Od wielu dziesięcioleci obserwujemy zmniejszanie się praktyk religijnych, stwierdzamy, że znaczna część ochrzczonych oddala się od życia Kościoła. Rodzi się pytanie: czy Kościół nie powinien się zmienić? Czy nie powinien — w swych urzędach i strukturach — przystosować się do naszych czasów, aby dotrzeć do współczesnych ludzi, poszukujących lub wątpiących?

Błogosławioną Matkę Teresę z Kalkuty zapytano kiedyś, co jest pierwszą rzeczą, którą — według niej — powinno się zmienić w Kościele. Jej odpowiedź brzmiała: ty i ja!

W tym drobnym epizodzie widoczne są dwie rzeczy — z jednej strony zakonnica chce powiedzieć swemu rozmówcy, że Kościół stanowią nie tylko inni, nie tylko hierarchia, papież i biskupi: Kościół tworzymy my wszyscy, ochrzczeni. Z drugiej, uznaje ona, że rzeczywiście jest powód do zmiany. Istnieje potrzeba zmiany. Każdy chrześcijanin i wspólnota wierzących są wezwani do nieustannego nawracania się.

Jak zatem powinna konkretnie wyglądać ta przemiana? Czy chodzi o takie odnowienie, jakiego dokonuje właściciel domu, przebudowując lub odmalowując budynek? A może trzeba coś poprawić, odnaleźć właściwy kierunek, ażeby szybciej, prościej posuwać się naprzód? Niewątpliwie te i inne aspekty odgrywają pewną rolę, i nie możemy tu omówić wszystkich. Podstawowym motywem zmiany jest jednakże misja apostolska uczniów i samego Kościoła.

Kościół musi bowiem ciągle na nowo potwierdzać swą wierność temu posłannictwu. Trzy Ewangelie synoptyczne naświetlają różne aspekty zadania misyjnego: misja opiera się przede wszystkim na doświadczeniu osobistym — «Wy jesteście świadkami» (Łk 24, 48); wyraża się poprzez tworzenie więzi — «Nauczajcie wszystkie narody» (Mt 28, 19); przekazuje powszechne orędzie — «Głoście Ewangelię wszelkiemu stworzeniu» (Mk 16, 15). Wymogi i uwarunkowania świata powodują jednak, że świadectwo to jest nieustannie usuwane w cień, więzi ulegają osłabieniu, a orędzie jest relatywizowane. Jeśli więc Kościół, jak mówi Paweł VI, «co dzień dokładniej siebie poznaje i stara się wprowadzić w życie przykład, który mu Chrystus zostawił, często dochodzi do stwierdzenia, iż różni się on bardzo od poglądów i sposobu życia ludzi, wśród których żyje i do których stara się zbliżyć» (enc. Ecclesiam suam, 58). Aby wypełnić swą misję, będzie on musiał wciąż zachowywać dystans wobec swego otoczenia, w pewnym stopniu żyć w oderwaniu od świata.

Posłannictwo Kościoła wypływa bowiem z tajemnicy Boga w Trójcy jedynego, z tajemnicy Jego miłości stwórczej. Miłość nie jest tylko jakoś obecna w Bogu, On nią jest z samej swej istoty, a miłość Boża nie chce istnieć tylko dla siebie, ale — zgodnie ze swą naturą — chce się rozprzestrzeniać. We wcieleniu i w ofierze Syna Bożego dotarła ona do ludzkości — to jest do nas — w szczególny sposób, przez fakt, że Chrystus, Syn Boży, że tak powiem, wyszedł ze sfery swego bóstwa, przyjął ciało i stał się człowiekiem; nie tylko po to, by utwierdzić świat w jego ziemskim bycie i być jego towarzyszem, pozostawiając go takim, jakim jest, ale by go przemienić. Częścią wydarzenia chrystologicznego jest niepojęty fakt, że — jak mówią ojcowie Kościoła — istnieje sacrum commercium, czyli wymiana między Bogiem a ludźmi. Ojcowie tak to tłumaczą: my nie mamy nic do dania Bogu, możemy jedynie przedstawić Mu nasz grzech. A On go przyjmuje, przyswaja sobie, a w zamian daje nam siebie samego i swoją chwałę. Jest to prawdziwie nierówna wymiana, która dokonuje się w życiu i męce Chrystusa. Tak jakby był grzesznikiem, bierze grzech na siebie, przyjmuje to, co nasze, a daje nam to, co Jego. Potem jednak, wraz z rozwojem myśli i życia w świetle wiary, stało się jasne, że nie dajemy Mu tylko grzechu, lecz dał On nam pewną zdolność: obdarza nas wewnętrzną mocą, abyśmy mogli dać Mu także coś pozytywnego, naszą miłość, byśmy dali Mu człowieczeństwo w sensie pozytywnym. Oczywiście jasne jest, że tylko dzięki hojności Boga człowiek, żebrak, który otrzymuje Boże bogactwo, może również dać coś Bogu; Bóg sprawia, że potrafimy przyjąć dar, i zarazem uzdalnia nas do stawania się także wobec Niego ofiarodawcami.

