Czym jest piekło?

O piekle (infernus) Kościół naucza, że dostaje się do niego ten (czy też, ściślej mówiąc, dostaje się ono do tego), kto do śmierci trwa w uczynkowym grzechu śmiertelnym. Grzechu śmiertelnego nie popełnia się z głupoty ani pod wpływem słabości, którą ludzie o usposobieniu narcystycznym, filistrzy, sybaryci, birbanci, hedoniści i hultaje chętnie sobie w swoim zadufaniu wybaczają lub uparcie bagatelizują, zapewniając, że „nie jest z nimi tak źle”, tak jakby Ten, który będzie ich sądził, był drobnym sklepikarzem. „Każde bezprawie jest grzechem, są jednak grzechy, które nie sprowadzają śmierci” (1 J 5, 17). Grzech śmiertelny, wykluczający z życia wiecznego, wypływa ze świadomej, dobrowolnej decyzji, by podeptać miłość do Boga i do bliźniego, lub z urojenia, by „być jak Bóg” (por. Rdz 3, 5) i szydzić z Jego wszechmocy, wynosząc się do rangi despotycznego władcy nad współstworzeniami i odmawiając im miłości, której mocą zostaliśmy stworzeni. Wydarzenie o najwyższej powadze w naszym życiu sprowadza się do końcowego osądu, czy wolę Bożą pełniliśmy z miłości: „Świat zaś przemija, a z nim jego pożądliwość; kto zaś wypełnia wolę Bożą, ten trwa na wieki” (1 J 2, 16–17).

 

Chrystus Król, który na sądzie ostatecznym oddzieli owce od kozłów, powie do potępionych: „Idźcie precz ode Mnie, przeklęci, w ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom. […] I pójdą ci na wieczną karę” (Mt 25, 41.46). Pomimo intelektualnych i psychologicznych trudności wiążących się z jej zrozumieniem, musimy przyjąć do wiadomości nauczanie o „wiecznej karze piekła”. W roku 543 Sobór Konstantynopolitański II przyjął anatematyzmy potępiające poglądy Orygenesa, który w swojej idei apokatastazy rzekomo mówił o (hipotetycznej) możliwości ostatecznego nawrócenia się demonów i pośmiertnego odkupienia potępionych. Źródłem potępienia jest wolna wola człowieka, który przez grzechy śmiertelne (peccata capitalia) doprowadza do odrzucenia siebie przez Boga, gdy aż do śmierci, nie odczuwając skruchy i nie podejmując pokuty, trwa w uczynkowym grzechu ciężkim.

 

ZOBACZ WIĘCEJ W KSIĄŻCE „CUD NIEŚMIERTELNOŚCI”

 

Kto trafi do ognia piekielnego?

Tak jak niebo nie jest pośmiertnym eldorado, tak piekło nie polega na pośmiertnym doznawaniu najwymyślniejszych tortur, za pomocą których wzgardzony kochanek dokonuje okrutnej zemsty, tortur potęgowanych brakiem widoków na to, że kiedykolwiek opuści się to straszliwe miejsce. To nie my „idziemy” do piekła, ale piekło, będące trwałym sprzeciwem wobec odnowienia nas w miłości Boga, przychodzi do nas. „Piekło”, którego niewinne ofiary tyranów doświadczały w obozach pracy i zagłady, stanowi tylko plastyczne określenie nieopisanego zła doznawanego od innych ludzi. Piekło jako stan ostatecznego oddzielenia potępionych od Boga dotyczy grzeszników, którzy z premedytacją i w sposób radykalny do ostatniego tchnienia odrzucali miłość Boga i bliźniego. „Ogień piekielny” nie jest narzędziem dręczenia potępionych na duszy i ciele w celu instynktownego czy wręcz rozmyślnego zaspokajania żądzy zemsty lub wykorzystywania do tego demonicznych istot (tak jak to miało miejsce w piwnicach NKWD czy Gestapo), bo taka – zupełnie absurdalna – wizja sprzeciwia się trójjedynej miłości przenikającej życie Boga. Obraz wrzucenia potępionych w „ogień wieczny, przygotowany diabłu i jego aniołom” (Mt 25, 41), odnosi się do trudno na pierwszy rzut oka zrozumiałej logiki Bożej miłości, przenikającej grzeszników w postaci bólu z powodu odrzucenia perspektywy odnowienia całego człowieka w jego duchowo-cielesnej egzystencji. Sformułowania o „gniewie Bożym” nie wolno interpretować w duchu antropomorficznym ani zgodnie z codzienną logiką „trackiej służącej”*, ani na wyżynach spekulatywnej dialektyki. Oddaje on sprzeciw Bożej prawdy i miłości wobec toksycznego charakteru kłamstwa oraz niszczycielskiej natury zła. „Diabeł jako kwintesencja i osobowy sprawca zła” był „od początku […] zabójcą i nie wytrwał w prawdzie, bo prawdy w nim nie ma” (J 8, 44; por. 1 J 2, 21). Wszystko, co na tym świecie złe i co sprzeciwia się Bogu, dlatego ma tak destrukcyjny charakter, że sprzeciwia się Bogu w Trójcy jedynemu – wiecznemu istnieniu Ojca, prawdzie Syna i miłości Ducha Świętego.

