Chrześcijanie od samego początku rozumieli, że głoszenie Ewangelii nie odniesie sukcesu dzięki samemu słowu. O prawdzie Chrystusa musi świadczyć miłość, której On nauczał. Dlatego to miłością należy szerzyć Jego Ewangelię. Najlepszy sposób zwiastowania Królestwa Bożego to kochać. Kochać tych, którzy miłości najbardziej potrzebują. Kochać opuszczonych, chorych, głodnych.
Tak więc przez dwa tysiące lat Kościół był najbardziej aktywny tam, gdzie człowiek potrzebował miłości, bo doświadczał cierpienia. Tak było w czasach głodu, kataklizmów, wojen i epidemii.
Kiedy pewnego dnia 5000 ludzi zmarło w samym Rzymie i kiedy pogańscy kapłani, lekarze i władze uciekli z miasta, porzucając nawet swoich najbliższych, to chrześcijanie heroicznie troszczyli się o chorych i umierali, wiedząc, że mogą się zarazić i umrzeć z powodu choroby. Księża, diakoni i świeccy umierali dążąc do ocalenia swoich chorych pogańskich bliźnich.
- pisze amerykański socjolog religii, nota bene agnostyk, prof. Rodney Stark, o postawie chrześcijan w czasach zarazy, jaka opanowała Rzym w pierwszych wiekach po Chrystusie.
Znamy tę postawę z naszej najnowszej historii. Kościół był ostoją w okupowanej przez hitlerowców Polsce. Symbolem tego, chyba najbardziej rozpoznawalnym, stał się św. Maksymilian Maria Kolbe. Ten katolicki kapłan do ostatniego tchu dawał otuchę, wiarę i przekonanie o własnej godności więźniom Auschwitz, zanim oddał życie za jednego z nich. Ostoją był dla nas Kościół w czasie reżimu komunistycznego. Tutaj tym wielkim symbolem, w którym oglądamy służbę miłości Kościoła, jest bł. Jerzy Popiełuszko.
Pandemia koronowirusa jest kolejną rzeczywistością, w której świat potrzebuje więcej miłości. Zakażeni, chorzy, umierający. Rodziny chorych i zmarłych. Ludzie pozamykani w domach, często samotni, przerażeni. To miliony osób, które potrzebują pomocy. Czasem medycznej, czasem finansowej, a czasem po prostu kogoś, kto przy nich będzie. Również dzisiaj Kościół wśród tych ludzi jest. I niesie im wsparcie, otuchę, nadzieję.
U podnóża Alp
Piękna, malownicza miejscowość u południowych podnóży Alp Bergamskich. W tamtejszym seminarium uczył się niegdyś przyszły papież i święty Kościoła katolickiego, Jan XXIII. Bergamo. To miasto, które dzisiaj Europejczykom kojarzy się z jednym - z wirusem SARS-COV-2. W tym, liczącym 120 tys. mieszkańców, mieście od 1. marca do 12. kwietnia zmarło z powodu COVID-19 795 osób.
W Bergamo każda rodzina będzie mieć kogoś z bliskich lub przyjaciół, kto umrze
- mówi prof. Fabiano Di Marco, szef oddziału pulmonologii w tamtejszym szpitalu.
W Bergamo, wśród medyków i chorych, są również, jak często nazywają ich media, „cisi bohaterowie”. To duchowni, którzy z narażeniem życia niosą otuchę wśród chorych i ich rodzin.
Ks. Giuseppe Beradelliego zachorował na koronawirusa mając 81 lat. Wiadomym było, że w jego wieku choroba będzie przebiegać bardzo ciężko. Dlatego jego parafianie, wdzięczni za wieloletnią posługę, postarali się o respirator dla duchownego, który mógłby uratować mu życie. Udało się i respirator dla ks. Giuseppe się znalazł. Jednak nie uratował mu życia. Kapłan oddał go młodszemu pacjentowi. Sam zmarł.
W Bergamo zmarło też 13 zakonnic z Instytutu Sióstr Ubogich. Mogły dzisiaj żyć. Zamknąć się w swoim klasztorze i przeczekać epidemię. Przecież nikt nie miałby do nich pretensji o to, że zwyczajnie podjęły konieczne środki ostrożności i zabezpieczyły się przed epidemią. Ale one nie pozostawiły szpitala, domu starców i ośrodka terapii osób niepełnosprawnych, w których posługiwały. Spełniły swoje powołanie. Posługiwały ubogim do śmierci.
Wyobraźmy sobie, że ktoś z naszych najbliższych umiera. O ile bardziej dramat ten staje się druzgoczący, kiedy okazuje się, że nasz bliski nie może zostać godnie pochowany. Brak właściwej ceremonii pochówku może sprawić, że do końca życia nie pogodzimy się z tą stratą. Przez lata będziemy rozpamiętywać, że ten, kogo kochaliśmy i kto zrobił dla nas tak wiele, na koniec nie został właściwie odprowadzony z tego świata. Zdają sobie z tego sprawę włoscy księża, którzy w obliczu dramatu epidemii i towarzyszącym jej obostrzeniom, robią wszystko, aby każdy zmarły mógł zostać jak najgodniej pożegnany. Księża robią co tylko się da, aby chociaż pobłogosławić trumny. W kaplicy szpitala w Bergamo nieustannie czuwa kapłan, który modli się za zmarłych. Księża modlą się z rodzinami ofiar epidemii, jeśli nie da się inaczej, to chociaż telefonicznie. Robią to, chodź dobrze wiedzą, że idzie za tym ryzyko, iż za chwilę kolega z seminaryjnej ławy będzie musiał pocieszać rodzinę któregoś z nich. Tak jak lekarze, księża mają bezpośredni kontakt z zakażonymi.
