Pytanie:

Czytam w Ewangelii św. Jana: "Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować" (J I5, 20). A św. Paweł pisze: "Wszystkich, którzy chcą pobożnie żyć w Chrystusie Jezusie, spotkają prześladowania" (2 Tm 3,12). Zgadzam się, że takie słowa mogą przynieść doraźną pociechę komuś, kto akurat jest prześladowany. Ale tak w ogóle to twierdzenia te wydają mi się wysoce kontrowersyjne: 1) Łatwo je potraktować jako pochwałę cierpiętnictwa albo nawet jako wezwanie do masochizmu. Tymczasem sądzę, że jest interesem nas wszystkich, aby możliwie jak najmniej ludzi cierpiało za prawdę. Również dla Kościoła jest chyba lepiej, jeśli może sobie działać w spokoju. To prawda, trudne sytuacje tworzą bohaterów, ale tworzą również szubrawców. Najtrudniej zaś wtedy zwykłym ludziom (zwykły człowiek jest przeważnie słaby): jedni są wtedy przymuszani do zdrady, a inni do udziału w prześladowaniach. Jeden tylko szatan ma z tego uciechę. Tego jestem najzupełniej pewien, że lepiej, żeby prześladowań nie było, niż żeby były. 2) Nauka Nowego Testamentu o nieuchronności prześladowań jest nadużywana przez różnych sekciarzy. Kiedyś takiego natrętnego agitatora wyprosiłem z domu, a ten mi otwiera Ewangelię i czyta: "Błogosławieni jesteście, gdy wam urągają i prześladować was będą" (Mt 5,11). Jak oceniam całą tę rozmowę, nie ja byłem niekulturalny wobec niego, ale on wobec mnie, bo zawracał mi głowę, mimo że sobie tego wyraźnie nie życzyłem. Ale jest faktem, że Ewangelia dostarczyła mu argumentu, z którym nie wiadomo jak polemizować (przecież nie powiem takiemu, że złodzieje również są prześladowani i że nic wzniosłego z tego nie wynika).

Sam Pismo Święte czytam często i staram się nie być od niego mądrzejszym. Zwracam się do Waszego miesięcznika z prośbą o poruszenie tego tematu. Zawsze, jeśli ktoś drugi spojrzy na interesujący mnie problem, jakoś to człowiekowi pomoże samemu się z nim uporać.

Odpowiedź:

Zacznijmy od tego faktu, że Kościół ma już za sobą prawie dwa tysiące lat, znajdował się więc w sytuacjach najprzeróżniejszych. Ponieważ zaś Kościół jest niewątpliwie najlepszym czytelnikiem Pisma Świętego, warto sobie przypomnieć, jak odczytywał on przytoczone przez Pana teksty w różnych --często diametralnie -- sytuacjach.

Otóż w okresie prześladowań obowiązywała zasada, że nie można narażać się lekkomyślnie na więzienie czy śmierć. Przypominano sobie wówczas słowa Chrystusa: "Gdy was prześladować będą w jednym mieście, uciekajcie do drugiego" (Mt 10,23). Powtarzano sobie ku przestrodze wypadki lekkomyślności, które źle się skończyły. Słynny na przykład był przypadek Frygijczyka Kwintusa, chrześcijanina z II wieku, który "na widok bestyj oraz innych grożących katuszy stracił ducha, poddał się trwodze, aż wreszcie zaprzepaścił swe zbawienie. Kwintus niebacznie i nierozważnie, sam z własnego popędu, razem z drugimi stawił się przed sądem, a gdy go razem z nimi przytrzymano, stał się dla wszystkich odstraszającym przykładem, że na takie niebezpieczeństwa nie wolno się narażać zuchwale i nieroztropnie" (Euzebiusz z Cezarei, Historia kościelna IV, 15,8). Synod w Elwirze z roku 303 ustanowił nawet prawo, że chrześcijanin, który znieważy świętości pogańskie i w ten sposób sprowokuje swoją śmierć, nie może być uznany za męczennika (kan. 60).

