Karol Wojtyła - Jan Paweł II

Nigdy nie należałem do bliskiego grona osób związanych z Karolem Wojtyłą. Moja ciocia Krystyna, siostra mojej mamy, jako studentka matematyki UJ w latach 50-tych należała do tzw. chórku, czyli grupy studentów, których duszpasterzem był Wojtyła, wówczas wikary w parafii św. Floriana w Krakowie. Do chórku tego należały również jej najbliższe koleżanki, siostry Bucholc, a także – co ciekawe – przyszli ojcowie moich kolegów seminaryjnych: Stanisław Abrahamowicz, ojciec ks. Jana Abrahamowicza, oraz Jacek Federowicz, ojciec Szymona Federowicza. Właśnie od brata Szymona, Piotrka, z którym przyjaźnię się od czasów liceum, wiedziałem, że Karol Wojtyła jest dość nietypowym biskupem – filozofem, ale bardzo zainteresowanym życiem rodzinnym swoich znajomych, udzielający im ślubów i chrztów. Ciocia wielokrotnie to podkreślała: że interesowały go późniejsze losy ludzi z chórku, niezależnie od tego, czy założyli rodziny, czy wybrali życie konsekrowane, jak na przykład moja ciocia. W 1955 roku wstąpiła do Zgromadzenia Sióstr Franciszkanek Służebnic Krzyża w Laskach i przyjęła imię zakonne Miriam. Ciągle jednak utrzymywała kontakt z Wojtyłą, nawet gdy był już arcybiskupem, czy później papieżem.

Moje bezpośrednie zetknięcie się z Karolem Wojtyłą miało miejsce w 1975 roku, gdy wstąpiłem do krakowskiego seminarium duchownego. Jak każdy kandydat do stanu kapłańskiego, musiałem odbyć rozmowę z kardynałem. Jak tylko się przedstawiłem, kard. Karol Wojtyła skojarzył mnie z moją ciocią, o której zawsze mówił: Krysia Isakowicz, choć była już siostrą zakonną. Od razu wiedział, że jestem jej siostrzeńcem, mimo że jeszcze wtedy nie posługiwałem się ormiańskim nazwiskiem mojej matki: Isakowicz. Kolejny raz spotkałem się z nim podczas przepustki z wojska. Gdyż swoje studia seminaryjne zacząłem od dwuletniego pobytu w wojsku, w Brzegu. W ogóle diecezja krakowska była szczególnie „ulubiona” przez władze, jeśli chodzi o powoływanie kleryków do służby wojskowej. Z mojego rocznika wybrano nas aż dwudziestu jeden. Miało to zapewne związek z ostrym konfliktem, jaki w 1975 roku wybuchł między kard. Wojtyłą a władzami. Z innych diecezji było po pięciu, siedmiu, z przemyskiej też dużo, bo dwunastu, a od Wojtyły ponad dwudziestu! Trzeba przyznać, że kardynał o nas nie zapomniał i przez cały czas naszego pobytu w Brzegu przysyłał nam kartki z okazji świąt. Do dziś zachowałem jedną z nich, z jego własnoręcznym podpisem. Był też ciekaw tego, co się z nami w wojsku dzieje. Dlatego gdy któregoś raz kapelan kardynał, ks. Stanisław Dziwisz, spotkał mnie wychodzącego z seminarium w mundurze, natychmiast pociągnął mnie za rękę do pałacu biskupiego, że muszę koniecznie księdzu kardynałowi zdać relację. Zaprowadził mnie, pamiętam dobrze, kuchennymi drzwiami do apartamentów kardynalskich. Wojtyła dopytywał, jak nam tam jest; widać było, że jest o nas zatroskany. Zresztą sam kardynał przyznał potem, iż jest świadomy tego, że to z jego powodu zostaliśmy w tak wielkiej ilości zabrani do wojska.

Jako kleryk rozmawiałem z kard. Wojtyłą jeszcze raz po powrocie z wojska. Było to 17 stycznia 1978 roku, gdy kardynał chodził z kolędą po pokojach kleryków w seminarium. Kiedy przyszła moja kolej, kardynał znów przypomniał mi moją ciocię, Krysię Isakowicz, i powiedział wtedy wobec innych, że potrzeba, by był duszpasterz Ormian. On doskonale wiedział, że ciocia jest Ormianką. 

