Marta Brzezińska: Co jakiś czas media informują o cudownych „objawieniach”, w ramach któryś na szybie, drzewie albo ścianie pojawia się wizerunek Matki Bożej. Albo jakaś figura świętego zaczyna ronić krwawe łzy. Zwykle do miejsca takiego „cudu” zaraz zaczynają ciągnąć liczne pielgrzymki. Ludzie naprawdę w to wszystko wierzą? Czy może widzą coś, co chcą zobaczyć? Skąd się to wszystko bierze?
Ks. Robert Skrzypczak: Bierze się to z naturalnego w człowieku zapotrzebowania na wymiar religijny. Jest coś takiego w ludziach, co nazywamy religijnością naturalną, i to niezależnie od wyznania, czy kształtu religii. Po prostu, każdy człowiek ma wpisaną w swoją naturę potrzebę kontaktu z czymś nadprzyrodzonym, transcendencją, a bierze się to z faktu, że wszyscy zostaliśmy stworzeni na obraz i podobieństwo Boże. Szukanie kontaktu, czy znaków nadprzyrodzoności tkwi w naturze człowieka. Oczywiście, my chrześcijanie uczymy się rozróżniać między religijnością naturalną a wiarą. Wiara to coś więcej, pochodzi z inicjatywy Pana Boga. Bóg objawił się w historii. Poprzez wyprowadzenie Żydów z Egiptu, poprzez całą historię narodu wybranego, przymierze jakie z nim zawarł. Przede wszystkim objawił się jednak w Jezusie Chrystusie, przez Jego śmierć i zmartwychwstanie. Jesteśmy przekonani, że wszystko, co Bóg miał do powiedzenia człowiekowi, wypowiedział w Chrystusie. Z punktu widzenia poznania Pana Boga, czy naszej własnej samorealizacji, czyli spełnienia się w egzystencji człowieka, nie potrzebujemy więcej innych interwencji, czy objawień poza Jezusem Chrystusem.
To dlatego właśnie Kościół jest bardzo ostrożny, jeśli chodzi o uznawanie kolejnych objawień?
Z jednej strony Kościół bierze pod uwagę naturalne warstwy ludzkiej religijności. Tam, gdzie jest ogromna potrzeba na nadprzyrodzoność, tam człowiek włącza także swoją kreatywność. Może dostrzegać wizerunek Matki Bożej na szybie, albo podobieństwo na konarze drzewa do wizerunku świętego. Dostrzega to, bo tego potrzebuje. Bóg natury. Z drugiej strony, Kościół też nauczył się wrażliwości na fakt, że to, co Bóg wypowiedział w Chrystusie, nieustannie przypomina ludziom. Jesteśmy więc pomiędzy takim ludzkim zapotrzebowaniem na naturalne potwierdzenie swojej własnej religijności, a tym, co rzeczywiście Bóg do nas przemawia, potwierdzając to, co powiedział w Chrystusie. Z jednej strony, mamy cudowności, do których podchodzimy z przymrużeniem oka, dużym dystansem, a z drugiej strony, mamy też czasami uznawane przez Kościół oznaki Bożej interwencji, na przykład w postaci objawień Matki Bożej w Fatimie, Lourdes, La Salette. Obecnie, badane jest pod kątem teologicznym objawienie Matki Bożej w Medjugorie. Podsumowując, mógłbym powiedzieć, że chrześcijański sposób podejścia do tych rzeczywistości jest z jednej strony bardzo ostrożny i sceptyczny, ze względu właśnie na to ludzkie zapotrzebowanie na dostrzeganie nadprzyrodzoności, cudowności, z drugiej – także otwarte na język Boga, bo On przemawia nie tylko poprzez Pismo Święte, ale także fakty, czy różne osoby. Powtórzę jednak – nie spodziewamy się nowego objawienia. Wszystko, co Bóg miał do powiedzenia, powiedział w Jezusie Chrystusie. Co najwyżej tylko, Bóg „nie męczy się” w przypominaniu tego, powtarzaniu każdemu pokoleniu swojego przesłania.