Właściwie tylko w dwóch sytuacjach znoszenie prześladowań było jednomyślnie uznawane za cierpienie dla Chrystusa: jeśli alternatywą było zaparcie się wiary oraz jeśli ktoś wystawiał się na prześladowanie, żeby w ten sposób bronić osłabłych w wierze i narażonych na odstępstwo.

Jak wiadomo, koniec prześladowań Kościół przyjął entuzjastycznie. Do prześladowań Kościół ma bowiem podobny stosunek jak w ogóle do cierpień: wiadomo, że cierpienia mogą nas bardzo zbliżyć do Boga, ale to nie powód, żeby ich szukać albo żeby się martwić, kiedy ich nie ma.

Od razu jednak pojawiło się pytanie: Co w obecnej sytuacji, kiedy Kościół nie jest prześladowany zewnętrznie, znaczy słowo Chrystusa, że "jeżeli Mnie prześladowali, to i was prześladować będą"? Otóż trzeba przyznać, że Kościół dawał sobie na to pytanie odpowiedzi bardzo głębokie. Zatem przypominano sobie najpierw słowa św. Pawła, że "nie walczymy przeciw ciału i krwi", ale przeciw mocom ciemności i podstępom szatana (Ef 6,12). Tych prześladowań, niestety, nigdy nam na tym świecie nie zabraknie i trzeba nam dobrze mobilizować się w wierze, żeby znieść je zwycięsko. Jak wiadomo, powyższa idea dała początek m.in. życiu zakonnemu.

Św. Augustyn pisze o innych jeszcze prześladowaniach, których "nie może zabraknąć w żadnym okresie. Gdy bowiem zewnętrzni nieprzyjaciele przestają się srożyć, gdy zdaje się panować i istotnie panuje pokój, przynoszący bardzo wiele pociechy przede wszystkim ludziom słabym, to i wtedy jednak wewnątrz Kościoła znajdzie się nawet znaczna liczba takich, którzy dręczą swymi występnymi obyczajami serca pobożnie żyjących. Oni to przecież bluźnią imieniu chrześcijańskiemu i katolickiemu, a im droższe jest ono tym, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie, tym więcej boleją, że obecność złych we wnętrzu Kościoła przeszkadza umiłowaniu tego imienia w takiej mierze, w jakiej pragną je miłować dusze pobożnych... Te i inne tego rodzaju złe obyczaje i błędy sprawiają, że ludzie, którzy chcą żyć pobożnie w Chrystusie, czują się prześladowani nawet wtedy, kiedy nikt ich nie napastuje i nie dręczy ich ciała. Cierpią bowiem to prześladowanie nie w ciele, ale w sercach" (Państwo Boże XVIII, 51,2).

Wreszcie nigdy, niestety, nie znikną z tej ziemi sytuacje, kiedy człowiek przymusza swojego bliźniego do udziału w złym albo prześladuje go za czynienie dobra. Jest to smutne świadectwo, jak mało otworzyliśmy się na moc Chrystusa, ale taka niestety jest prawda. Takie prześladowania trapiły Kościół nawet w okresach, kiedy wydawało się, że chrześcijaństwo ogarnęło bez reszty całe społeczeństwa. Przypomnę chociażby jeden z problemów Kościoła średniowiecznego: "Gdy zły lekarz przykłada od razu tylko maść do rany, nie wypaliwszy jej przedtem, wtedy całe ciało zakaża się i gnije. To samo dotyczy prałatów i innych dostojników, którzy widzą, że poddany ich zakażony jest zgnilizną grzechu śmiertelnego; jeśli poprzestaną na przyłożeniu maści pochlebstwa, nie uciekając się do nagany, chory człowiek nie ozdrowieje nigdy, lecz zakazi inne członki (...). Gdyby natomiast byli prawdziwymi i dobrymi lekarzami (...), użyliby maści dopiero po wypaleniu rany ogniem nagany. (...) Lecz oni nie postępują tak: udają raczej, że nic nie widzą. Wiesz czemu? Bo korzeń miłości własnej żyje w nich i wydaje złą odrośl służalczej bojaźni. Boją się utracić stanowisko, dobra doczesne i wysokie urzędy, więc milczą."1

