Lewitujący Franciszek
Gdy święty ojciec Franciszek zaczął doświadczać nowych charyzmatów Bożych w swojej błogosławionej duszy, wznosił się często nad ziemię nie tylko duchowo, ale także fizycznie. W tych lewitacjach spełniało się w nim cudowne zrządzenie Boga, to znaczy im bardziej czuł, że rosną w nim dary łaski Bożej, tym wyżej wznosił się nad ziemię, jak to spostrzegli oczyma wiary jego towarzysze, szczególnie brat Leon. Święty Franciszek dość często ze względu na gołębią, a nawet anielską niewinność brata Leona pozwalał mu uczestniczyć w swoich szczególnych praktykach modlitewnych. Tylko brat Leon miał często przywilej oglądania świętego ojca uniesionego w powietrze wyżej lub niżej, w zależności od stopnia jego uczuć religijnych, dzięki którym wznosił się do Boga, w drodze od jednej cnoty do drugiej. Pewnego razu brat Leon zobaczył, jak Święty Franciszek uniósł się nad ziemię tylko tyle, że mógł dotknąć jego stóp. Innym razem zasłużył na to, by ujrzeć, że święty ojciec wzniósł się aż po wierzchołki drzew, kiedy indziej zaś na taką wysokość, że ledwie można go było dosięgnąć wzrokiem. Gdy brat Leon zdołał dotknąć stóp Świętego Franciszka, obejmował je i całując ze łzami, modlił się pobożnie: „Boże, bądź miłościw dla mnie grzesznego, spraw, bym przez zasługi tego świętego męża dostąpił świętego miłosierdzia Twego”.
Święty Franciszek tylko bratu Leonowi pozwalał dotykać swoich stygmatów i zmieniać bandaże, którymi owijał jego palce i ciało, aby zatamować krew i złagodzić ból. Zmieniał te opatrunki codziennie przez cały tydzień, z wyjątkiem czwartkowego wieczoru i całego piątku, gdyż Święty Franciszek nie chciał wtedy przyjmować żadnego leku z miłości do Chrystusa, aby w dniu Jego ukrzyżowania cierpieć razem z Chrystusem prawdziwe męki krzyżowe. Niekiedy kładł ostrożnie swoje ręce naznaczone czcigodnymi stygmatami na sercu brata Leona, który wtedy czuł w swym sercu tak wielkie oddanie, jakby naprawdę umierał wprawiony przez częste łkanie w zdrowe odrętwienie.
Nawrócenie trzech rabusiów
Pewnego dnia rabusie przyszli do klasztoru i prosili brata Angelo jako gwardiana o żywność. Ale gwardian odmówił i surowo ich zganił takimi słowami:
– Wy złodzieje i okrutni mordercy, nie tylko nie wstyd wam rabować dorobku innych, ale jeszcze bezczelnie ośmielacie się dybać na jałmużnę, którą otrzymali słudzy Boży! Nie jesteście godni, by was nosiła ziemia! Nikogo nie szanujecie, nie boicie się Boga, który was stworzył! Wynoście się stąd i nigdy więcej tu nie przychodźcie!
Bardzo obrażeni, odeszli wściekli na niego. Tego samego dnia wrócił do klasztoru Święty Franciszek, niosąc z kwesty, którą odbył wraz z towarzyszem, torbę chleba i butelkę wina. Gdy brat Angelo opowiedział, jak wypędził rabusiów, Święty Franciszek ostro go zganił, mówiąc mu, że postąpił bezbożnie, grzeszników bowiem lepiej jest nawracać słodyczą pobożności niż okrutną złością. Nasz Nauczyciel, Chrystus, którego Ewangelię przyrzekliśmy zachowywać, powiedział bowiem: Nie zdrowi, lecz chorzy potrzebują lekarza i Nie przyszedłem bowiem upominać sprawiedliwych, lecz grzeszników (Mt 9, 12.13). I dlatego często jadał z grzesznikami. Ponieważ więc uczyniłeś to wbrew chrześcijańskiej miłości i wbrew przykładowi, którym jest błogosławiony Chrystus, nakazuję ci na mocy posłuszeństwa, abyś natychmiast wziął tę torbę z chlebem i butelkę wina, które wyżebrałem, i dokładnie przeszukał góry i doliny, aż znajdziesz tych rabusiów. Podarujesz im ode mnie wszystek chleb i to wino. Potem uklękniesz przed nimi i pokornie wyznasz, że jesteś winny z powodu
swego okrucieństwa. Proś ich w moim imieniu, aby już nie popełniali przestępstw, lecz bali się Boga i nie wyrządzali krzywdy bliźnim. Jeżeli to spełnią, to obiecuję, że będę stale zaspokajał ich potrzeby materialne. Gdy im to pokornie powiesz, wracaj do klasztoru.
Tymczasem Święty Franciszek modlił się za nich do Pana, prosząc, by ich serca zmiękły i by poczuli skruchę.
Gdy rabusie zjedli jałmużnę przysłaną im przez Świętego Franciszka, zaczęli między sobą prowadzić rozmowę:
– Biada nam, biednym nieszczęśnikom – powiedział jeden z nich – bo czekają nas okrutne męki piekielne! Chodzimy przecież nie tylko rabować i ranić bliźnich, ale także zabijać! A jednak nie odczuwamy ani strachu przed Bogiem, ani wyrzutów sumienia z powodu tak strasznych zbrodni. I oto ten święty brat przyszedł do nas, pokornie obwiniając się przed nami, że skierował do nas kilka słusznych słów, wytykając nam nikczemność. Co więcej, przyniósł nam chleb i wino jako dar miłosierdzia i przekazał nam szlachetne przyrzeczenie świętego ojca w sprawie naszych potrzeb. To są naprawdę święci Boży i zasługują na
niebiańską ojczyznę. My zaś jesteśmy synami wieczystego zatracenia i codziennie zbieramy płomienie, które będą karą za nasze ohydne zbrodnie! Nie wiem, czy możemy się jeszcze spodziewać, że za wszystkie popełnione przez nas przestępstwa i występki Bóg zechce okazać nam swoje miłosierdzie.
Dwaj inni tak mu odpowiedzieli:
– Co zatem mamy zrobić?
– Chodźmy do Świętego Franciszka – odrzekł. – Jeśli on nas zapewni, że pomimo naszych wielkich grzechów możemy dostąpić miłosierdzia Bożego, to uczynimy wszystko, co nam nakaże, abyśmy tylko zdołali ocalić nasze dusze od otchłani piekielnej. Wszyscy trzej przystali na to i szybko wybrali się do Świętego Franciszka.
– Ojcze – powiedzieli – wobec naszych strasznych zbrodni nie wierzymy, że Bóg może się nad nami zlitować. Ale jeśli ty ufasz, że Bóg może nam okazać litość, jesteśmy gotowi u ciebie odbyć pokutę.
Święty Franciszek przyjął ich łaskawie i miłosiernie, zachęcił ich wieloma przykładami, zapewniając, że znajdą miłosierdzie Boże. Ponadto obiecał, że wyjedna im zmiłowanie u Pana naszego Jezusa Chrystusa.
*Fragment pochodzi z książki „Opowieści o świętym Franciszku i jego współbraciach”