Pani Profesor, spotykamy się w Centrum Badań im. Edyty Stein działającym przy Uniwersytecie im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Środowisko uniwersyteckie było bardzo bliskie Edycie Stein…

To prawda. Dlatego od samego początku powstawania Centrum zabiegałam, by powstała uniwersytecka kaplica poświęcona Edycie Stein, konkretnie w kampusie na Morawsku. Poznańskie środowisko uniwersyteckie wydawało mi się niejako powołane, by gościć Edytę jako swoją patronkę. Z niego przecież wywodzą się inne błogosławione przez Jana Pawła II kobiety: Natalia Tułasiewicz i Sancja Szymkowiak, a Edyta przecież zawsze chciała być i była związana z uniwersytetem. Ale tym razem się nie udało. Także moje wizyty u lokalnych proboszczów nie przyniosły zamierzonego skutku. Dopiero poznańscy oo. karmelici wprowadzili ją uroczyście, pod przewodnictwem arcybiskupa M. Jędraszewskiego, do kaplicy Chrystusa Ukrzyżowanego.

Dlaczego?

Być może dlatego, że to Święta niepasująca do kultu religijnego. Co innego Ojciec Pio, św. Teresa z Lisieux, św. Franciszek. Św. Teresa Benedykta od Krzyża jest trudna i wymagająca; nie ma „słodyczy” Małej Tereski czy spektakularnych uzdrowień i umiejętności bilokacji jak św. Ojciec Pio. A jej poglądy na kult świętych? Cóż, można zaryzykować stwierdzenie, że są wręcz zniechęcające – bo w swej teologii symbolicznej wyraźnie mówi, że modlącemu wizerunki nie są potrzebne, by zjednoczyć się z Bogiem. Choć wprost nie wyklucza, że wizerunek, obraz są ważne w modlitwie (a tzw. zwykły wierny bez tego pośrednictwa nie jest się w stanie modlić), to jednak – według niej – wizualne pośrednictwo nie jest tak istotne, jak się zwykło uważać. Edyta Stein poszła pod prąd potocznym, zewnętrznym, płytkim i emocjonalnym zarazem praktykom religijnym, była w swoich przekonaniach outsiderką i to być może stało się przyczyną tego, że w kulcie świętych była pomijana. Ale – co budujące – w ostatnich latach jej kult zaczyna być coraz bardziej widoczny. Ostatnio nawet Encyklopedia Katolicka zamówiła u mnie hasło: „kult Edyty Stein”. Mnie samej udało się dotrzeć do wielu miejsc tego kultu, mniej lub bardziej znaczących. Poza miastami macierzystymi (Wrocław, Lubliniec) czy europejskimi zaciekawiły mnie inne kontynenty, w tym Afryka.

Patronka Europy w Afryce?

I to w wielu miejscowościach. Afrykę odwiedziłam rok temu. Pierwszym miejscem, do którego dotarłam, była misja karmelitańska w Bujumburze w Burundi, a potem były jeszcze cztery miejscowości, w których spotkałam Edytę – zawsze upostaciowioną jako karmelitańska święta. Znajomy karmelita, proboszcz w Bujumburze, o. Paweł przesłał mi nawet niedawno zdjęcie małej Afrykanki, która na chrzcie otrzymała imię Edith! Do Bujumbury wysłałam także ikonę Edyty Stein, gdy okazało się, że kaplica pod wezwaniem Świętej nie ma żadnego jej wizerunku. Tę ikonę otrzymałam od burmistrza Lublińca Maniury podczas uroczystości nadania miastu patronatu Edyty Stein. Wcale nie zamierzałam się z tą ikoną rozstawać, ale to córka podsunęła mi myśl, by ją podarować. I tak ikona znalazła swoje zaszczytne miejsce w Bujumburze.

Zdumiewające jest, jak recepcja i kult Edyty Stein przekraczają granice Europy.