Liczba księży, którzy zmarli w tym tygodniu oraz tych, którzy znajdują się w szczególnie poważnej sytuacji, jest bardzo wysoka. (…) Nawet przy zachowaniu należytych środków ostrożności, chcąc być blisko ludzi musimy mieć świadomość, że przynosimy Jezusa, ale z drugiej strony sami możemy stać się nosicielami wirusa
- mówił 16 marca ordynariusz Bergamo, bp. Francesco Beschi.
We Włoskim Treviso siostry ze Zgromadzenia Córek św. Kamila prowadzą szpital, w którym pod koniec marca przebywało 120 pacjentów zakażonych koronawirusem.
Wiemy, że możemy się zarazić i nawet umrzeć, ale chcemy służyć do końca
- mówi s. Lancy Ezhupara Radiu Watykańskiemu.
Kamilianki prowadzą we Włoszech pięć szpitali. Poza ślubami ubóstwa, czystości i posłuszeństwa, składają też dodatkowy, czwarty ślub. To ślub służby chorym, nawet za cenę życia.
Być może w minionych latach nasz czwarty ślub trochę poszedł w zapomnienie, bo nie musiałyśmy stawiać czoła tak radykalnym wyzwaniom epidemicznym. Teraz odkrywamy i przeżywamy go na nowo. Jesteśmy na pierwszej linii walki z zakażeniem. Do naszych placówek wciąż trafiają kolejne ofiary wirusa.
- mówi s. Ezhupara.
Następcy św. Maksymiliana
Włochy to pierwszy europejski kraj, w którym sytuacja epidemiczna stała się dramatyczna. Wróćmy jednak do Polski. Również u nas, z powodu epidemii, potrzebna jest szczególna pomoc. I również w Polsce Kościół taką pomoc niesie.
W Wielki Piątek do sióstr dominikanek z Broniszewic zadzwonił starosta bocheński. W bocheńskim Domu Pomocy Społecznej szalała epidemia i sytuacja była tragiczna. Jak mówił starosta, praktycznie nie było w nim już pracowników, bo wszyscy albo zachorowali, albo zostali poddani kwarantannie. Poprosił siostry o pomoc w opiece nad pensjonariuszami. Zakonnice ruszyły więc na pomoc. Do opieki w Bochni pojechało 11 sióstr z Krakowa, Białej Niżnej, Kruźlowej i Kielc. Jest z nimi również kapłan, ks. Piotr. Swoją pomoc zaoferowali też bracia dominikanie. 19. kwietnia obsługa DPS-u otrzymała wyniki badań na obecność koronawirusa. Na szczęście wszystkie siostry oraz ks. Piotr mają wynik negatywny. Do tej pory w DPS-e w Bochni koronawirusa stwierdzono u 33. podopiecznych i 16. pracowników.
Siostry z Broniszewic, do których zadzwonił bocheński starosta, na co dzień zajmują się 56. niepełnosprawnymi i chorymi chłopcami. Ich pomoc, jaką udzieliły bocheńskiemu DPS-owi, to tylko malutki wycinek z pracy, jaką każdego dnia setki sióstr i braci zakonnych, kapłanów, kleryków i świeckich wolontariuszy trudzą się w domach pomocy społecznej, szpitalach, hospicjach, domach seniorów i wielu innych miejscach w całej Polsce.
„Nie martwcie się o to, co macie jeść i pić”
Walka z epidemią wymaga też ogromnych nakładów finansowych. Potrzeba sprzętu medycznego, respiratorów, wyposażenia ochrony osobistej. Dlatego Kościół również materialnie wspiera miejsca, w których tych rzeczy brakuje. Nie sposób wymienić tutaj wszystkich obszarów w Kościele, z których płynie pomoc finansowa dla szpitali, chorych i ubogich. Można podać jedynie kilka przykładów z tego wielkiego strumienia.
Fundacja Małych Stópek zebrała wśród duchownych blisko 120 tys. zł na respiratory. Na respiratory przeznaczyli też swoje wielkoczwartkowe ofiary księża archidiecezji katowickiej, którzy zebrali w ten sposób 400 tys. zł. Abp Grzegorz Ryś zakupił dwa takie urządzenia za 186 tys. zł. Za jeden zapłacił z własnych oszczędności, drugi zasponsorowała archidiecezja łódzka. Caritas zorganizowało akcję #WdzieczniMedykom. Dotychczas w jej ramach zamówiono już 100 respiratorów transportowych z kompletnym wyposażaniem. Długo można by wymieniać dalej.
Nie chodzi jednak o wymienianie. Nie chodzi też o chwalenie Kościoła. Chodzi o prawdę. Niejednokrotnie słyszymy w ostatnim czasie, że Kościół w sytuacji epidemii koronawirusa „nie robi nic”. Wielu krzyczy, że księża pochowali się na plebaniach i tam chcą przeczekać kryzys. Ale wystarczy otworzyć oczy, aby zobaczyć, że to jest zwykłe kłamstwo. Kościół w dobie epidemii pomaga. Pomaga duchowo, ale pomaga też materialnie. I nie ma w tym nic nadzwyczajnego. Bo naturą Kościoła jest nieść miłość. Dlatego też o tej pomocy nie słyszymy tak często. Kościół nie chce o tym krzyczeć, nie chce siłą wbijać się do mediów, aby tylko powiedzieć ile to dobrego robi. Jednak warto o tym mówić, aby głośne, kłamliwe ataki, zwyczajnie nie zaćmiły prawdy.
Karol Kubicki