Narzekamy na nasze czasy? Wiedzmy więc, że mogły być inne. Świat miał realną szansę znajdować się dziś w zupełnie innym miejscu: lepszym. Niestety nie skorzystał z oferty. A były nią dane w latach po drugiej wojnie światowej wskazówki samego nieba!
Widocznie zagrożenie było wówczas spore, skoro niebo się odezwało. Objawienia zawsze nas dziwią, Bóg jest przecież wierny swej zasadzie mieszkania ponad naszym doczesnym sufitem przyrodzoności i pozostaje „nieobecny” w historii. Nie narusza ludzkiej wolności, nie ujawnia się w swej potędze, jest Bogiem poznawanym przez wiarę i wybieranym przez miłość. Tylko raz po raz czyni wyjątek - gdy dzieje się tak źle, że musi ratować świat. Wtedy dzieją się cuda, pojawiają znaki, historia odnotowuje objawienia.
Po 1945 r. pojawiła się wielka fala nadprzyrodzonych interwencji. Dlaczego właśnie wtedy i jakiego tematu dotyczyła? Czego - powiedzmy to w języku przyrodzoności - tak bardzo obawiał się Bóg, że w wielu miejscach świata pojawia się Jego wysłannik?
Maryja zjawia się we włoskiej Tre Fontane (dzielnica Rzymu) i francuskim L'Ile Bouchard, w holenderskim Vorstenbosch, we włoskich Varz, w Montepoli, Grottamare i Casanova, w Urucaina w Brazylii, w słowackiej Tyromestice, w niemieckich Tannhausen, Monachium i Forstweiler, w Stockport leżącym opodal angielskiego miasta Manchester, we francuskim Pieskop, w Kayl leżącym na terenie Luksemburga, w Hasznos na Węgrzech. Istna lawina, co ciekawe - monotematyczna. Zostanie ona powtórzona raz jeszcze, choć w mniejszej skali, w latach 60-tych, ale wtedy niebo będzie już mówić językiem wypełniających się proroctw. Dwadzieścia lat wcześniej pokazuje prosty sposób ominięcia pułapki zastawionej przez Przeciwnika, w Garabandal czy nieco późniejszej Akcie powie mroczne: „Stanie się”.
Na razie jeszcze nie ma choroby, wciąż można jej uniknąć. Jeżeli teraz Kościół nie posłucha, kiedyś będzie musiał poddać się długiej i bolesnej terapii oczyszczenia. Tylko - pytanie jest otwarte - czy pacjent się na nią zgodzi?
WIZJA SILNEGO KOŚCIOŁA
To, o czym mowa, działo się tuż po drugiej wojnie światowej, która pociągnęła za sobą nie tylko spustoszenia materialne, ale może przede wszystkim duchowe (o tych ostatnich nie mówi się niemal wcale!). Na poziomie ducha - tzw. walki duchowej - był to wymarzony początek dla nowych działań wrogów Kościoła. Pojawiła się szansa na narodziny epoki wrogiej chrześcijaństwu i tradycyjnym wartościom kształtującym od wieków zachodnią cywilizację.