I często są one większe niż w Europie. Weźmy taką Japonię. Recepcja Świętej jest tu niezwykle imponująca, a rząd Japonii przeznacza naprawdę spore fundusze na tłumaczenie dzieł i opracowania filozofii Stein. Ta pozaeuropejska poczytność Edyty urasta też do problemu naukowego, w sensie czysto filozoficznym związanym z fenomenologią, a zarazem filozofią perennis (filozofią wieczystą). A także z uniwersalizmem Edyty Stein i przesłaniem związanym z wartościami ponadkulturowymi i dialogiem międzyreligijnym. Nadmienię, że całkiem niedawno dokonałam takich badań komparatystycznych, w których analizuję filozofię Edyty Stein i myśl filozoficzną Nishidy Kitaro – przedstawiciela fenomenologicznej szkoły z Kioto. Okazuje się, że filozofowie ci są sobie bliscy na poziomie istotowych dociekań nad naturą bytu i człowieka. Stąd obecność międzykontynentalna Edyty świadczy o globalizującym charakterze jej filozofii i zarazem o wielkości jej przesłania. To, o czym pisze Edyta, dotyka bowiem głębi bytu i odpowiedzi na fundamentalne pytania filozoficzne i wezwania życiowe człowieka. Okazuje się, że odpowiedzi na nie budują tożsamość nie tyle Europejczyka, ale człowieka w ogóle. Stąd myśl Edyty Stein jest taka współczesna i wyraża się w uniwersalnym przesłaniu. Jeśli zatem mamy ratować nasze zdegradowane człowieczeństwo, człowieka – jednostkę, to musimy odwoływać się do takich właśnie postaci i do takich przesłań, jakie formułuje św. Teresa Benedykta od Krzyża.

Jej dzieła i postawa to swoiste antidotum na relatywizm współczesnych. Wartości, o których mówi Stein, chronią człowieczeństwo, a w nim także kobietę – co istotne, gdy weźmie się pod uwagę dzisiejszą walkę płci i nowoczesne nurty feministyczne.

To bardzo ważne, co Pani wychwytuje z jej przesłania zaświadczonego pismami, wystąpieniami, odczytami. Edyta Stein sama przecież brała aktywny udział we współczesnym jej ruchu kobiecym. Ale feminizm feminizmowi nierówny. Ja mam takich chwyt rozpoznawczy stosowany do moich studentów, którzy chcą pisać pracę z feminizmu (a zmierzają w kierunku jego pochwały). Takiemu zapaleńcowi daję Drugą płeć Simone de Beauvoir oraz książkę Kobieta, jej zadanie według natury i łaski Edyty Stein. Jak student przebrnie przez Simone i Edytę, to wtedy możemy rozmawiać. Po przeczytanej lekturze jest szansa, że student zacznie myśleć na temat feminizmu w sposób poważny, w sposób, który będzie zmierzał do sądów mądrościowych na temat kobiety, a nie zideologizowanych banałów czy okolicznościowych roszczeń.

Jej wiedza o kobiecie nie zestarzała się.

Edyta ukazuje kobietę w pełnym blasku i formacie. Jej wiedza o kobiecie pokazuje, jak można by wyjść z pułapek feminizmu, a tych pułapek zwłaszcza radykalnego feminizmu jest wiele (o czym zresztą znakomicie pisze pani Agnieszka Kołakowska). A wracając do de Beauvoir – jej książka Starość ostatecznie ukazuje fiasko feminizmu! Stein zaś broni kobiety w jej istocie, broni jej godności i pokazuje, jak kobieta jest od strony wartości w pewien sposób „nośna”. To ona dźwiga wartości, które są dla człowieczeństwa fundamentalne, a są one związane z miłością, z miłością macierzyńską w szczególności. Feministki, które chciałyby dowartościować swoją rolę względem mężczyzn, swoją „przewagę” nad nim, powinny się odwoływać raczej do Edyty, a nie do walki płci, studiów genderowych, do tego, co w konsekwencji prowadzi do poniżenia kobiety, człowieka w ogóle. Stein chcąc wydobyć istotę kobiety, wydobywa też istotę mężczyzny, ale u niej mężczyzna jest „zrównany” z kobietą nie w tzw. płci kulturowej, a w człowieczeństwie właśnie. Oboje jako ludzie są równowartościowi, aczkolwiek zróżnicowani pod względem natury i zadań, do których zostali powołani; w tej równowartościowości i zróżnicowaniu jako ludzie są poddani i wspomagani przez Boga. Oczywiście, analizując wiedzę Edyty Stein o kobiecie, należy abstrahować od aspektów historycznych i epoki, w której ona żyła, bo w tym kontekście jej waleczny feminizm był nasycony takimi, a nie innymi realiami, ale samo istotowe przesłanie adresowane do kobiet jest atrakcyjne. Tyle tylko, że trzeba je odpowiednio odczytać . Chciałoby się wręcz powiedzieć – coraz bardziej atrakcyjne, bowiem jesteśmy często zmęczone i pokonane przez feministyczne „sukcesy”.

