„Kanclerz wykluczył kategorycznie zakupy broni z budżetu UE, traktując szorstko Polaków, Bałtów i inne (kraje). Ich nadzieją pozostaje (szefowa KE) Ursula von der Leyen, która uważa nowe długi za jedną z możliwych opcji” – czytamy w artykule Thomasa Gutschkera.

Zdaniem publicysty szczyt UE poświęcony m.in. wspólnym zakupom był daleko od harmonii, a bezpośrednio przyczynił się do tego właśnie Scholz.

Polska i kraje bałtyckie przedstawiły na forum UE koncepcję budowy zapory na granicy z Rosją i Białorusią. Na polskim odcinku granicy koszt zapory wyniósłby 2,5 mld euro.

Scholz kategorycznie sprzeciwił się takiemu rozwiązaniu, mówiąc, że nie dopuści, by za unijne pieniądze kupowane były czołgi albo inny sprzęt. Odmówił finansowania zbrojeń za pomocą euroobligacji podkreślając, że wspólne długi są niezgodnie z unijnymi traktatami.

Co ciekawe, Scholza poparł również francuski prezydent Macron, którego ministrowie postulowali niedawno utworzenie europejskiego funduszu obronnego.

„Obaj nie godzą się na to, że dadzą własne pieniądze na to, aby Polacy i Bałtowie wzmocnili swój potencjał obronny, a następnie kupili sprzęt wojskowy w Ameryce” – czytamy na łamach FAZ.

Sprzeciw Scholza wywołał oburzenie wśród członków innych delegacji, w tym polskiej. Pod naciskiem tych krajów z końcowej deklaracji usunięto tylko jeden punkt, chociaż Niemcy domagały się aż 17 poprawek. Usunięty zapis miał jednak kluczowe znaczenie, bo mówił o wspólnym wspieraniu inicjatyw obronnych.

W ocenie publicysty FAZ obecnie dużo zależy w tej sprawie od Ursuli von der Leyen, która jest bardziej ambitnym politykiem niż Scholz. Dziennikarz przypomniał, że von der Leyen wspierała polsko-grecki pomysł na zakupy wspólnej obrony przeciwlotniczej.

„Jeżeli dojdzie do sytuacji, w której Rosja zagrozi militarnie krajom UE, to w Berlinie może dojść do zwrotu w podejściu do euroobligacji na obronę” – czytamy.

Inny z publicystów FAZ poparł jednak stanowisko Scholza.

„To, że Europa musi robić więcej dla swojej obrony, jest oczywistością. Oczywiste jest też to, że potrzeba będzie dużo pieniędzy. Ale nie oznacza to wcale, że należy sięgać do unijnego budżetu i zaciągać wspólne długi” – czytamy w komentarzu autorstwa Nikolasa Busse.