Prezydent Trump objął swoje stanowisko ponad 4 miesiące temu. Konsultacje w sprawie wprowadzenia rozejmu na Ukrainie pomiędzy jego ekipą, a Rosjanami w zasadzie zaczęły się jeszcze przed oficjalnym objęciem władzy przez Donalda Trumpa. Od 20 stycznia trwają oficjalne kontakty Rosji i USA w sprawie zakończenia wojny. Miały miejsce rozmowy w ramach najróżniejszych formatów łącznie z bezpośrednim kontaktem dwóch prezydentów. W jakim więc miejscu jesteśmy teraz i jakie są szanse, że amerykańskiej administracji uda się w koniec końców osiągnąć sukces w tych negocjacjach? 

Na wstępie można powiedzieć, że te szanse cały czas maleją. I dziś są mniejsze niż kiedykolwiek. Możliwe, że są nawet mniejsze teraz, niż były pod koniec kadencji poprzednika Trumpa, prezydenta Bidena. Dlaczego tak to wygląda? 

Przypomnijmy sobie jak przebiegały te negocjacje. Na starcie umowny „plan Trumpa” polegać miał na postawieniu ultimatum obu stronom konfliktu, że jeżeli nie usiądą one do poważnych rozmów i nie podpiszą rozejmu, to Ukraina zostanie pozbawiona wsparcia i przegra wojnę, a Rosja na odwrót ucierpi z powodu nowych sankcji i z powodu udostępnionego ukraińskiej stronie uzbrojenia. W praktyce szybko się okazało, że pozycja nowej administracji do Rosji jest bardzo łagodna i nawet przyjazna. Amerykanie zaczęli mówić o możliwości nawiązania przyszłej współpracy gospodarczej, możliwym zniesieniu sankcji czy innych bonusach, które Moskwa może otrzymać w zamian za zakończenie wojny. Moskwa odpowiadała w takim samym przyjaznym tonie, jednocześnie jednak nie odstępując od swoich głównych żądań co do Ukrainy. Sugerując, że Rosja jest gotowa do nowego otwarcia w stosunkach z Waszyngtonem, jeżeli tylko ten ostatni porzuci Ukrainę i pogodzi się ze stawianymi jej warunkami. Amerykanie przez jakiś czas robili dobrą minę do złej gry i budowali własne plany pokojowe, które przewidywały różnego rodzaju ustępstwa wobec Moskwy. Później kierowali swój nacisk na stronę ukraińską, by ona przyjęła te plany i ustępstwa. Tak było w wypadku kwestii formalnego uznania Krymu za część Rosji. USA również otworzyły spór z Ukrainą w sprawie podpisania z nią tzw. umowy surowcowej. Po odrzuceniu przez Kijów kilku jawnie niekorzystnych dla Ukrainy wersji tej umowy po kilku miesiącach udało się wynegocjować zbilansowaną i akceptowalną dla obu stron wersję. Powoli napięcia w stosunkach Kijowa z Waszyngtonem wygasały. Stało się jasne, że te ustępstwa do których Amerykanie skłaniali Ukrainę dla Rosjan, są zupełnie niewystarczające. Rosja żądała o wiele więcej i nie chciała ustąpić. Na chwilę pojawiła się szansa, że pozycja Waszyngtonu wobec Rosji się zmieni. Administracja Trumpa dała zielone światło dla zakupu uzbrojenia i amunicji dla Ukrainy i modernizację ukraińskich F-16. Wydawało się, że Europa wspólnie z USA wystosuje wobec Rosjan ultimatum w sprawie zawieszenia broni. Jednak Moskwa to zagrożenie szybko zniwelowała. Doszło do rosyjsko-ukraińskiego spotkania w Stambule, z którego nic nie wynikło. Rosjanie powtarzają wszystkie swoje żądania i w tej sprawie się nic nie zmienia. Koniec końców doszło do 2-godzinnej rozmowy telefonicznej między Trumpem a Putinem. W wyniku tej rozmowy wróciliśmy do początku całej tej historii. I Moskwa i Waszyngton podkreślały jak dobra i przyjazna jest atmosfera panuje w stosunkach liderów dwóch krajów. Jak ważnymi partnerami będą te dwa kraje w przyszłości. Donald Trump sugerował ogromną korzyść dla Rosji i USA za sprawą odbudowy stosunków handlowych. Rozmowy o zawieszeniu broni mają teraz trwać pomiędzy Moskwą i Kijowem bezpośrednio i jeżeli one nie przyniosą konkretnych rezultatów, Waszyngton jedynie grozi wycofaniem swojego udziału w negocjacjach. Co jest oczywiście bardziej zagrożeniem i sposobem nacisku na Kijów, a wcale nie Moskwę. Bo jeżeli wycofanie się oznacza również porzucenie wsparcia (nic nie wskazuje, by administracja Trumpa chciała kontynuować to wsparcie w tej chwili) to jest to dokładnie to, czego oczekuje od Amerykanów Moskwa. To jest ten czynnik, który przybliża rosyjski sukces na froncie i wzmacnia ich pozycję negocjacyjną. 

I z tego właśnie powodu perspektywa zakończenia wojny na Ukrainie od nas się oddala, a nie przybliża. Bo Waszyngton nie stwarza żadnego realnego nacisku na Moskwę, by skłonić ją do zaprzestania ataków. A jego groźby traktuje jako skierowane przeciwko Ukrainie i korzystne dla siebie. Co daje z kolei Rosjanom nadzieję, iż sytuacja na froncie dla nich będzie tylko lepsza w przyszłości, a więc dlaczego miały by w tej sytuacji zatrzymywać swoja ofensywę? Dzieję się wprost odwrotnie. Rosja nasila swoje ataki na ukraińskie tyły by skłonić Kijów do większej uległości. Ostatnie tygodnie to istne piekło dla ukraińskich miast tyłowych atakowanych przez rosyjskie Szahedy i rakiety balistyczne. Perspektywa pokoju się oddala, bo Rosja nie ma motywacji, by zgodzić się na kompromis i zamiast tego uważa obecną sytuację jako szansę na swoje zwycięstwo.