Warto wspomnieć, że sam Jan Paweł II inspirował się myślą Edyty Stein, gdy formułował idee o nowym feminizmie i o geniuszu kobiety. Kobiety, która rozumie i docenia swoją kobiecość, upatruje w niej głęboką wartość i nie walczy z mężczyzną, jest z nim, a nie przeciwko niemu. Kobieta i mężczyzna dopełniają się nawzajem.

Edyta broni kobiecości! Sprzeciwia się wizerunkowi kobiet, które naśladują mężczyzn, by zrobić karierę czy urządzić się w życiu, ale podkreśla, co jest godne podkreślenia w kobiecie, także w wyglądzie zewnętrznym. Zwraca uwagę na ubiór, na prezencję, nie pozwala kobiecie zaniedbać się. Kobieta według Stein ma przede wszystkim wypromieniowywać z siebie istotę kobiecości, to że kocha, że jest opiekuńcza, pełna miłości, troski. Miłość dla Edyty zawsze miała ogromne znaczenie. Nie można zapominać, że Edyta była kobietą „z krwi i kości”, nie tyle lubiła romansować, co chciała być kochana i kochać. I była zakochana, chciała wyjść za mąż, ale została wybrana – jak pisze – do innego dzieła, nie do bycia żoną, matką. Współczesne kobiety: te, które chcą robić karierę zawodową, naukową, i te, które chcą być matkami czy poświęcić się Bogu; naprawdę wszystkie mogą czerpać garściami z tego, co napisała i zaświadczyła swoim życiem Edyta Stein. „W końcu kobieta musi być panią siebie i swego ciała” i „mieć serce otwarte na wszelki cudzy ból i potrzeby” – oto ideał kobiety według niej.

Pani Profesor, chciałabym wrócić do początku Pani przyjaźni z Edytą Stein. Jak narodziła się znajomość? Czy przyjaźń z Edytą wpłynęła na Pani życie osobiste?

Edyta Stein – jeśli iść tropem tego, czemu patronuje – jest także patronką pięknej i mądrej przyjaźni, a moja z nią trwa ponad 20 lat. Swego czasu przeszłam przez kryzys, dogłębny, egzystencjalny, a Edyta pomogła mi go pokonać w sposób niemalże bezpośredni. Najpierw trafiłam do s. Immakulaty Adamskiej (pierwszej tłumaczki dzieł Edyty Stein), do której skierował mnie pewien karmelita. Siostra Immakulata miała ze mną pełne ręce roboty, czasami wręcz traciła cierpliwość… Chcąc nieco uformować mnie, przypominającą raczej „egzystencjalną galaretkę”, zaczęła mi „serwować” Edytę, a ja byłam oporna i głucha na jej przesłanie. Jest także w tej historii zaprzyjaźniania się z Edytą pewna rodzinna nitka. Otóż mój ojciec uważał, że marnuję pióro, uprawiając naukę w stylu czysto metodologicznym związanym ze szkołą poznańską, że raczej powinnam poświęcić się czemuś innemu. Mówił: „Wzięłabyś taką Edytę Stein i jej poświęciła uwagę”. Ja odpowiadałam – pamiętam jak dziś – „Niech mi ojciec przestanie mówić o Stein, to nie jest dla mnie żaden filozof!”. Wręcz zatykałam uszy, gdy ponawiał tę prośbę. Ale skończyło się na tym, że pierwsze książki autorstwa Edyty Stein to były książki z biblioteki mojego ojca. A siostra Immakulata, jakże ona subtelnie mnie „wciągała” w Edytę! Najpierw wzięła mnie na ambicje wydawnicze, i to od razu związane z jej sumą Byt skończony a byt wieczny; potem powoli zaczęła podnosić poprzeczkę, przechodząc do poważniejszych duchowych kwestii, aż wreszcie rozpoczął się wspaniały dialog. Bardzo proszę zaznaczyć – bo Pani akurat w tym piśmie może – jakiego wielkiego formatu osobą była Siostra! Nosiła imię zakonne Immakulata od Ducha Świętego i ten Duch …, to jest to, co ja w przesłaniu Edyty i s. Immakulaty widzę i łączę. Nad wszelkim poznaniem jest Duch Święty; to dotknięcie Ducha Świętego dopiero wszystko scala i przy Jego współpracy i dzięki Jego tchnieniom dochodzimy do mądrości, która usensownia życie. To Duch Święty jest odpowiedzialny za to, czy nadamy mu głębszy wymiar i wartość. Do tego rozpoznania doszła Edyta Stein jako filozof poszukujący prawdy i jako człowiek przemieniający się poprzez wiarę. Ona umiała wybierać – jak często mówiła mi s. Immakulata.

