin Salmana. Gdzie zatem leży prawda?

Aby udzielić odpowiedzi na to pytanie trzeba w pierwszym rządzie odwołać się do zapisów porozumienia, które publikują in extenso rosyjskie media, co już samo w sobie jest wydarzeniem zwiastującym, iż rosyjskie elity mają przed sobą poważną dyskusje na temat skutków osiągniętego kompromisu. Polega on na tym, że łącznie kraje OPEC oraz Rosja zmniejsza dzienną produkcję ropy naftowej o 10 mln baryłek. Te cięcia obowiązywać mają przez dwa najbliższe miesiące (maj i czerwiec), potem planuje się zmniejszenie ich głębokości do poziomu 8 mln baryłek dziennej produkcji i w styczniu przyszłego roku, po tym jak przeprowadzi się analizę w grę może wchodzić znów kolejny krok, czyli zwiększenie wydobycia o 2 mln baryłek dziennie.

Jednak jak w każdym porozumieniu diabeł tkwi w szczegółach, czyli w kwestii o ile każdy z głównych graczy na tym rynku zmniejszy swoją produkcję. Ustalono, że zarówno Arabia Saudyjska jak i Rosja zejdą do poziomu wydobycia wynoszącego 8,5 mln baryłek ropy naftowej dziennie. Co to oznacza warto odnieść do punktu odniesienia, czyli tego ile kraje OPEC produkowały do końca października ubiegłego roku. Wyjątkiem jest Rosja i Arabia Saudyjska, które porozumiały się, że zredukują swe wydobycie do przywoływanego wyżej poziomu, czyli 8,5 mln baryłek. W lutym, a zatem jeszcze przed krachem porozumienia i wojną cenową Arabia Saudyjska produkowała 9,683 baryłki dziennie, potem skokowo zwiększyła wydobycie. Ale odnosząc zawarte porozumienie do czasów sprzed marca, w jej przypadku redukcja wyniesie 1,1 mln baryłek dziennie. Rosja w tym samym miesiącu pompowała 11,2 mln baryłek, czyli w jej przypadku będziemy mieli do czynienia ze znacznie głębszym, bo wynoszącym 2,7 mln baryłek cięciem. Pytanie oczywiście czy ten poziom wydobycia jest prawidłowo liczony, bo rosyjskie władze oraz tamtejsi eksperci uważają, że Rosja pompowała 10,4 mln baryłek, w związku z tym ogranicza dzienną produkcję o 1,9 mln baryłek. Niezależnie od tego, które obliczenia są prawdziwe mamy do czynienia ze znacznymi ustępstwami Moskwy. A przypomnijmy, że kres porozumienia OPEC+ miał miejsce bo Rosja nie chciała się zgodzić na redukcje rzędu 500 tys. baryłek dziennie. Potem deklarowała wzrost wydobycia, ale nie zrobiła tego, bo Arabowie byli szybsi, wypierając rosyjskich dostawców z szeregu rynków, w tym z Europy i z Chin. Skutki tego co się działo dla rosyjskiego budżetu okazały się fatalne. Jak obliczyła jedna z rosyjskich firm doradczych działających w drugim kwartale tego roku budżet w miejsce zaplanowanych 64,9 mld dolarów z eksportu ropy pozyska tylko 19 mld. Gdyby niska cena ropy naftowej utrzymywała się przez dłuższy czas, to nawet nagromadzonych i szacowanych na kwotę przekraczająca 500 mld dolarów, mogłoby Rosji nie starczyć. Stąd jej skłonność do ustępstw, nawet większych niźli to publicznie deklarował prezydent Putin mówiący o gotowości cięć nie przekraczających 1,5 mln baryłek dziennie. Powody ustępliwości Rosji są dwa. Po pierwsze kraj nie inwestował w przeszłości znacząco w magazyny gdzie można byłoby składować ropę w sytuacji, kiedy następują załamania popytu i dziś odmiennie niż Arabia Saudyjska, zwłaszcza w sytuacji, kiedy rurociąg Przyjaźń jest nadal w niemałej części zapełniony zanieczyszczonym w ubiegłym roku surowcem, musiałaby zacząć znacząco zmniejszać produkcję. A zdaniem fachowców jej spadek o 40 % jest już groźny z technologicznego punktu widzenia, bo niektórych odwiertów nie uda się odzyskać. Drugi problem jest oczywiście związany z budżetem Federacji Rosyjskiej. System opodatkowania dochodów z eksportu ropy naftowej jest tak skonstruowany, że po obniżeniu się światowych cen do niższego niźli zakładano poziomu, a tak się stało obecnie, firmy naftowe co prawda nie przynosić będą zysków, ale mają szanse przetrwać, czego nie można powiedzieć o budżecie, którego 40 % to dziś dochody ze sprzedaży ropy. Jeszcze gorsza jest, z punktu widzenia rosyjskich władz niepewność jeśli idzie o sytuację na rynku zwłaszcza wobec braku możliwości odpowiedzi na pytanie czy ceny wzrosną czy spadną. W sytuacji, kiedy ta perspektywa jest zaburzona władze Rosji nie wykazują skłonności do interwencji celem ożywienia gospodarki na większą skalę. Przede wszystkim z tego powodu, że perspektywa odbudowy rezerw może okazać się niepewna. Porozumienie jest już samo w sobie wartością, niezależnie od tego jak bardzo trzeba będzie ciąć produkcję. Sergiej Jeżow, analityk w renomowanej rosyjskiej firmie consultingowej VYGON obliczył, że wzrost średniej ceny baryłki ropy tylko o 1,45 dolara powoduje iż opłaca się ciąć, z punktu widzenia budżetu, wydobycie o 20 %.

