„Rosja i USA mogą wywołać przypadkową wojnę atomową, której przyczyną będzie wadliwa praca służb wywiadowczych lub błędna interpretacja drugiej strony” — powiedział portalowi gen. James Cartwright, który do niedawna dowodził amerykańskimi siłami jądrowymi.

O komentarz w tej sprawie poprosiliśmy generała Waldemara Skrzypczaka, a także redaktora naczelnego portalu „Dziennik Zbrojny” Mariusza Cielmę.

Gen. Waldemark Skrzypczak: „Wykluczam możliwość wojny jądrowej. Mogło do niej dojść w czasie kryzysu kubańskiego, teraz takiego zagrożenia porównywalnego z tym kryzysem nie ma. Generalnie wojna jądrowa jest w ustach polityków i niektórych ekspertów. Nie wiem czemu ma służyć to straszenie ludzi wojną jądrową, ale na pewno nie temu, by uspokoić nastroje społeczne. Uważam, że jest to gra i to gra ludzi, którzy chcą zastraszyć społeczeństwo. Polacy się nie boją. Straszenie Iskanderami, bronią jądrową w moim przekonaniu nie ma sensu. Myśmy się do tego przyzwyczaili. W tym zagrożeniu wojną jądrową żyjemy praktycznie od kryzysu kubańskiego, czyli 1962 roku!

Cały czas mówi się i odgrzewa ten temat. Ciągle się powtarza sprawa Iskanderów. Nawet powiedziałem ostatnio, że jeśli Iskandery przylecą - to najlepiej, żeby miały głowice ze złota, to byśmy sobie to złoto pozbierali i zarobili na tym interesie. Nie widzę takiej groźby. W tej chwili nikt nie targnie się na to, żeby wywołać jakąkolwiek wojnę. Nikt z tych osób, którzy mówią, że wojna będzie. Natomiast my nie wiemy jak rozwinie się sytuacja na Bliskim Wschodzie i w Afryce. Moim zdaniem problemem dla nas nie jest w tej chwili inwazja z Rosji, ale inwazja z Afryki do Europy i to z akceptacją Brukseli.

Oczywiście, że przy systemach elektronicznych w zarządzaniu, nie należy wykluczyć błędu komputera. Jeśli będą złe systemy zabezpieczeń, może wydarzyć się wszystko, czego przykładem jest Czarnobyl, czy Fukushima. Jeżeli ludzie przestaną kontrolować i powierzą wszystko elektronice, automatom, robotom, komputerom, to wywołania przypadkowej wojny atomowej nie należy wykluczyć. Stąd to określenie amerykańskiego generała „przypadkowo”. Z braku właściwego nadzoru nad tym co się dzieje, może wydarzyć się wszystko – dojść do wymiany ciosów przez komputer, który się pomyli, ale nie przez ludzi. Uważam, że nie ma takiego zagrożenia, by ktoś zechciał podjąć decyzję, by wywołać kryzys jądrowy. Moim zdaniem jest to wykluczone.

Celem takich wypowiedzi jest nakręcanie spirali zbrojeń, a także służą politykom do osiągania ich celów politycznych. Często politycy są związani z biznesem i nie należy wykluczyć, że politycy mówią o zagrożeniu głośno – szczególnie dotyczy to Stanów Zjednoczonych, tylko dlatego, żeby budżet armii był na tyle duży, żeby mógł „chodzić na wysokich obrotach”. Tak było zawsze i jest to nieodzowny element polityki zagranicznej USA. W Rosji jest dość podobnie. Oni się wzajemnie nakręcają i dlatego nie ma pieniędzy na to, na co powinny być, a są na zbrojenia. Coś za coś. Bezpieczeństwo kosztuje i również w przypadku naszego kraju.

Uważam, że Polska nie powinna być mocarstwem jądrowym, sądzę, że jest nam to niepotrzebne. Jesteśmy w NATO, poza tym wykluczam wojnę jądrową, ponieważ wojna jądrowa w tym przypadku, jaki posiadają państwa - będzie po prostu końcem świata. To będzie destrukcja naszego globu. Tylko szaleniec zdecyduje się na to, by zgładzić Ziemię. Tu nie chodzi o zagładę tylko kilku państw, ale wojna jądrowa doprowadziłaby do zagłady całego globu.

Opinii w stylu „groźba wojny jądrowej jest najwyższa od najbardziej niebezpiecznego okresu zimnej wojny” sam bym nie powielał. Ci, którzy tak mówią to są odszczepieńcy. Zastraszenie niczego dobrego nie czyni. Uświadamianie owszem, jest potrzebne, ale nie straszenie. Media są po to, by ludzi informować, ale nie zastraszać. Informować trzeba, ale nie może to służyć zastraszeniu społeczeństwa.”