A czy Edyta miała wpływ także na życie zawodowe Pani Profesor?

Co do oddziaływania Edyty na moją pracę naukową, jak już mówiłam, to jej refleksja filozoficzna była mi bardzo odległa. Ale gdy zaczęłam raczkować w nowym dla mnie myśleniu, to „coś” (takie „coś” istotowe w sensie fenomenologicznym) tak chwyciło, że dotychczasowa „praca” powoli zaczęła odchodzić w dal, choć racjonalistyczny warsztat naukowy pozostał. Przy metodologicznym rozstaniu z prof. Kmitą (przy pełnej jego aprobacie i jednogłośnym głosowaniu za powstaniem Centrum na Radzie Instytutu) zostałam pożegnana słowami „bym nie była głupsza od Edyty!”. Na poparcie profesora mogłam zapewne liczyć z uwagi na jego zainteresowania fenomenologią i Husserlem, którego profesor bardzo cenił. Fenomenologia jest otwarta na badanie bez uprzedzeń, sprzyja drodze doskonalenia się wewnętrznego i w kierunku świętości. Co do tej świętości, to filozof ze szkoły Husserla Max Scheler sporządził hierarchię wartości, w której świętość i miłość umieścił najwyżej, a te wartości stały się też z czasem najważniejsze dla Edyty. Przesłaniem filozofa fenomenologa jest to, że najpierw świat trzeba kochać, a potem go badać; tak więc fenomenolog poznaje świat w miłości, z wielką względem niego życzliwością – jak mówił Scheler. Inaczej jest wtedy, gdy podchodzimy do świata z negatywnym nastawieniem, pesymistycznie. Takie nastawienie miał np. Heidegger, który analizował aspekty negatywne życia – troskę, trwogę, rozpacz, życie jako bytowanie ku śmierci. Stein badawczo interesuje wczucie, radość, duch, dobro, a nie ich czy jego brak. Tu leży wielka różnica między nimi, a zarazem diametralnie różne efekty poznawcze. Dla Edyty „stworzeni jesteśmy z miłości i dla miłości”. Stąd „poznanie miłością”, tak teraz modne w filozofii, ma swoje ugruntowanie w jej refleksji. I stąd moja przyjaźń z Edytą Stein pogłębia się w filozoficznym i egzystencjalnym wymiarze oraz przesłaniu. Ona zachęca do uprawiania filozofii z wyraźnym odniesieniem do rzeczywistości, do filozofii mądrościowej, która ma oddziaływanie praktyczne, a nie jest tylko wieżą z kości słoniowej. Ten efekt praktyczny osiąga się z wielkim wysiłkiem, np. przez ćwiczenia duchowe i wedle „wiedzy Krzyża” – najwyższej postaci wiedzy. Jak widać, bardzo trudno dorosnąć do Edyty, bo jest bardzo „na serio”, wnikliwa do bólu, poważna i wymagająca aż po Krzyż, ale jak sama mówi, trzeba Boga uchwycić za rękę i potem się idzie w cierpieniu, ale z radością i prosto. Można zatem Edytę wykorzystać jako pośredniczkę; wystarczy uchwycić ją za rękę i mieć gwarancję, że się nie pobłądzi. Ale trzeba ją trzymać mocno, ona będzie prowadziła i nawet jeśli człowiek potknie się w swojej wędrówce przez życie, to będzie umiał się podnieść. A z tych porażek zaczerpnie nie tyle radość, co twórczą naukę. Edyta przecież sama wyszła z wielu kryzysów egzystencjalnych i naukowych. To Święta, która potrafi wskazać, jak iść przez wiedzę i życie, by nie ugrzęznąć. Trzeba dać się jej prowadzić, wejść w pisma i biografię Edyty. Ona na pewno pomoże.

Rozmawiała: Katarzyna Domańska