Antywojenne ruchy były narzędziem propagandy ZSRR w czasie zimnej wojny. W czasie wojny na Ukrainie Kreml sięga po te same narzędzia.

- „Sprawa jest, niestety, poważna”

- podkreśla dr Witold Sokała, ekspert w zakresie polityki bezpieczeństwa.

Na łamach „Dziennika Gazety Prawnej” zwraca uwagę na zorganizowany w Kolonii kilka miesięcy temu „antywojenny wiec”, na którym niemiecki polityk Markus Beisicht przekonywał, że Niemcy „muszą przestać być wasalami Amerykanów”. Jednym ze współorganizatorów wydarzenia był były oficer rosyjskich sił powietrznych Max Schlund, który dziesięć lat temu osiedlił się w Niemczech i zmienił nazwisko. Na wiecach wspiera go życiowa partnerka, Jelena Kołbasnikowa. Chociaż po wybuchu wojny nie wspierała ona wprost rosyjskiej agresji, to z ogromną determinacją opowiadała o rosnących kosztach życia Niemców spowodowanych sankcjami przeciw Rosji i przestrzegała przed wciągnięciem Niemców w „cudzą wojnę”. Maski opadły, kiedy łamiąc unijne sankcje, wspólnie z partnerem przekazała datek na rosyjskie siły zbrojne. Dr Sokała wymienia wielu podobnie działających niemieckich aktywistów.

Niestety, „kampania na rzecz pokoju” zawitała również w Polsce. Przykładem jest oczywiście założony przez Leszka Sykulskiego i Sebastiana Pitonia Polski Ruch Antywojenny.

- „W narracji obu panów Polska stała się państwem okupowanym przez mroczne siły (czyli spisek amerykańsko-ukraińsko-izraelski, z oczywistym komponentem masońskim), oni zaś postanowili ocalić naród od pewnej śmierci na froncie cudzej wojny, którą zbrodnicze NATO wypowiedziało pokojowej i całkiem niewinnej Rosji”

- relacjonuje dr Sokała.

Polski Ruch Antywojenny właśnie rozpoczyna kampanię, w ramach której w całej Polsce mają pojawić się billboardy z napisem „To nie nasza wojna”.

W ten sposób, w ocenie eksperta, „prorosyjskie środowiska w Polsce przeszły od działań stosunkowo subtelnych do łopatologicznych”.

- „To może świadczyć o desperacji ich mocodawców, co byłoby dobrą wiadomością, ale też zwiastować spore zamieszanie, bo hasła są jednak chwytliwe, zwłaszcza dla mniej wyrobionej publiki”

- podkreśla autor.

Zaznacza przy tym, że Pitoń z Sykulskim „nie są przecież ani jedyni, ani nawet najgroźniejsi”.

- „Jeśli ktoś w sposób intensywny i konsekwentny głosi w przestrzeni publicznej poglądy w całości lub w dużej części zbieżne z obecnie dominującymi treściami oficjalnej propagandy rosyjskiej, za to sprzeczne z prawdą i w dodatku z polską racją stanu (a jednocześnie ewidentnie jest w pełni władz umysłowych), to można zakładać, że czyni to w złej wierze i przynajmniej w częściowym porozumieniu z jakimiś obcymi instytucjami czy na ich zlecenie. Tym bardziej jeśli ktoś podejmuje działania jawnie służące interesom agresywnego gracza zewnętrznego”

- podkreśla.