Skoro, jak Ksiądz twierdzi, Bóg objawił już wszystko w osobie Chrystusa, to dlaczego są kolejnego objawienia oficjalnie uznawane przez Kościół?
Stanowisko Kościoła jasno określa – człowiekowi do zbawienia, to znaczy do pełnej realizacji siebie samego, innymi słowy – do objawienia się nowego człowieka, nowego stworzenia w Jezusie Chrystusie, nie potrzeba nowego objawienia poza tym, co Chrystus powiedział o Bogu i o nas. I co nam dał poprzez swoje zwycięstwo nad grzechem i śmiercią. Istnieje jednak jeszcze coś takiego jak Boża Opatrzność. Pan Bóg kieruje człowiekiem, nieustannie naprowadzając go na treść tego objawienia, które już zostało mu przekazane. Jan Paweł II zwracał baczną uwagę na przesłanie związane z objawieniami maryjnymi, na przykład w Medjugorie. Traktował je jako sygnały, możliwe komunikaty z nieba na temat tego, jak urzeczywistniać swój pontyfikat, jak prowadzić Kościół. Wiąże się to z pewnym dialogiem, jaki człowiek wierzący prowadzi z Panem Bogiem poprzez okoliczności, wydarzenia. Wychodzimy z założenia, że Bóg nieustannie działa i mówi do człowieka. Ale powtórzę – nie ma potrzeby objawiania czegoś innego, poza tym, co zostało powiedziane w Chrystusie. Objawiania współczesne jedynie naprowadzają nas na to, przypominają, odświeżają tamto przesłanie.
Prof. Bartoś, komentując takie współczesne „objawienia”, jak na przykład wizerunki Matki Bożej na drzewie, mówi, że po pierwsze, nie wszyscy w społeczeństwie są racjonalistami, a po drugie – takie sytuacje najczęściej mają miejsce w niewielkich społecznościach, w których silnie zakorzenione są tradycyjne wierzenia, a poza tym, twierdzenie, że było się świadkiem takiego objawienia, może być dla danej osoby nobilitujące w lokalnej społeczności.
To jest sposób tłumaczenia z punktu widzenia racjonalizmu i naturalizmu. Wszystko da się wyjaśnić czynnikami psychologicznymi, albo socjologicznymi. Cały czas oscylując pomiędzy tym, co może być wytworem ludzkiej fantazji, a przesłaniem Boga, który działa niezależnie od ludzkiej chęci czy gotowości zrozumienia Jego obiektywnego działania, musimy też zwrócić uwagę na to, że wielokrotnie w historii Kościoła zdarzało się, że kiedy Chrystus zaczynał do kogoś mówić i wybierać na posłańca, przekaziciela swojego orędzia, ten ktoś wcale nie czuł się nobilitowany. Wręcz odwrotnie! Czuł się upokorzony, chciał to doświadczenie odsunąć od siebie. Za przykład niech posłuży św. Faustyna Kowalska, która nie wiedziała co zrobić z tym sposobem dialogu, który Chrystus z nią prowadził. Kosztowało ją to cały szereg upokorzeń, z woli przełożonej została nawet poddana uciążliwym badaniom psychiatrycznym. Albo ks. Sopoćko, którego także spotkały szykany. O. Pio. Wielu innych ludzi. Tak, jakby swoich prawdziwych posłańców Bóg przeprowadzał przez ogromną próbę pokory, żeby w żaden sposób to, co słyszeli, czy widzieli nie kojarzyło im się z jakąś nobilitacją, przywilejem, czy jakimiś zyskami, ale wręcz odwrotnie – by to ich kosztowało. W Warszawie żyła siostra Wanda Boniszewska. Nikt nie wiedział, że ta kobieta, która ostatnie swoje lata spędziła w klasztorze w Chylicach u Sióstr od Aniołów, przez większą część swojego życia nosiła na ciele stygmaty, bardzo rozległe. Z tego powodu przeszła także ogromne szykany ze strony Sowietów, była umieszczona w oddziale psychiatrycznym w Moskwie, gdzie poddawano ją elektrowstrząsom, oskarżona o histerię o podłożu religijnym. Jak widać, posłańców raczej bardziej kosztuje przyjmowanie przesłania ze strony niebios, niż miało by to łączyć się z jakąś nobilitacją. Być może prof. Bartoś interpretował to, mając na myśli tylko tę stronę naturalistyczną, czyli kłopoty czy sztuczki, z którymi łączy się rozbujała, nienasycona fantazja ludzka. To także trzeba brać pod uwagę, dlatego Kościół zawsze jest bardzo ostrożny w rozpoznawaniu osób czy zjawisk, łączących się z jakąś interwencją z wysoka.