 

Sąd, który nastąpi w „dniu gniewu” (dies irae), objawi sprawiedliwe wyroki Boże. Bóg „odda każdemu według uczynków jego: tym, którzy przez wytrwałość w dobrych uczynkach szukają chwały, czci i nieśmiertelności – życie wieczne; tym zaś, którzy są przekorni, za prawdą pójść nie chcą, a oddają się nieprawości – gniew i oburzenie. Ucisk i utrapienie spadną na każdego człowieka, który dopuszcza się zła […]” (Rz 2, 6–9). Konsekwencją każdego grzechu ciężkiego, na który Bóg wydaje wyrok potępiający, jest śmierć wieczna (por. 1 J 5, 17). „Ani rozpustnicy, ani bałwochwalcy, ani cudzołożnicy, ani rozwiąźli, ani mężczyźni współżyjący ze sobą, ani złodzieje, ani chciwi, ani pijacy, ani oszczercy, ani zdziercy nie odziedziczą królestwa Bożego” (1 Kor 6, 9–10). Dotyczy to wszystkich ludzi, a zwłaszcza wierzących w Chrystusa, którzy potrafią oceniać swoje postępowanie w świetle Jego otrzymanego we chrzcie Ducha. Słowa te nie są jednak kategoryczną wypowiedzią o wiecznym losie jednostki, lecz warunkowym kryterium utraty życia wiecznego, jeżeli człowiek nie zdecyduje się na nawrócenie podjęte pod wpływem żalu i miłości, którego ocenę można pozostawić wyłącznie Bogu. „A jeśli serce oskarża nas, to przecież Bóg jest większy niż nasze serca i zna wszystko” (1 J 3, 20). Pomimo to teologia chrześcijańska postrzegała zatwierdzoną przez Magisterium doktrynę wiecznych kar piekielnych jako prawdziwą aporię przepowiadania wiary. Dobra Nowina wydawała się przeobrażać w nowinę pełną grozy czy wręcz ukazywać przenikłe do niej na pozór pozostałości mentalności pogańskiej.

 

