Fronda.pl: Święta Bożego Narodzenia wiele mówią o naszym społeczeństwie. Przy świątecznych stołach zasiadamy w coraz mniej licznym gronie, coraz wyższa jest za to średnia wieku. Kryzys demograficzny to dziś najważniejszy problem dla Polski?

Ks. prof. Andrzej Kobyliński: Zdecydowanie tak. Nie od dzisiaj, ale już od wielu lat. Zapaść demograficzna i widmo realnej zagłady biologicznej stanowią w naszym kraju bezdyskusyjnie najważniejszy problem społeczny, gospodarczy, polityczny i kościelny. Z jednej strony potwierdzają ten fakt twarde dane statystyczne, z drugiej zaś widać ten problem gołym okiem, gdy chodzi o pustoszejące wioski, miasta, szkoły czy parafie.  Niestety, przez wiele lat dominowała w tej sprawie zmowa milczenia. Warto przypomnieć, że w 1988 r., pod koniec epoki komunizmu, urodziło się w Polsce 590 tys. dzieci, natomiast dziesięć lat później nowych urodzeń było mniej aż o 200 tys. Tragedia pogłębiła się jeszcze bardziej w ostatnich latach. W 2023 r. mieliśmy już tylko 272 tys. nowych urodzeń i 409 tys. zgonów. To oznacza spadek w ciągu jednego roku liczby mieszkańców aż o 137 tys. Trudno znaleźć odpowiednie słowa, żeby właściwie wyrazić przerażającą skalę tego dramatu, który znajduje potwierdzenie w prognozach demograficznych Głównego Urzędu Statystycznego. Podobne informacje zawierają raporty publikowane przez Wydział Ludnościowy Departamentu Spraw Gospodarczych i Społecznych Organizacji Narodów Zjednoczonych, które dotyczą prognozy liczby mieszkańców na naszej planecie w roku 2100.

Jak będzie wyglądał świat za 75 lat?

Eksperci ONZ twierdzą, że w 2100 r. liczba mieszkańców naszej planety zwiększy się z obecnych 8 do 11 mld. Trzykrotny wzrost ludności nastąpi w Afryce. Zasadniczo nie zmieni się liczba mieszkańców Azji. O jedną trzecią wzrośnie populacja Ameryki Północnej. Podobne zmiany nastąpią w Australii i Oceanii. O kilkanaście procent zwiększy się także liczba mieszkańców Ameryki Łacińskiej. Jedyny kontynent, na którym pogorszy się o kilkanaście procent sytuacja demograficzna to Europa. Niestety, liczba mieszkańców zmniejszy się w sposób drastyczny przede wszystkim w krajach słowiańskich. Natomiast państwa Europy Zachodniej nie będą dotknięte kryzysem demograficznym tak głęboko, jak kraje byłego Bloku Wschodniego. Za 75 lat w Polsce może mieszkać 21 mln ludzi. Jest to tzw. wariant średni, który zakłada m.in. wzrost poziomu dzietności do 1,76. Natomiast wariant minimalny – zakładający utrzymanie się poziomu dzietności na poziomie 1,40 – mówi o spadku liczby mieszkańców Polski do poziomu 11 mln 570 tys. Niestety, obecnie poziom dzietności w naszym kraju wynosi jedynie 1,12. To oznacza spadek liczby mieszkańców Polski w 2100 roku być może poniżej 10 mln, czyli de facto likwidację naszego kraju jako odrębnego organizmu państwowego, społecznego i gospodarczego.

Coraz mniej w tych świętach zostawiamy też miejsca na Boże Narodzenie. Kwestie duchowe, praktyki religijne i refleksję skutecznie wypierają prezenty, ozdoby czy zagraniczne podróże. Każdego roku ostatnie dni grudnia dowodzą, że jesteśmy coraz bardziej konsumpcyjnym społeczeństwem. To właśnie kulturę konsumpcjonizmu możemy winić za kryzys demograficzny?

Częściowo tak, ale największym winowajcą są negatywne skutki naszej transformacji ustrojowej w 1989 r. To zagadnienie opracowałem w artykule naukowym pt. „Czy Słowianie przestaną istnieć? Filozoficzne i demograficzne aspekty postkomunizmu w Europie Środkowo-Wschodniej”, „Acta Moralia Tyrnaviensia” IX (2019), s. 99-107.

