Sprawę dziedziczenia grzechu pierworodnego warto wyjaśnić, gdyż w duszpasterstwie księża spotykają się u wiernych z postawą lęku przed Bogiem (czym innym jest bojaźń Boża) oraz błędnym przekonaniem o karaniu przez Boga ludzi, którzy nie są winni grzechu. Często w świadomości zaciera się prawda, że czym innym jest działanie karzące Boga, a czym innym skutki grzechu, których doświadczamy jako rodzaju kary.
Nie będziemy tu mówić o konsekwencjach grzechu, jakie dotykają samego grzesznika: np. nadużywanie alkoholu prowadzi do nałogu, niszczy zdrowie i może narażać na niebezpieczeństwo nawet innych. Pominiemy też takie konsekwencje cudzego grzechu, które bezpośrednio nie dotykają duszy. Ktoś np. swoją karygodną lekkomyślnością spowodował wypadek samochodowy, w wyniku którego jakiś niewinny człowiek zostanie na całe życie kaleką.
Ów poszkodowany może wskutek tak wielkiego nieszczęścia duchowo się połamać, a może też swoje kalectwo przemienić w życiodajny krzyż – ale ani jedno, ani drugie nie jest bezpośrednią konsekwencją grzechu tamtego lekkomyślnego kierowcy. Rozpatrywany tu problem nie dotyczy i takich sytuacji, w których materialne konsekwencje jakichś grzechów spadają na ludzi następnych pokoleń. Zdarza się nieraz, że potomkowie ponoszą konsekwencje grzechu, którego nie popełnili i za który nie ponoszą żadnej moralnej winy. Ktoś np. Został ukarany za jakieś przestępstwa konfiskatą mienia, zatem jego dzieci nie ze swojej winy będą biedne, choć mogłyby żyć w dostatku.
Nasze pytanie dotyczy jednak nie dziedziczenia konsekwencji grzechu, ale dziedziczenia samego grzechu. Niekiedy ogarnia nas niepokój, że może jednak grzechy podlegają dziedziczeniu. Wprawdzie Pismo Święte powiada, że syn nie będzie ponosił odpowiedzialności za winę swego ojca, ani ojciec – za winę swego syna, ale przecież chciałoby się powiedzieć: nawet grzech pierworodny jest grzechem dziedzicznym!
Otóż właśnie nie. Grzech pierworodny nie jest grzechem dziedzicznym. Owszem, taką fatalną intuicję przekazuje niemiecki termin na jego określenie (Erbsünde), jednak prawda jest inna. Łacina, podstawowy język zachodniej tradycji teologicznej, nazywa go bez porównania trafniej: grzechem źródłowym (peccatum originale).
Grzech źródłowy
Grzech naszych prarodziców był jedynym grzechem w ludzkich dziejach, jaki popełnili ludzie najdosłowniej bezgrzeszni. Dlatego nie jesteśmy w stanie ani zrozumieć, ani ogarnąć wyobraźnią, jak wielką katastrofę duchową spowodował on w tych, którzy się go dopuścili. Stara mądrość chrześcijańska formułuje to tak: grzech pierwszych rodziców był nie tylko ich osobistą winą, ale wypaczył on samą ludzką naturę. Zostaliśmy stworzeni przez Boga, zatem nasza natura nigdy nie przestanie być fundamentalnie dobrą, jednak grzech pierwszych rodziców spowodował, że nie ma już w niej tego spontanicznego zawierzenia Bogu, jakie mieli w sobie pierwotnie Adam i Ewa.
Odtąd jesteśmy właśnie pozbawieni duchowego instynktu zawierzenia Bogu i nie do końca panujemy nad różnymi dynamizmami, w jakie Stwórca pierwotnie wyposażył naszą naturę. Bo urodzić się człowiekiem to znaczy otrzymać życie od swoich rodziców, otrzymać od nich ludzką naturę. Od momentu zaś tamtego niewyobrażalnie ciężkiego grzechu, popełnionego przez bezgrzesznych prarodziców, natura ludzka jest wypaczona jakąś ciemną nieufnością wobec Boga oraz zraniona różnorodnym nieporządkiem. Urodzić się w grzechu pierworodnym to znaczy urodzić się z tą ciemną nieufnością, jaką w ludzką naturę wprowadził grzech pierwszych rodziców.
Tego „grzechu źródłowego” nie jesteśmy winni w takim sensie, w jakim winą obciążają nas nasze grzechy osobiste. Nie można jednak powiedzieć, że w ogóle nie jest on naszą winą. Bo to jednak nie jest w porządku, że bezinteresownie ukochane przez samego Boga stworzenie boi się Mu zaufać, że wygaszony jest w nim instynkt zawierzenia swojemu Stwórcy.
Łatwo się domyślić, że skoro nawet grzech pierworodny nie jest w ścisłym znaczeniu grzechem dziedzicznym, to tym bardziej należy zaprzeczyć samej nawet możliwości dziedziczenia jakichkolwiek grzechów osobistych.
Dziedziczenie grzechu?
Realnym i częstym zjawiskiem jest to, że w niektórych rodzinach czy środowiskach podobne grzechy ciągną się z pokolenia na pokolenie. Dlaczego tak się dzieje? Jak temu położyć kres?
Po pierwsze, dzieje się tak na zasadzie odtwarzania wzorów złych zachowań. Jeżeli np. ktoś wychował się w rodzinie, gdzie krzyk był podstawowym sposobem wzajemnej komunikacji, to człowiek ten jest jakoś ukierunkowany do tego, ażeby do swojej własnej rodziny wprowadzić podobny styl w relacjach z najbliższymi. Jednak „ukierunkowany” nie znaczy „zdeterminowany”!
Po wtóre, dzieci obserwujące łamanie Bożych przykazań przez swoich najbliższych nieraz otrzymują od nich głęboko przekonujące usprawiedliwienia takiego postępowania. Jak położyć kres takiemu powtarzaniu podobnych grzechów z pokolenia na pokolenie? Co ma zrobić ktoś czujący na sobie ciężar złego dziedzictwa, kto chciałby pójść dobrą drogą, inną niż jego rodzice?
Otóż chrześcijańska odpowiedź na te pytania jest prosta: grzesznicy niech uznają swój grzech i niech się nawracają, zaś ci, którzy czują się ukierunkowani ku grzechowi, niech spokojnie trzymają się Dekalogu, a umocnienia niech szukają w Bożej łasce. Grzech trzeba uznać i odpokutować nawet wtedy, gdy dzisiaj podobne grzechy raczej nam nie grożą.
O. prof. dr hab. Jacek Salij OP
*O. prof. Jacek Salij OP - teolog, tomista i znawca duchowości dominikańskiej, filozof, tłumacz, pisarz i publicysta
** Artykuł ukazał się w numerze 21 (maj 2014) "Miesięcznika Egzorcysta"