Szef Biura Bezpieczeństwa Narodowego Paweł Soloch oświadczył, że temat ewentualnego wysłania polskich wojsk, by udzielić zbrojnego wsparcia napadniętej przez Rosję Ukrainie, w ogóle nie istnieje, „nie ma o tym mowy” i „nie jest to w ogóle rozpatrywane”.
Soloch przyznał na antenie Radia Zet, że sytuacja, w jakiej znalazło się obecnie państwo ukraińskie „trochę przypomina Polskę w 1939 r. albo nawet gorzej, bo Polska była wtedy w formalnych sojuszach, a Ukraina nie jest w żadnym sojuszu zewnętrznym, więc nie ma żadnych formalnych gwarancji bezpieczeństwa” i dlatego musi przede wszystkim radzić sobie samo w obliczu rosyjskiej agresji.
Zdaniem Pawła Solocha jedyna w miarę konkretna reakcja przywódców NATO dotyczyła wyłącznie „zgody” co do faktu, że „nie można zamykać Ukrainie drogi dostępu do NATO”. „Ale teraz mamy sytuację, że losy Ukrainy będą rozstrzygały się w ciągu kilku dni” – powiedział Soloch.
Szef BBN jest przekonany, że "niezależnie od tego, czy Rosja osiągnie swoje cele, czy nie, sankcje powinny być kontynuowane", przyznał też, że część zachodnich krajów sprzeciwiła się wykluczeniu Rosji z systemu SWIFT. „Są biznesy, jest kwestia dużych rezerw finansowych Rosji i w tle jest zbliżenie rosyjsko-chińskie i deklaracje Chin, które nie przyłączają się do potępienia Rosji, a nawet deklarują gotowość wsparcia poprzez zakup pszenicy” – tłumaczył Soloch.
Paweł Soloch zwrócił też uwagę, że najprawdopodobniej około 30 tys. rosyjskich żołnierzy stacjonuje obecnie na Białorusi a sytuacja ta sprawia, że mamy w pewnym sensie do czynienia z „drugim Kaliningradem".
Zdaniem szefa BBN odpowiedź NATO na tę sytuację musi być konkretna i odpowiednia. „Będzie kilkadziesiąt tysięcy żołnierzy rosyjskich 200 km od Warszawy” – powiedział Soloch i dodał: „ O tym będziemy rozmawiali. Oczekujemy, że Sojusz udzieli nam i krajom bałtyckim adekwatnego wsparcia.
Minister podkreślił również, że „nie ma mowy o wysyłaniu wojsk Sojuszu na Ukrainę. – To nie jest w ogóle rozpatrywane – powiedział.
ren/Radio Zet