Pierwsze lata Sejmu po wyborach kontraktowych po 1989 roku były czasem, kiedy w korytarzach sejmowych pojawiło się mnóstwo nowych dziennikarskich twarzy. Oprócz weteranów peerelowskich komunistycznych mediów – do gmachu Sejmu przybywali dziennikarze z dawnych solidarnościowych pism podziemnych oraz wielu młodych ludzi, dla których otwarła się kariera żurnalisty. W parlamencie działo się wtedy niezwykle wiele i premiowało to rzutkich młodych reporterów i reporterki, które potrafiły znosić wielogodzinne wyczekiwanie na to czy inne sejmowe posiedzenie. Bardzo szybko okazało się, ze dużym atutem są kobiece wdzięki. Bo polityka wtedy, podobnie zresztą jak i dziś, zdominowana była przez mężczyzn. Panowie posłowie i senatorzy niekiedy czuli się w trakcie parlamentarnych sesji jak rozochoceni panowie po czterdziestce, czujący się na delegacji z dala od żony i rodzin. Dziś z perspektywy czasu można uznać, że było tylko kwestią czasu, gdy ktoś sprytny postanowi to wykorzystać. 

Wiosną 1992 roku po korytarzach zaczęła krążyć jako dziennikarka młoda dama przedstawiająca się jako Anastazja Potocka, która uzyskała akredytację prasową jako korespondentka szacownego dziennika „Le Figaro”. To, że nie była wcześniej znana w branży dziennikarskiej nie wzbudzało specjalnego zdziwienia, gdyż wtedy bardzo wielu dziennikom zachodnim zdarzało się werbować do korespondencyjnej pracy zdolne absolwentki filologii romańskiej, niemieckiej czy angielskiej. Bardziej liczyła się dobra znajomość francuskiego czy angielskiego niż jakieś dyplomy dziennikarstwa z polskiej uczelni. Politycy szybko zaczęli zwracać uwagę na atrakcyjną „żurnalistkę”, która na dodatek – by użyć jak najdelikatniejszego określenia –była „osobą w pełni świadomą swojej kobiecości”. W Sejmie jak potem drobiazgowo sprawdziły odpowiednie organy pojawiła się od marca do sierpnia 1992 roku. Po pewnym czasie zaczęto szeptać, szczególnie między panami, że z panią Anastazją można umawiać się nie tylko na wywiady. A że do Sejmu przylegał hotel sejmowy łatwo można było przenieść wspólne spędzanie wieczoru z restauracji czy z korytarzy Sejmu w bardziej zaciszne miejsce. Według ówczesnej sejmowej plotki rzekoma korespondentka „Figaro” była ulubionym tematem rozmów niektórych panów, których stałym elementem było ponoć zdziwione końcowe pytanie: „To ty też?”.

Bomba wybuchła jesienią kiedy w listopadzie 1992 roku na rynku ukazał się skandalizujący pamiętnik Anastazji P. o nazwie „Erotyczne immunitety”. Książkę wydał Domy Wydawniczy Refleks i szybko stała się bestsellerem. Autorka książki ujawniała, że tak naprawdę nazywa się Marzena Domaros i bez większego skrępowania opisywała ona swoje intymne kontakty z blisko trzema tuzinami znanych parlamentarzystów. Jak na stosunkowo niedługi okres sejmowej aktywności liczba ta wydawała się wielu osobom, które znały sejmowe realia, sztucznie zawyżona. Ale oczywiście autorka korzystała z tego, że w takich sprawach mało jest rzeczy pewnych i stuprocentowo sprawdzonych. Na liście „trofeów” rzekomej Anastazji Potockiej były tak znane wówczas nazwiska jak: Aleksander Kwaśniewski, Leszek Miller i Józef Oleksy z obozu postkomunistów oraz Andrzej Kern, Stefan Niesiołowski czy Henryk Goryszewski z szeroko rozumianego obozu prawicy. Na liście byli też tacy liberałowie, jak Jan Krzysztof Bielecki, Zbigniew Eysymont czy poseł Witold Gadomski. Byli tez politycy PSL: Andrzej Lepper, czy niegdysiejsze legendy „Solidarności” Zbigniew Bujak i Tadeusz Jedynak. Oczywiście wszystkie relacje obsypane były różnego rodzaju złośliwościami. 

Jednak uważny czytelnik książki mógł zauważyć, że o ile politycy Lewicy byli komplementowani za inteligencję, wdzięk, poczucie humoru, to polityków prawicy przedstawiano jako zakłamanych świętoszków zamieniających się pod wpływem żądzy w brutali o mizoginistycznych skłonnościach. Skłania to do hipotezy, że książka była zaprojektowana przez jakieś środowisko sympatyzujące z obozem postkomunistów jako element ówczesnej kampanii odczarowywania polityków o solidarnościowych korzeniach, co w naturalny sposób działało na korzyść starych aparatczyków dawnej PZPR. Potocką po pewnym czasie zaczęły się interesować służby dla których formalnym punktem rozpoczęcia działań były plotki o rzekomym zaciągnięciu przez Potocką u polityków sporej sumy pieniędzy. Reszta jest już gąszczem plotek, których nie sposób zweryfikować. Takich jak np. pogłoski o tym, że Potocka zwabiała polityków do mieszkania wyposażonego w kamery i aparaty rejestrujące intymne chwile. W końcu funkcjonariusze UOP zasugerowali Potockiej niepojawianie się w Sejmie, a redakcja „Figaro” zapytana ponoć o to czy rzekoma Potocka pracuje dla nich, mieli zaprzeczyć. Według jednej z informacji w uzyskaniu akredytacji prasowej pomógł jej jeden z francuskich dziennikarzy, który także uległ jej urokom. Po wydaniu pierwszego bestsellera autorka próbowała jeszcze przedłużać swoją dobrą passę na rynku wydawniczym kolejną książką „Anastazja P. raz jeszcze. Immunitet i afer ciąg dalszy”, ale był to już znacznie mniejszy sukces. Po tym nazwisko Marzeny Domaros zniknęło z mediów i podobnie jak w wielu takich wypadkach autorka miała tyle zdrowego rozsądku, aby więcej nie pchać się do obszarów, w których funkcjonują polscy politycy. 

Książka skandalistki z wyjątkową nienawiścią traktowała Andrzeja Kerna, wicemarszałka z ramienia Porozumienia Centrum w Sejmie lat 1991-1993. Biorąc pod uwagę, że był on wyjątkowo znienawidzonym politykiem w obozie lewicy, łączono wówczas jego zniesławianie w książce Potockiej z późniejszą intrygą, która dotyczyła jego córki Moniki. Sprawa Anastazji P. to jeden z elementów wielkiej operacji propagandowej, które prowadzili sojusznicy obozu postkomunistów mającej przygotować społeczeństwo na powrót do władzy postkomunistycznej lewicy spod znaku SDRP a potem SLD.  Operacja ta przyczyni się do powrotu władzy postkomunistów po wyborach 19 września 1993.