[koniec_strony]

Te słowa, tak naprawdę, wyznaczyły drogę mojemu kapłaństwu, gdyż od tamtej pory władze seminaryjne przygotowywały mnie do wyjazdu za granicę, bo jedyna instytucja, która przygotowywała do katolickiego obrządku ormiańskiego, była w Rzymie – Papieskie Kolegium Ormiańskie. Tak więc już w trakcie studiów wiedziałem, że wcześniej czy później do tego kolegium pojadę i że będę duszpasterzem Ormian.   

Tymczasem zaangażowałem się w pracę na rzecz niepełnosprawnych umysłowo i w 1995 roku wraz z grupą podopiecznych z Radwanowic pojechałem na pielgrzymkę do Rzymu. Dzięki życzliwości osób z otoczenia Jana Pawła II nasza grupa miała osobną audiencję. Dawny kard. Karol Wojtyła, który został papieżem, gdy ja byłem na trzecim roku w seminarium, wyszedł do nas zgromadzonych na małym placu, wspierając się na laseczce. Zaczął z nami rozmawiać, a w pewnym momencie wskazał laską na mnie, i zapytał: A ten brodaty to skąd? Gdy mnie przedstawiono, papież przypomniał sobie moje „wyczyny” z wojska – że ten kleryk Zaleski to nieźle w wojsku nawywijał. Dopytywał o nasze Radwanowice, o schronisko, a nawet o moją ciocię Krysię i pobłogosławił pracę ofiarowane mu przez podopiecznych.

W marcu 2001 roku pojechałem do Rzymu na jubileusz 1700-lecia chrztu Armenii. Wtedy byłem już oddelegowany przez swoich zwierzchników do spraw ormiańskich. Mszy świętej odprawianej w bazylice św. Piotra w obrządku ormiańskim przewodniczył patriarcha Ormiańskiego Kościoła Katolickiego z Libanu, Nerses Bedros XIX. Byłem jednym z koncelebrantów. Po raz pierwszy brałem wtedy udział w tak bogatym i uroczystym nabożeństwie w rycie ormiańskim. W jego trakcie papież przekazał patriarsze ormiańskiemu relikwie św. Grzegorza Oświeciciela, który dokonał chrztu Armenii w 301 roku i jest patronem Kościoła Ormiańskiego.

Na kilka dni przed uroczystościami, dzięki uprzejmości ks. Stanisława Dziwisza, po środowej audiencji ogólnej, znów bocznymi drzwiami, zostałem wprowadzony do apartamentów papieskich, gdzie byli również inni księża, którzy dostąpili podobnego zaszczytu. Szczęśliwie udało mi się porozmawiać z Janem Pawłem i przedstawić mu sprawę powierzoną mi przez polskie środowisko Ormian. Chodziło mianowicie o katedrę ormiańską we Lwowie. Papież przygotowywał się wówczas do pielgrzymki na Ukrainę. Wręczyłem mu zdjęcie katedry oraz swoją książkę o abp. Izaaku Isakowiczu. Papież potwierdził, że zna sprawę katedry we Lwowie, wspomniał też abp. Józefa Teodorowicza. Nasza rozmowa była krótka, bo za mną stali inni księża, czekając swojej kolejki, by móc zamienić kilka słów z papieżem. Ale rzeczywiście, podczas swojej pielgrzymki do Lwowa, w czerwcu 2001 roku, Jan Paweł II odwiedził katedry wszystkich obrządków: rzymsko, grecko i ormiańskokatolicką, która zaledwie trzy dni wcześniej została otwarta. Zaznaczy jednak trzeba, iż ponieważ Kościół ormiański obrządku ormiańskiego właściwie nie ma już swoich przedstawicieli we Lwowie, klucze do katedry ormiańskiej władze państwowe przekazały Apostolskiemu Kościołowi Ormiańskiemu. Niemniej pierwszym duchownym, który wszedł do katedry oficjalnie, a więc gdy przestała być składem ikon zrabowanych z okolicznych cerkwi, był namiestnik Kościoła Katolickoormiańskiego, papież Jan Paweł II. Uznają ten fakt Ormianie z Kościoła Apostolskiego i przyznają, że pielgrzymka papieska w znaczący sposób przyczyniła się do odzyskania katedry na potrzeby kultu.  