Nie jest trochę tak, że „objawienia” typu wizerunków Matki Bożej na szybie czy pniu drzewa, które zaczynają przyciągać pielgrzymów, nie wpływają nieco ośmieszająco na te „poważne” objawienia, uznawane przez Kościół? Czy nie tworzy się taki wizerunek naiwnego katolika, który jest w stanie uwierzyć w jakieś plamy na oknie, co także negatywnie wpływa na obraz całego Kościoła?
Każdy chrześcijanin zbawi się w oparciu o wiarę w Jezusa Chrystusa. To jest wystarczające. Bóg zainterweniował w historię człowieka z przesłaniem zwycięstwa nad grzechem i śmiercią, i z propozycją nowego życia, którego można zakosztować już tutaj na ziemi, a którego pełnią będzie królestwo Boga w niebie. To absolutnie wystarczy do tego, aby osiągnąć świętość, to znaczy pełną realizację osoby w Chrystusie. Można powiedzieć, że tak, jak istnieje religijność naturalna, ze wszystkimi swoimi konsekwencjami, tak samo istnieje wiara jako efekt, skutek spotkania z Bogiem, rzeczywiście, prawdziwie. Podobnie istnieją katolicy, którzy są religijnie naturalni, czyli będą pociągani takimi „efektami specjalnymi”. Zazwyczaj jednak takie efekty mają krótki żywot. Są jak komety – zapłoną i znikają. Są też chrześcijanie, którzy doświadczają w sobie wiary, czyli mają dar osobistej, egzystencjalnej relacji z Chrystusem, i oni zazwyczaj nie potrzebują już tych „efektów specjalnych”. Absolutnie zadowalają się tym, że Chrystusa doświadczają poprzez Ducha Świętego nieustannie w Słowie Bożym i sakramentach. Nie potrzeba już ani świętych konarów, ani wizerunków na szybie. Benedykt XVI zawsze mocno podkreślał, że skoro Bóg zechciał wypowiedzieć i pokazać siebie samego człowiekowi poprzez swoje Słowo, czyli Logos, a tym Logosem jest Jezus Chrystus, dlatego wszystko, co istnieje od Boga, istnieje za przyczyną Logosu, czyli mówiąc krótko, jest logiczne. Tak samo dzieje się w kwestii objawiania Pana Boga, który przychodzi poprzez Logos, Chrystusa. To jest logiczne! Prawdziwa wiara chrześcijańska nigdy nie szła pod prąd ludzkiego rozumu, jest zgodna z racjonalnością, z tym wyjątkiem, że ją przekracza, że nie wystarcza tych metod, które stosujemy do nauk ścisłych, żeby zmierzyć, ocenić sposoby objawiania się Boga. Dlatego, że objawienie Boga wychodzi jeszcze dalej, poza rozum. Stąd potrzeba kontemplacji, pozostania pod urokiem, pod wrażeniem. Łaska Boga w Piśmie Świętym łączy się z wdziękiem, a wdzięk to wrażliwość na piękno. Wierząc w Chrystusa nigdy nie czujemy się popychani jakąś siłą do wiary. To raczej pociąganie jej pięknem. Piękno, dobro, prawda są urzekające, jeśli naprawdę pojawiają się w życiu człowieka, to trudno im się oprzeć. Do tego nie trzeba nikogo zmuszać. Tak, jak nie trzeba zmuszać do zachwytu nad czymś naprawdę pięknym.
Rozmawiała Marta Brzezińska