Obawia się Pan, czy w nowotestamentalnej nauce na temat prześladowań nie ma czegoś z cierpiętnictwa. Osobiście widzę w tej nauce jeden z elementów wyzwalającego orędzia Ewangelii: "Jeżeli Mnie prześladowali, to i was będą prześladować". Słowa te rozumiem następująco: Niech was obchodzi wyłącznie to, żeby być wiernym Bogu. Resztą się nie przejmujcie. Nie czyńcie dobra ze względu na chwałę u ludzi ani nie porzucajcie dobra z obawy prześladowań czy szyderstwa. "Bądźcie odważni: Ja zwyciężyłem świat!" (J 16,33) "Nikt z was niech nie cierpi jako morderca albo złodziej, albo złoczyńca, albo jako (nieuczciwy) nadzorca obcych dóbr. Jeśli jednak cierpi jako chrześcijanin, niech się nie wstydzi, ale niech wychwala Boga w tym imieniu" (1 P 4,15n).

Tutaj należy szukać wyjaśnienia paradoksu, dlaczego uczniowie Chrystusa starają się unikać prześladowań i cieszą się, kiedy one ustają, ale zarazem cieszą się, jeśli potrafią godnie znieść prześladowania (por. Dz 5,41; Kol 1,24; 1 P 4,13). Prześladowań nigdy nie zabraknie, bo grzechu na tej ziemi jest ciągle aż nadto. Pytajmy więc siebie, czy przypadkiem my sami nie prześladujemy kogoś za to, że jest dobry. Jeśli zaś mnie spotyka jakaś niesprawiedliwość z powodu mojego dobra lub mojej wiary, warto sobie wówczas przypomnieć, że cierpienie z takich powodów jest darem Bożym: "Wam bowiem z łaski dane jest to dla Chrystusa: nie tylko w Niego wierzyć, ale i dla Niego cierpieć" (Flp 1,29). Kto przyjmie ten dar zgodnie z wolą Bożą, będzie mógł jeszcze lepiej służyć swoim bliźnim: "Błogosławiony Bóg i Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, Ojciec miłosierdzia i Bóg wszelkiej pociechy, Ten, który nas pociesza w każdym utrapieniu naszym, byśmy sami pocieszać mogli tych, co są w jakiejkolwiek udręce, pociechą, której doznajemy od Boga. Jak bowiem obfitują w nas cierpienia Chrystusa, tak też wielkiej doznajemy przez Chrystusa pociechy" (2 Kor 1,3-5).

Zakończę niniejsze uwagi głębokimi refleksjami na nasz temat dwóch polskich mędrców. Henryk Elzenberg przypomina prześladowanym, że są tak samo grzesznikami jak ich prześladowcy i może się zdarzyć, że nawet prześladowanie nie oczyści człowieka z grzechu, ale zło się w nim jedynie przyczai: "Zło w człowieku chowa się, gdy człowiek jest bity; wychodzi na jaw w pomyślności. Dla bitych i zwyciężonych ostatnim sojusznikiem jest dobra o nich opinia; toteż, chcąc ją zachować, wystrzegają się złego tam nawet, gdzie by im doraźnie pomogło. Powetują to sobie z nawiązką, gdy znowu się znajdą na wozie!"2

Zaś Cyprian Norwid, w swoim Promethidionie, ujmuje problematykę prześladowań i męczeństwa w perspektywie eschatologicznej: "Cała tajemnica postępu ludzkości zależy na tym, aby coraz więcej stanowczo, przez wcielanie dobra i rozjaśnianie prawd, broń największa, jedyna, ostateczna, to jest męczeństwo, uniepotrzebniało się na ziemi". I to tak właśnie chyba ma być: Im więcej ludzkość otworzy się na Chrystusa Zbawiciela, tym mniej -- już na tej ziemi -- będzie prześladowców i prześladowanych. W każdym razie, nie daj Boże, żebym ja miał kogokolwiek prześladować za to, że jest dobry i postępuje sprawiedliwie.

_______

1 Św. Katarzyna ze Sieny, Dialog o Bożej Opatrzności, czyli Księga Boskiej Nauki, rozdz. CXIX, tłum. L. Staff, W drodze, Poznań 1987, s. 211.
2 Elzenberg, Kłopot z istnieniem, Kraków 1963, s. 259.