[koniec_strony]

Mój pobyt w Rzymie zaowocował pielgrzymką do Armenii, gdzie we wrześniu miały miejsce główne obchody jubileuszu 1700-lecia chrztu. Pojechało nas czworo przedstawicieli polskiego Kościoła Ormiańskiego: Marek Eminowicz – słynny nauczyciel historii z V Liceum Ogólnokształcącego w Krakowie, Maria Staszałek – z ormiańskiej rodziny Augustynowiczów, działająca na rzecz rozpowszechniania wiedzy o kulturze ormiańskiej, oraz krakowski radny, Marek Cholewka. Uczestniczyliśmy w nabożeństwach ekumenicznych, byliśmy świadkami, jak w Eczmiadzynie papież podpisywał porozumienie z Katolikosem Gareginem II. Kiedy po mszy kończącej obchody podszedłem do papieża, by ucałować pierścień i pozdrowiłem go po polsku, on przekazał mi błogosławieństwo dla Ormian w Krakowie.

Po raz ostatni spotkałem się z Janem Pawłem II w 2002 roku podczas kolejnego pobytu w Papieskim Kolegium Ormiańskim na kursie językowym. 23 kwietnia, w święto św. Wojciecha, patrona Polski, papież odprawiał mszę po polsku w swojej prywatnej kaplicy. Miałem na nią zaproszenie od ks. Dziwisza. Do kaplicy wprowadzili nas gwardziści. Było nas około pięćdziesięciu księży. Panowała absolutna cisza. Szukałem wzrokiem Jana Pawła, ale nigdzie nie mogłem go dostrzec. Dopiero po dłuższej chwili zorientowałem się, że siedzi w głębokim fotelu ustawionym przed ołtarzem. Jego schorowane już wtenczas ciało było skulone niemal do postaci embrionalnej, tak że od tyłu był zupełnie niewidoczny. Siedział nieruchomo zatopiony w modlitwie. Po półgodzinie wyszli dwaj kapelani papiescy, ks. Stanisław Dziwisz i Mieczysław Mokrzycki, którzy mieli koncelebrować mszę świętą, oraz asysta. Pomagano papieżowi ubrać się w szaty liturgiczne, a prawdę powiedziawszy, ubrano go, gdyż on był tak słaby, iż nie mógł wstać o własnych siłach. Także w trakcie nabożeństwa nieustannie byli przy nim kapelani, podtrzymując go, sadzając lub wręcz przemieszczając na fotelu w podczas czytań. Stan Jana Pawła zrobił na mnie porażające wrażenie – widziałem człowieka złamanego chorobą, zniedołężniałego, całkowicie uzależnionego od pomocy innych. Kiedy w kraju świadomość choroby papieża nie była jeszcze tak powszechna, ja – patrząc na tego staruszka – byłem przekonany, że umiera. Jednak gdy po mszy miałem okazję porozmawiać z nim, przekonałem się, że choć jego ciało niedomagało, umysł nadal był w świetnej formie. Zresztą właśnie tego dnia spotkał się z kardynałami amerykańskimi, których publicznie wezwał do zajęcia się problemem pedofilii w Kościele amerykańskim. Dla tych, którzy zarzucają Janowi Pawłowi II, że lekceważył ten problem w Kościele Katolickim, jest to dowód na to, że zajął jednak jednoznaczne stanowisko w tej sprawie. Dla mnie osobiście postawa papieża była wzorem i umocnieniem, gdy byłem atakowany za opowiadanie się za lustracją Kościoła. On – schorowany, niedomagający fizycznie, ale silny duchem – umiał stanowczo wskazać na błędy i zaniedbania Kościoła. Miał wtedy już osiemdziesiąt dwa lata, lecz duchowo i moralnie był bardzo twardy.

Fundacja im. Brata Alberta od samego początku związana jest z osobą Jana Pawła II. Intencją sygnatariuszy jej aktu założycielskiego, Zofii Tetelowskiej i Stanisława Pruszyńskiego, było, by była darem dla Ojca Świętego z okazji jego trzeciej pielgrzymki do Polski. Z kolei kościół radwanowicki, choć jest pod wezwaniem św. Brata Alberta, został wzniesiony ku upamiętnienia 25. rocznicy pontyfikatu Jana Pawła. Obecnie znajduje się w nim piuska papieska, podarowana ks. Andrzejowi Zwolińskiemu, wywodzącemu się z Radwanowic, przez ks. Mokrzyckiego, gdy dowiedział się o budowie świątyni. Co prawda, o ile mi wiadomo, takich piusek są setki, to dziś ma ona już wartość relikwii. 

Ks. Tadeusz Isakowicz-Zaleski 

*Jest to fragment najnowszej książki ks. Tadeusza  pt. "Personalnik subiektywny".