Zapaść demograficzna w krajach byłego Bloku Wschodniego zaczęła się gwałtownie rozwijać w ostatniej dekadzie XX w. Proces przechodzenia państw Bloku Wschodniego od komunizmu do postkomunizmu, a następnie od postkomunizmu do demokracji nie jest zjawiskiem jednorodnym i dokonywał się z różną intensywnością. Jedną z pierwszych książek na temat postkomunizmu opublikował w 1997 r. australijsko-brytyjski politolog Leslie Holmes pt. „Wprowadzenie do postkomunizmu”. Natomiast w 2001 r. ukazało się opracowanie Jadwigi Staniszkis pt. „Postkomunizm. Próba opisu”.  Staniszkis twierdzi, że jednym z głównych elementów przejścia od komunizmu do postkomunizmu była radykalna zmiana rozumienia władzy państwowej. Po 1989 r. w krajach postkomunistycznych państwo przestało być ośrodkiem zaufania i punktem odniesienia dla decyzji indywidualnych o charakterze społecznym czy gospodarczym. Dlatego w krajach byłego Bloku Wschodniego postkomunizm charakteryzował się bardzo wieloma patologiami: narodzinami oligarchii, działalnością grup przestępczych, skandalami dotyczącymi reprywatyzacji, brakiem dekomunizacji, rozkradaniem majątku narodowego, korupcją, naruszaniem podstawowych zasad sprawiedliwości społecznej itp. Patologie postkomunizmu doprowadziły do masowej emigracji, biedy, wykluczenia, braku skutecznej polityki prorodzinnej. W konsekwencji tych negatywnych zjawisk pojawił się głęboki kryzys demograficzny. Dzisiaj widzimy jego dramatyczne skutki.

Wielu młodych ludzi świadomie decyduje się zrezygnować z dzieci, próbując w jakiś sposób zastąpić je zwierzętami. Całkiem na poważnie słyszymy o „psich mamach” i „psich dzieciach”, nazywanych „psynem” czy „psórką”. Poziom absurdu, do jakiego dotarliśmy, obrazuje choćby niesamowita burza, która wybuchła po tym, gdy latem prof. Jerzy Bralczyk zaprotestował przed mówieniem o „umieraniu zwierząt” przypominając, że zwierzęta zdychają. Ta humanizacja zwierząt jest w Księdza ocenie jedynie niegroźną modą, czy jednak zjawiskiem niosącym realne niebezpieczeństwa?

Owszem, ważny jest język, którym opisujemy otaczającą nas rzeczywistość. Ale nie przeceniałbym jego roli, gdy chodzi o demografię. O wiele większym problemem jest współczesna rewolucja antropologiczna, która dąży do zatarcia różnicy gatunkowej między światem ludzi a światem zwierząt. Coraz częściej jest zgłaszany przez niektórych myślicieli postulat, aby ludzie otworzyli się na bycie osobowe zwierząt niebędących ludźmi (ang. nonhuman animal personhood) . W przekonaniu zwolenników takiego stanowiska należy odrzucić źle rozumiany antropocentryzm, który prowadzi rzekomo do niewłaściwego uprzedmiotowienia środowiska naturalnego. W konsekwencji postuluje się przyznanie niektórym zwierzętom statusu bycia osobowego i podmiotowości prawnej.

Dostrzegając zagrożenia związane ze starzeniem się społeczeństwa, państwo odpowiada na kryzys kolejnymi programami socjalnymi, które poprawiając byt materialny rodzin, mają zachęcać je do zdecydowania się na kolejne dziecko. To słuszna droga? Programy socjalne mogą realnie wpłynąć na kształtowanie się demografii?

Tak, ale tego rodzaju programy mogą jedynie ograniczyć skalę dramatu, nie rozwiązując problemu. Oczywiście trzeba docenić politykę prorodzinną prowadzoną w latach 2015-2023 przez rządy Zjednoczonej Prawicy. Gdyby nie było programu 500+ i innych działań prospołecznych, to obecny krach demograficzny byłby jeszcze większy. Obecnie zapaść demograficzna jest już zbyt głęboka, żeby można ją było pokonać poprzez odpowiednią politykę prorodzinną, ratując Polskę przed zagładą biologiczną. Jest już za późno, żeby odwrócić negatywne trendy demograficzne. Działania prorodzinne mogły być skuteczne w latach 90. ubiegłego wieku i na początku obecnego stulecia, gdy drastycznie zaczęła spadać liczba nowych urodzin.

Jakie działania należy podjąć dzisiaj?

