Niedawno minęła 20 rocznica śmierci Michała Falzmanna, urzędnika, który odkrył rozkradanie Funduszu Obsługi Zadłużenia Zagranicznego. Lekarze stwierdzili śmierć w wyniku zawału. Falzmann zmarł akurat wtedy, gdy był już blisko rozwikłania afery w wyniku której zdefraudowano sumę 334 mln zł. Izabela Brodacka-Falzmann w wywiadzie dla „Gazety Polskiej” żałuje, że odstąpiła od sekcji zwłok po śmierci męża, dlatego nie chce dzisiaj spekulować czy rzeczywiście go zamordowano. Dziwnym trafem po jego odejściu doszło do śmiertelnego wypadku prezesa NIK Waleriana Pańki (krótko przed prezentacją przez niego raportu w sprawie FOZZ). A później utopili się dwaj policjanci, którzy przyjechali jako pierwsi na miejsce zdarzenia (w wodzie sięgającej do kolan). „Przyznam, że próbowałam sobie racjonalnie tłumaczyć ten ciąg śmierci. Choć prawdziwie dobiła mnie niewyjaśniona do dziś śmierć Antoniego Lawiny w 2006 roku (Lawina był dyrektorem Zespołu Analiz Systemowych NIK – red.) On był wyjątkowo zastraszony, niepewny. Kiedyś nawet przyszedł do nas w nocy roztrzęsiony, pokazując jakąś wtyczkę, którą mu przysłano” – mówi Brodacka-Falzmann w wywiadzie przeprowadzonym przez Rafała Kotomskiego. „Mówi się, że to skończone, wyroki zapadły, zasypmy to jak najszybciej i zapomnijmy. Mam tylko jedną interpretację – że lista beneficjentów tej afery musi być dość długa. Wiadomo, że partie potrzebowały pieniędzy. Tej listy do końca nie znamy. Wszystko rodzi podejrzenia, że zamiast mitu założycielskiego III RP mieliśmy założycielską zbrodnię” – dodaje.


Wdowa po uczciwym urzędniku porównuje swojego męża do „rasowego dziennikarza śledczego” i twierdzi, że wszyscy do których się zwracał odprawiali go z kwitkiem. „(…) spławiali go nawet ludzie z ‘naszej strony’. Potem, gdy Jerzy Zalewski kręcił film „Oszołom” (dokument o Falzmannie – red.) wszyscy uprzejmie dali głos na temat mojego męża. Szkoda, że nie byli tacy mili i pomocni za jego życia” – mówi z goryczą Brodacka-Falzmann.


Pani Izabela po śmierci męża samotnie wychowywała piątkę dzieci. Utrzymywała je z jednej pensji (pracowała jako tłumacz i adiustator), nigdy nie musiała zwracać się do nikogo po pomoc. Nie zawsze mogła czuć się bezpiecznie, bo kilkukrotnie włamywano się do jej mieszkania. „Kiedyś po włamaniu, wszystkie dokumenty leżały pośrodku pokoju. Przez następne pół roku miałam co sprzątać. Po czym ogłosiłam wszędzie zgodnie z prawdą, że oddałam wszystko do NIK-u. I włamania się skończyły.” Aż dziw, że ten wywiad przeszedł bez większego echa w polskich mediach.


PSaw