Kościół zawdzięcza cały swój byt tej nierównej wymianie. Temu, który go założył, nie ma nic swojego do ofiarowania, żeby móc powiedzieć: bardzo dobrze uczyniliśmy. Jego sens polega na tym, że jest narzędziem odkupienia, że pozwala, by przenikało go Słowo Boże i prowadziło świat do jedności miłości z Bogiem. Kościół zanurza się w trosce Odkupiciela o ludzi. Jeśli jest prawdziwie sobą, jest zawsze w ruchu, musi nieustannie poświęcać się otrzymanej od Pana misji. Dlatego musi ciągle na nowo otwierać się na troski świata, którego sam jest częścią, i bez wahania poświęcać im uwagę, aby nadal prowadzić i uobecniać świętą wymianę, rozpoczętą w momencie wcielenia.

W historycznym kształtowaniu się Kościoła widoczna jest jednak także przeciwna tendencja — do samozadowolenia, przystosowywania się do tego świata, samowystarczalności i dostosowywania się do kryteriów świata. Nierzadko Kościół przywiązuje tym samym znacznie większą wagę do organizacji i instytucjonalizacji niż do swego powołania, aby był otwarty na Boga i otwierał świat na bliźniego.

Aby wypełnić swą autentyczną misję, Kościół musi wciąż na nowo starać się uwolnić od swej sekularyzacji i stawać się na nowo otwarty na Boga. Kieruje się w tym słowami Jezusa: «Oni nie są ze świata, jak i Ja nie jestem ze świata» (J 17, 16), a właśnie w ten sposób On daje się światu. W pewnym sensie historia przychodzi Kościołowi z pomocą poprzez różne okresy sekularyzacji, które przyczyniły się w zasadniczy sposób do jego oczyszczenia i reformy wewnętrznej.

Okresy sekularyzacji — czy było to wywłaszczenie majątku Kościoła, zniesienie przywilejów lub coś w tym rodzaju — za każdym razem oznaczały głębokie wyzwolenie Kościoła z różnych cech światowych: ogołaca się on, jeśli można tak powiedzieć, ze swego bogactwa ziemskiego i na nowo przyjmuje w pełni swe ziemskie ubóstwo. Dzieli w ten sposób los pokolenia Lewiego, które — jak mówi Stary Testament — było jedynym plemieniem w Izraelu, nie posiadającym majątku ziemskiego, ale jako dziedzictwo przypadł mu w udziale sam Bóg, Jego Słowo, Jego znaki. Z tym plemieniem w owych momentach dziejowych Kościół dzielił wymóg ubóstwa, otwierającego na świat, aby uwolnić się z więzów materialnych, i tym samym jego działalność misyjna odzyskiwała wiarygodność.

Historia pokazuje, że misyjne świadectwo Kościoła oderwanego od świata jest lepiej widoczne. Kiedy Kościół jest wolny od obciążeń oraz materialnych i politycznych przywilejów, może skuteczniej i prawdziwie po chrześcijańsku docierać do całego świata, może naprawdę otwierać się na świat. Może lepiej żyć swym powołaniem do posługi wielbienia Boga i do służby bliźniemu. Wyraźniejsze staje się zadanie misyjne, które wiąże się z kultem chrześcijańskim i winno określać strukturę Kościoła. Kościół otwiera się na świat nie po to, żeby zdobyć zwolenników instytucji mającej własne roszczenia do władzy, ale żeby prowadzić ich do odnalezienia samych siebie i w ten sposób doprowadzić ich do Tego, o którym każda osoba może powiedzieć wraz ze św. Augustynem: On jest bardziej wewnątrz mnie niż to, co we mnie było najbardziej osobiste (por. Wyznania 3, 6, 11; tł. Zygmunt Kubiak). On, który nieskończenie mnie przerasta, jest przy tym tak dalece we mnie samym, że jest moim prawdziwym wnętrzem. Takie otwarcie Kościoła na świat pokazuje zarazem, jak każdy chrześcijanin może otwierać się na świat w sposób skuteczny i właściwy.

