Miejsca gawrowania punktem zapalnym
Wszystko zaczęło się w marcu 2020 r., kiedy Bieszczadzki Park Narodowy zgłosił do Nadleśnictwa Lutowiska listę lokalizacji miejsc gawrowania niedźwiedzi na obszarze należącym do Leśnictwa Hulskie. Ustalił je pracownik BdPN-u dr Bartosz Pirga. To spowodowało pierwszą lustrację terenu, na której stwierdzono, że wskazane miejsca nie były wówczas użytkowane przez niedźwiedzie. Ba, nie było nawet śladu, że przedstawiciele tego gatunku wędrowali obok wyodrębnionych punktów.
Mimo tego w maju Regionalna Dyrekcja Ochrony Środowiska w Rzeszowie rozpoczęła postępowanie administracyjne ws. utworzenia strefy ochrony niedźwiedzia brunatnego na terenie Leśnictwa. Zorganizowana w tym celu lustracja terenowa (24 września 2020 r.) pokazała, że wskazane gawry, również te potencjalne, nie są zagrożone z powodu działalności leśników. W miejscach tych zastosowano monitoring, który wciąż nie potwierdzał obecności niedźwiedzi. Strefy jednak powstały, a leśnicy, wydzielając miejsca wycinki, uwzględnili wskazane lokalizacje.
Z początkiem 2021 r. zaczynały się pierwsze planowane prace leśne, które zdążyły oburzyć „Gazetę Wyborczą". W maju Adam Wajrak, dziennikarz sprzyjający Fundacji Dziedzictwo Przyrodnicze, opublikował tendencyjny artykuł o rzekomych "cięciach na potęgę", zagrażających życiu niedźwiedzi.
W 2022 r. miało dojść do kolejnych z zaplanowanych cięć, które leśnicy postanowili wykonać poza okresem ochrony niedźwiedzia brunatnego. Wcześniej, 3 sierpnia, zorganizowano wizję terenową, w trakcie której oficjalnie ustalono, że czynności związane z gospodarką leśną nie przeszkadzają niedźwiedziom w zajmowaniu pobliskich gawr.
Fundacja przystępuje do ataku
Mimo wydzielenia stref i respektowania okresów ochronnych niedźwiedzi brunatnych Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze, znana przede wszystkim z kuriozalnych afer, postanowiła wtrącić się w standardowe czynności leśników. Tym samym doprowadziła do sądowego wstrzymania wycinki, składając pozew o ochronę naturalnego środowiska. Choć pobudki Fundacji mogą wydawać się słuszne, należy zwrócić uwagę, że jej działania ślizgają się co najmniej po granicy absurdu.
Jedną z głównych twarzy FDP jest Antoni Kostka, biznesmen, który według niektórych komentatorów czy publicystów próbuje ubijać interesy pod przykrywką ekologii. Wśród jego głośnych pomysłów znalazły się m.in. w pełni naturalne soki jabłkowe, pozyskiwane z bieszczadzkich gatunków jabłoni, których próżno można szukać we współczesnych sadach. "Drzewa są tak stare, że nigdy nie doświadczyły oprysków, ba, w okolicy nigdy nawet nie przejeżdżała cysterna z chemią ogrodniczą" – chwalił cudowne soki Antoni Kostka w rozmowie z portalem WP. Brzmi to tak cudownie, że aż może zakręcić się w głowie. Podobnie zawrotna była też cena. Ale jeszcze bardziej szokujący okazał się finał jabłkowego biznesu. Okazało się bowiem, że soki pełne były pestycydów. Ich zawartość przekraczała dopuszczalne normy. Należy tu zaznaczyć, że w tej sprawie Antoni Kostka wraz z Fundacją Dziedzictwo Przyrodnicze toczył batalię sądową z Lasami Państwowymi. Trudno jednak było podważyć profesjonalne wyniki badań laboratoryjnych, wykonane w Laboratorium Eurofins Polska Sp. z o.o. w Malborku. Sąd nie miał wątpliwości, po czyjej stronie leży prawda.
Ale fundacja miała więcej pomysłów na biznes. Łzawa historia, zły człowiek i brak pieniędzy – z tych składników powstawały zbiórki. Na jednej z nich próbowano zebrać aż 36 tys zł, potrzebnych na tworzenie nowych stref ochronnych dla zagrożonych gatunków. Tłumaczono, że wydzielenie jednej takiej strefy to koszt 1200 zł. Czy rzeczywiście? Według informacji podawanych przez Regionalną Dyrekcję Ochrony Środowiska w Rzeszowie takie działanie jest... bezpłatne. A strefę może zgłosić każdy, niekoniecznie fundacja. Na co więc poszły zebrane pieniądze?
Wisienką na torcie było gniazdo orlika krzykliwego, które, ku wielkiej rozpaczy Antoniego Kostki, znajdowało się na drzewie przeznaczonym do wycinki przez bezduszne Lasy Państwowe. Historia poniosła się szerokim echem po całej Polsce: biedne, zagrożone ptaki, okrutni leśnicy, pieniądze potrzebne na ratowanie ptaków (czyt. wspomniane wyżej zbiórki). I to nic, że leśnicy wyraźnie zaznaczyli, że sposób wykonania gniazda sugeruje, że jest ono tworem człowieka (m.in. ażurowa konstrukcja, ślady cięć). Sprawa skończyła się w sądzie, gdzie Kostka tłumaczył się niewinnie, że przecież on nie jest ornitologiem. Skąd mógł wiedzieć? Za to doskonale wiedział, jak zadbać o rozgłos i grube pieniądze na koncie Fundacji. W koncu był biznesmenem.
Medialny atak na Lasy Państwowe
Dziwnym zbiegiem okoliczności niedługo po tym, jak Fundacja Dziedzictwo Przyrodnicze upomniała się o wstrzymanie wycinki w Nadleśnictwie Lutowiska, sprawą zainteresowały się zagraniczne media. Zapewne był to temat światowego formatu, skoro poruszyły go znaczące media niemieckie oraz brytyjskie. Wszystkie publikacje ukazały się praktycznie w tym samym czasie.
Tendencyjne, pisane na jedno kopyto, artykuły krytykujące działania leśników, a zarazem chwalące Fundację, ukazały się w listopadzie, najpierw w „The Guardian" oraz „Der Tagesspiegel", a kilka dni później w „Deutsche Welle". Tekst z ostatniej pozycji został napisany przez polskiego dziennikarza Jacka Lepiarza, na podstawie wcześniej wymienionych materiałów prasowych. Przypadek? Być może.
Ale to nie koniec. Tego samego dnia, gdy światło dzienne ujrzał artykuł w „Deutsche Welle", Jacek Lepiarz zamieścił omówienie własnego tekstu w największych polskich portalach internetowych, takich jak Interia, Onet czy WP. Zapomniał tylko dodać, że on sam jest autorem tekstu źródłowego. Zdarza się, to przecież tylko nieistotny szczegół.
Co będzie dalej?
23 marca 2022 r. Sąd Okręgowy podtrzymał decyzję o wstrzymaniu wycinki drzew na terenie Nadleśnictwa Lutowiska. Wyznaczono termin kolejnej rozprawy. Miała ona odbyć się w piątek, 23 czerwca, jednak kilka dni wcześniej została odwołana. Tym samym przedłużył się odwieczny konflikt między Fundacją, która ostrzy sobie zęby na głośny medialny sukces i, zapewne, kolejne zbiórki, a leśnikami, postawionymi w roli bezdusznych potworów, którzy swoją krecią robotą próbują prowadzić świat do zagłady.
Jan Ptasznik