Wieczyste kary piekielne

Pełni dobrej woli egzegeci czuli się jak saperzy na polu minowym, którzy starają się zapobiec tragedii. Można tu pominąć banalną krytykę religii, przedstawiającą piekło jako stosowaną w pedagogice ludowej sztuczkę żądnego władzy Kościoła (czytaj: „kleru”) – jako „oszustwo księży” – za pomocą, której usiłował on dyscyplinować nieoświecone masy i otwierać sakiewki wiernych, na przykład poprzez handel odpustami. Gdyby autorzy tego podejrzenia na serio potraktowali jego hermeneutykę, musieliby zadać sobie pytanie, czy za negowaniem istnienia piekła nie kryje się przypadkiem interes w postaci ucieczki przed wyrzutami sumienia lub odpowiedzialnością za swoje zbrodnie. Najwięksi dwudziestowieczni zbrodniarze i deprawatorzy ludzkości wiarę w osobistą odpowiedzialność każdego człowieka wobec Boga zwykli przecież kwitować cynicznym uśmieszkiem. Chodzi o niemożność spekulatywnego pogodzenia przez skończony rozum wyobrażenia o wiecznym charakterze mąk piekielnych i niemożności nawrócenia się potępionych z przekonaniem o nieskończonym miłosierdziu Boga i Jego stałej gotowości do przebaczenia. Nawet wybitni myśliciele chrześcijańscy, tacy jak Orygenes czy Grzegorz z Nyssy, próbowali sformułować koncepcje o uniwersalnym pojednaniu. Zakładali oni – hipotetyczną – możliwość nawrócenia się złych duchów oraz dusz potępionych po odbyciu długiego oczyszczenia. Nauczanie o wiecznych karach piekielnych z innych powodów odrzucały również te przesiąknięte mieszczańską mentalnością odłamy chrześcijaństwa, które po doświadczeniach oświecenia ograniczyły się do „humanitarnego” wymiaru chrześcijaństwa*. Relację Boga i człowieka rozpatruje się w nich wyłącznie w ujęciu moralno-pedagogicznym. Zdaniem ich przedstawicieli oświecona pedagogika dokonała humanizacji obrazu Boga, który z orientalnego despoty miotającego się między miłością a gniewem przeobraził się w cywilizowanego uczestnika dziejów. Sądu nad światem dokonuje sama historia (a raczej człowiek jako jedyny działający w niej podmiot). Krytyka religii chełpi się tym, że oświecenie uśmierzyło religijny fanatyzm, tak jakby używanie rozumu automatycznie skutkowało człowieczeństwem i tolerancją, a wiara (w Boga prawdy i miłości) jako taka skłaniała się ku zaślepieniu i zabobonowi. Zapomina się, że ludzki rozum nie jest samoregulującym się mechanizmem umieszczanym na różnych podwoziach, lecz narzędziem niezmiennie wykorzystywanym przez istotę zmysłową, która jako całość musi się orientować w swoim działaniu względem dobra i zła. Wyznawcom deistycznej religii mieszczańskiej łaska jawi się wyłącznie jako swoista wspaniałomyślność wyobrażanego na wzór miłego staruszka „dobrego Boga”.

 

Miłosierdzie z kolei polegałoby na przymykaniu oka przez Boga, którego traktuje się niejako z góry i z tej perspektywy tak sugestywnie przedstawia się okoliczności popełnienia zła, że nadużywana wolność sama siebie usprawiedliwia; koniec końców winę zrzuca się wręcz na Boga, bo przecież to On stworzył człowieka takim, jakim jest i jakim się czuje. Oburzenie na Stwórcę, którego nikt nie traktuje już serio, odreagowuje się wtedy zastępczo na „kościelnych legalistach i klerykałach”. Takie niebezpieczeństwo grozi między innymi duszpasterzowi, który chcąc włączyć grzesznika do harmonijnie funkcjonującego społeczeństwa rozrywki, pomniejsza wagę jego grzechu, przez co mija się z powołaniem tak samo jak lekarz, który z czystej grzeczności zalepia ranę plastrem zamiast poddać ją leczeniu, choćby miało się to wiązać z bólem. Urząd Nauczycielski Kościoła odrzucił szkodliwy pogląd, że nawet człowiek usprawiedliwiony łaską nie jest w stanie zachowywać wszystkich przykazań Bożych i dlatego

nie ma takiego obowiązku, jeśli tylko bezwarunkowo wierzy w przebaczenie mu grzechów. Człowiek, obdarzony przez Boga najwyższym możliwym darem – darem wolności, która w swojej najgłębszej istocie oznacza udział w trójjedynej miłości Boga, musi zdać przed Nim sprawę ze swoich czynów i wziąć odpowiedzialność za swoje życie.

 

 

WIĘCEJ ZNAJDZIESZ W KSIĄŻCE „CUD NIEŚMIERTELNOŚCI”

 

 

*fragment pochodzi z książki „Cud nieśmiertelności. Co będzie po życiu ziemskim?” Kardynała Gerharda Müllera, wydanej nakładem Wydawnictwa Esprit