[koniec_strony]

Mariusz Cielma: „Zwykle bieżące wydarzenia komentujemy pod kątem emocji. I w tym wypadku jest to raczej taki komentarz na gorąco. Patrząc z punktu widzenia wydarzeń zimnej wojny - kryzys kubański, interwencje Układu Warszawskiego w Czechosłowacji, stan wojenny w Polsce, groźby takiej interwencji, nie wspominając o wielu wojnach „pomocniczych” - konflikty w Afryce, Afganistan – nie wydaje mi się, żebyśmy byli u progu takiego konfliktu, żeby była zdecydowana groźba wybuchu wojny jądrowej. Wydaje mi się, że również po drugiej stronie są rozsądni ludzie, którzy nawet przy walce o wpływy w dawnej sferze poradzieckiej, trudno jest przyjąć za wiarygodny argument, że posłużą się bronią atomową.

Konflikty wybuchały w sposób przypadkowy. Zwróćmy uwagę na to jak wiele niebezpiecznych sytuacji dzieje się w powietrzu, gdy rosyjskie samoloty bardzo często zbliżają się do maszyn Sojuszu Północnoatlantyckiego, gdzie jest o krok o przypadkowe zdarzenie w powietrzu, który może pociągnąć za sobą łańcuch decyzji. Myślę, że nawet dla uspokojenia nerwów można przytoczyć informację z ostatnich dni, czyli utworzenia tzw. „gorącej linii” pomiędzy NATO a rosyjską armią. Ma służyć również temu, że w takich sytuacjach będzie można poprowadzić pewien dialog, który może złagodzić i uspokoić konflikt .

Może być kilka powodów wypowiadania takich „straszących” zdań. Dla wojskowych zawsze może być to powód do wymuszenia nowych programów zbrojeniowych. Pamiętajmy, że generalnie ostatnie dekady to regres w wydatkach militarnych. Mimo działań prowadzonych przez USA w Iraku, czy w Afganistanie, na świecie, szczególnie tym zachodnim jest zauważalna tendencja w obniżaniu wydatków obronnych. Teoretycznie jest możliwość, że druga strona będzie dążyć do konfrontacji, ale w mojej opinii jest to mało prawdopodobne. Walka w Rosji o wpływy nie jest podpięta ideologią, z jaką mieliśmy do czynienia w czasach Związku Radzieckiego. Wówczas była to ideologia mająca na celu wprowadzenia rewolucyjnych zmian na świecie. Tutaj natomiast jest to raczej walka o wpływy.

Póki co nie ma takiej sytuacji, jak kiedyś – pełna izolacja polityczno – gospodarcza Związku Radzieckiego. Zobaczymy jak się to dalej rozwinie, można powiedzieć, że mamy zaczątki zimnej wojny – pierwsze ochłodzenia, ale jeszcze nie jest to zimna wojna.

Co do możliwości posiadania broni atomowej przez Polskę, to owszem zbrojenie nuklearne jest gwarantem narodowym sił odstraszania, ale w realnych scenariuszach nie jest brane pod uwagę. Mówimy raczej o nieprawdopodobnych decyzjach, gdyż zwróćmy uwagę, że do pokojowego zastosowania energii jądrowej obligują nas również porozumienia międzynarodowe, których Polska jest sygnatariuszem. Widać światowe trendy. Nie ma możliwości, żeby była zgoda społeczności międzynarodowej, żeby nowe kraje mogły stać się posiadaczami broni atomowej. Polska choć nie ma broni jądrowej, to należy pamiętać, że jest pod parasolem broni atomowej. Kilka państw sojuszu północnoatlantyckiego dysponuje tego typu arsenałem, więc jest to kwestia wiarygodności sojuszu. Nie odrzucałbym nigdy takiej możliwości, że nie potrzebujemy broni atomowej, ale myślę, że póki co jest to nierealne. Uważam, że dla państwa demokratycznego trudno obecnie było by przeforsować takie plany i pomysły. Przede wszystkim nie mamy takiej technologii, skądś musielibyśmy ją pozyskać, ktoś musiałby nam chcieć to sprzedać, a to nie dość, że są to ogromne środki – pieniądze idące w miliardach dolarów, czy euro – wydrenowałoby to nasz budżet, to po drugie trzeba by znaleźć kogoś kto wziąłby nas pod swoją opiekę, by taki program przeprowadzić. Hipotetycznie gdybyśmy mieli takie środki, to broń jądrowa pozwoliłaby nam się usamodzielnić i nasze „kły” nie byłyby tylko konwencjonalne, ale o najbardziej groźnych możliwościach. Jednak w praktyce, póki co nie widzę takiej możliwości.”

Not. KZ

Tytuł i Lead pochodzi od Redakcji