Przy grobie legendarnej opozycjonistki nie było już przyjaciół i rodziny. Uroczystość zakończyła się ponad 2 godziny temu. Pod sam grób zajechał samochód, z którego wysiadło kilku mężczyzn. A wśród nich byli: asystent Bronisława Komorowskiego, Waldemar Strzałkowski i pełniący funkcję rzecznika marszałka, Jerzy Smoliński. Z bagażnika wyjęli żałobny wieniec, a na wstędze było napisane: "Bronisław Komorowski - Marszałek Sejmu"
- Nieśli wieniec chwiejnym krokiem – czytamy na pomorskim portalu. Na cmentarzu Srebrzysko w Gdańsku-Wrzeszczu, gdzie spoczęła Walentynowicz był jeszcze reporter "Dziennika Pomorskiego". Udało mu się porozmawiać z jednym z nich, który nie chciał zdradzić, dlaczego dopiero 2,5 godziny po ceremonii żałobnej, bez przyjaciół i rodziny Anny Walentynowicz i bez złożenia kondolencji, podrzucają wieniec od Marszałka Sejmu.
Reporter czuł od mężczyzny alkohol – powiedział portalowi Gazeta.pl, Wojciech Szramowski, prezes firmy, która wydaje Dziennik Pomorza.
W jaki sposób tłumaczą się ludzie Komorowskiego? - Nie byliśmy delegacją, byliśmy tam prywatnie, po pracy. Marszałek nie mógł przybyć na pogrzeb, bo zatrzymały go inne obowiązki – wyjaśnia rzecznik marszałka Komorowskiego, Jerzy Smoliński. - My wcześniej byliśmy na obiedzie w rezydencji abp. Sławoja Leszka Głodzia. Do obiadu podano wino. Wypiliśmy po lampce, może dwie - powiedział serwisowi TVN 24.