Spotkanie państw G-20 zaowocowało porozumieniem w sprawie zwiększenia zakupów ropy, celem zapełnienia rezerw strategicznych w krajach wchodzących w skład tej grupy, co spowoduje, jak oceniają fachowcy „zdjęcie” z rynku kolejnych 10 mln baryłek ropy. Stany Zjednoczone oraz inne państwa takie jak Kanada, które mimo wezwań Putina nie przyłączyły się do porozumienia i tak, z powodów sytuacji na rynku zmniejszają wydobycie. Według formułowanych przed szczytem G-20 przez Dana Brouillette amerykańskiego Sekretarza Stanu ds. Energii wydobycie ropy w USA do końca roku zmniejszyć się może o 2 mln baryłek dziennie i kraj stać się może importerem tego surowca. Dzisiejsze cięcia to 1 mln. Ale rosyjskie media propagandowe odwołują się do poziomu 2 mln baryłek z prognozy, próbując dowodzić, że Amerykanie w większym stopniu niż Rosja zmuszona jest ograniczyć wydobycie. Donald Trump może być zadowolony bo za jednym zamachem osiągnął dwa cele. Po pierwsze ratuje branżę która skoncentrowana jest w stanach mogących dać mu zwycięstwo wyborcze i po drugie, niska cena benzyny uprawdopodobnia jego sukces, bo do tej pory w ostatnich kilkudziesięciu latach ta prawidłowość się sprawdzała – niska cena paliwa urzędujący prezydent może być spokojny o reelekcję, wysoka – problemy.

Zdaniem niektórych rosyjskich specjalistów wypowiadających się w tamtejszych mediach stabilizacja rynku ropy naftowej o ile w ogóle będzie miała miejsce potrwa co najwyżej do początków nowego roku. Wówczas będziemy obserwować kolejne załamanie się cen, ale to już nastąpi w nowej geoekonomicznej sytuacji na świecie. Po epidemii Covid-19 i po tym jak łańcuchy zaopatrzenia będą podlegały rewizji. Nowy amerykański prezydent, a niewykluczone, że będzie nim Donald Trump uzyska wówczas takie narzędzie presji na Rosje, której ta nie będzie w stanie wytrzymać. Obecne porozumienie jest ich zdaniem przerwą w batalii, czymś na kształt „pieriedyszki”, w której Rosja stoi na straconych pozycjach. Zobaczymy.

Marek Budzisz