Nie chodzi tu o znalezienie nowej taktyki, aby Kościół na nowo wylansować. Chodzi przede wszystkim o odrzucenie tego wszystkiego, co jest jedynie taktyką, i o dążenie do pełnej szczerości, która nie lekceważy ani nie tłumi w żadnej mierze prawdy naszego dziś, ale urzeczywistnia w pełni wiarę dzisiaj, wstrzemięźliwie żyjąc nią właśnie dzisiaj, w pełni ją sobie przyswajając, usuwając z niej to, co ma tylko pozór wiary, a naprawdę jest jedynie konwencją i przyzwyczajeniem.

Powiedzmy to jeszcze innymi słowy: wiara chrześcijańska zawsze, a nie tylko w naszych czasach jest dla człowieka zgorszeniem. To, że odwieczny Bóg troszczy się o nas, ludzi, że nas zna; że Niepojęty stał się w określonej chwili dziejowej i w określonym miejscu pojęty; że Nieśmiertelny cierpiał i zmarł na krzyżu; że nam, istotom śmiertelnym, zostały obiecane zmartwychwstanie i życie wieczne — wiara w to jest dla ludzi czymś naprawdę niezwykłym.

To zgorszenie, którego nie można się pozbyć, jeśli nie chce się pozbyć chrześcijaństwa, zostało niestety odsunięte w cień w ostatnim czasie przez inne bolesne skandale ludzi głoszących wiarę. Tworzy się groźna sytuacja, gdy owe skandale zastępują pierwotne zgorszenie (skandalon) krzyża i nie pozwalają do niego dotrzeć, to znaczy gdy prawdziwe wymogi chrześcijańskiej Ewangelii przysłania niegodziwość jej głosicieli.

Jest to jeszcze jeden powód, aby stwierdzić, że znów nadszedł czas odważnego oderwania się od świata, zerwania z tym, co w Kościele światowe. Nie oznacza to oczywiście wycofywania się ze świata. Przeciwnie, Kościół uwolniony od elementów świeckich jest w stanie przekazywać ludziom — i cierpiącym, i tym, którzy im pomagają — właśnie także w środowisku społeczno-charytatywnym szczególnie żywotną siłę wiary chrześcijańskiej. «Caritas nie jest dla Kościoła rodzajem opieki społecznej, którą można by powierzyć komu innemu, ale należy do jego natury, jest niezbywalnym wyrazem jego istoty» (enc. Deus caritas est, 25). Z pewnością również kościelne dzieła miłosierdzia winny nieustannie pamiętać o wymogu stosownego oderwania od świata, aby nie dopuścić do tego, że w związku z rosnącą liczbą osób oddalających się od Kościoła wyschną ich korzenie. Tylko głęboka więź z Bogiem umożliwia skupienie pełnej uwagi na człowieku, tak samo jak brak wrażliwości w stosunku do bliźniego zubaża relację z Bogiem.

Otwarcie na problemy świata oznacza zatem, że Kościół oderwany od «światowości» ma świadczyć słowem i czynem, tu i teraz, zgodnie z Ewangelią, o prymacie miłości Bożej. Zadanie to przekracza ponadto granice współczesnego świata: w teraźniejszym życiu zawiera się bowiem więź z życiem wiecznym. Żyjmy jako jednostki i jako wspólnota Kościoła w prostocie wielkiej miłości, która w świecie jest czymś zarazem najprostszym i najtrudniejszym, wymaga bowiem ni mniej, ni więcej tylko daru z samego siebie.

Drodzy przyjaciele, pozostaje mi błagać Boga o błogosławieństwo dla nas wszystkich i prosić o siłę Ducha Świętego, abyśmy mogli — każdy w swojej dziedzinie — ciągle na nowo rozpoznawać miłość Boga i Jego miłosierdzie i o nich świadczyć. Dziękuję wam za uwagę.

Benedykt XVI

dam/opoka.org.pl