Obecnie wyzwania demograficzne muszą być koniecznie połączone z roztropną polityką imigracyjną. Obecnie Polska potrzebuje długofalowego programu imigracyjnego, który może uchronić nas przed katastrofą demograficzną. Działalność władz rządowych i samorządowych powinna być adresowana przede wszystkim do milionów naszych rodaków mieszkających na obczyźnie. W pierwszej kolejności trzeba uczynić wszystko, aby czym prędzej mogli powrócić do Ojczyzny Polacy mieszkający w krajach byłego Związku Radzieckiego. Należy także przekonywać do powrotu naszych emigrantów mieszkających w krajach europejskich i rozsianych po różnych zakątkach świata. Polska polityka imigracyjna powinna być podobna do działań podjętych przez Izrael w 1989 r., gdy chodzi o Żydów mieszkających wcześniej po wschodniej stronie żelaznej kurtyny. Podobnie uczynili Niemcy po zburzeniu Muru Berlińskiego, stwarzając odpowiednie warunki do zamieszkania w kraju nad Renem dla wielu mieszkańców byłego Bloku Wschodniego, którzy mieli niemieckie korzenie.

Kościół, ukazując wartość rodziny, głosząc nierozerwalność małżeństwa, stając w obronie życia od jego poczęcia, sprzeciwiając się antykoncepcji czy krytykując kulturę LGBT, jest naturalnym sprzymierzeńcem wzrostu demograficznego. Kryzys demograficzny to więc również obraz pogłębiającej się sekularyzacji i dowód na porażkę Kościoła. Jeżeli nie znajdzie się jej w Kościele, można gdzieś indziej szukać siły, która byłaby zdolna przeciwstawić się tej zamykającej człowieka na potomstwo kulturze postchrześcijańskiego Zachodu?

Nie zgadzam się z twierdzeniem o postchrześcijańskim Zachodzie. Owszem, można tak mówić o większości krajów europejskich, ale przecież prawdziwym liderem Zachodu są Stany Zjednoczone, a tam religia chrześcijańska odgrywa ciągle kluczową rolę w wymiarze indywidualnym i społecznym. Chciałbym w tym miejscu odwołać się do niezwykle ciekawego tekstu, jaki ostatnio przeczytałem na łamach gazety „The New York Times” (International Edition). Artykuł pt. „Boże Narodzenie jest w tym roku inne” („Christmas is different this year”) został opublikowany 23 grudnia 2024 r. Jego autor, Ross Douthat, jest amerykańskim analitykiem politycznym, blogerem, dziennikarzem i felietonistą.

Jakie jest najważniejsze przesłanie tego tekstu?

Douthat pisze następujące słowa: „Co roku na Boże Narodzenie próbuję napisać felieton o religii, a przez lata często krążyły one wokół tematów wyzwań, zmagań i upadku. W niedawnym eseju o odkrywaniu Boga mój kolega David Brooks zażartował, że «wstąpienie do kościoła w 2013 r. było jak inwestowanie na giełdzie w 1929 r.», a coś podobnego można powiedzieć o zostaniu 15 lat temu katolickim felietonistą: tradycyjne instytucje religijne były nękane skandalami i rozbijane przez wszystkie lata mojej pracy w tej gazecie (…). Te święta Bożego Narodzenia wydają się inne. Istnieją dowody statystyczne, że ostatnia fala sekularyzacji osiągnęła pewien rodzaj granicy. Istnieją przekonujące dowody kulturowe, że świecki liberalizm stracił wiarę w siebie, że wielu ludzi tęskni nie tylko za moralną wizją religii, ale także za jej metafizycznymi horyzontami, że argumenty za wiarą religijną mogą być na nowo słyszane. Katedra Notre Dame w Paryżu została odbudowana z popiołów. Nierozważnie przewidziałem odrodzenie religijne na początku tego roku i co najmniej spodziewam się, że trendy religijne w późniejszych latach 2020 będą inne niż trendy z lat 2010. Ale «inne» prawdopodobnie oznacza coś naprawdę innego, a nie tylko powrót do tego, co istniało w przeszłości”.

Douthat twierdzi, że w najbliższych latach religijna witalność będzie przenikać ze Stanów Zjednoczonych do Europy. Warto pamiętać o tym, że profil światopoglądowy gazety „The New York Times” ma charakter lewicowo-liberalny. Dlatego tym bardziej należy interpretować tekst Rossa Douthata jako ważny sygnał tego, że przed nami otwiera się realna perspektywa głębokich zmian światopoglądowych, politycznych i gospodarczych. Co z tej prognozy wynika dla Polski?