Przed kilkudziesięcioma laty ten proces można było jeszcze zatrzymać. Objawienia wskazywały rozwiązanie. Było ono proste i logiczne: miał się pojawić silny Kościół, Kościół-autorytet, Kościół-twierdza. Podstawą jego skuteczności miało się stać silne moralnie i ugruntowane w wierze duchowieństwo - ich mocna więź z Bogiem. To kapłani i osoby zakonne miały stać się autorytetem dla zagubionego świata. W tamtych latach Kościół wciąż był potężnym graczem, z którym liczył się każdy. Miał realny wpływ na ludzi i ich wybory. Także polityczne…
Silny Kościół stanowiłby skuteczną przeszkodę w budowaniu „nowego ładu”. Nic dziwnego, że przeciwnicy zamiarów Boga przygotowali na niebie i na ziemi (tu też szatana ma swoje armie) plan, rzec można - genialny. Przez pokolenia nie udawało się im zdobyć bram Kościoła. Teraz miało się to stać! Co obmyślił książę ciemności? Chciał pozyskać dla siebie ludzi poświęconych Bogu i przez nich stać się pasterzem Kościoła! Kościół będzie wtedy bezbronny. Będzie siał zgorszenie, a wierni oskarżą o nie pasterzy Kościoła, nie zdając sobie sprawy, że to dzieło jego wrogów - „piątej kolumny”, która weszła w struktury Kościoła i właśnie wyszła z ukrycia. Jednocześnie Kościół zmieni też swoją niezmienną przez wieki naukę, rozmyje swoją moralność, zaproponuje rozejm i pokój ze światem, w końcu przejmie jego wartości, a dyskusję na temat aktualności przykazań uzna za milowy krok w swym rozwoju. W końcu zrezygnuje z misji nadprzyrodzonej i stanie się instytucją zaangażowaną w szczęście człowieka już nie wieczne, ale doczesne. Poświęci uwagę wymiarowi horyzontalnemu, zagubi wymiar wertykalny.
Czy nie jesteśmy tego świadkami?
REAKCJA HIERARCHII
Wskazówki płynące z nadprzyrodzoności (powtarzane w wielu miejscach, by przebiły się do świadomości Kościoła) były w latach 1946-1947 bardzo pozytywne. Maryja mówiła, że duchowieństwo może oprzeć się nadciągającemu kryzysowi, który czeka Kościół na progu następnych dekad. Wzywała do modlitwy za kapłanów i osoby zakonne, prosiła o nawrócenie.
Jednak Kościół nie posłuchał tych wezwań, a objawienia nie zostały uznane za wiarygodne (wyjątkiem jest L'Ile Bouchard). Dlaczego? Odpowiedź wydaje się bardzo prosta: Nikt nie lubi, gdy się go krytykuje. Nie lubi tego nawet Kościół, tym bardziej, że nie wszyscy sprawujący w nim władzę to prawdziwi święci (ci przyjmują krytykę z wdzięcznością). Dość w tym miejscu przytoczyć jeden przykład: proboszcza, który wpadł w furię, gdy parafianka chciała zamówić mszę w jego intencji. Rozumował, że jeśli trzeba się za kogoś modlić, to znaczy, że ten ktoś potrzebuje modlitwy, czyli coś jest z nim nie tak…
Reakcja niektórych hierarchów Kościoła była podobna. Być może niektórzy z nich już byli „wprowadzeni” z zewnątrz…
Fala objawieniowa nie spełniła zamierzonej roli. W 1972 r. papież Paweł VI powiedział z bólem: „Odnosimy wrażenie, że przez jakąś szczelinę wdarł się do Kościoła Bożego swąd szatana”. A trzy lata później ten sam papież zada wyznawcom Chrystusa najtrudniejsze z możliwych pytań. Będzie pytać, czy udziałem Kościoła jest jeszcze „moc z wysoka”, która zmienia świat. W adhortacji Evangelii nuntiandi pojawi się zapytanie o to, co dziś się stało z ukrytą energią Dobrej Nowiny: „Jak ma się dziś sprawa tej mocy tkwiącej w orędziu ewangelicznym, która ma przenikać do głębin sumienie człowieka?” (p. 4)
Ratunek świata przez Kościół-autorytet? Może to wciąż aktualna szansa, skoro apel sprzed siedemdziesięciu laty powtarza papież-emeryt:„Kościół szczególnie pilnie potrzebuje przekonujących pasterzy, którzy sprzeciwiają się dyktaturze ducha czasów i postanawiają w pełni żyć i myśleć w oparciu o wiarę” (List Benedykta XVI na pogrzeb kard. J. Meisnera).
Wincenty Łaszewski