Grzegorz Wierzchołowski, dziennikarz „Gazety Polskiej”, współautor książki "Smoleńsk. Kulisy katastrofy", opublikowanej jako specjalne wydanie miesięcznika "Nowe Państwo":
W całej tej sprawie zagadkowe są trzy rzeczy.
Po pierwsze: że po śmierci tak ważnego urzędnika – bo przecież był to dyrektor generalny kancelarii premiera, mający najwyższe poświadczenia bezpieczeństwa, mający wgląd w najważniejsze dokumenty przechodzące przez kancelarię, także te tajne – zapadło milczenie, przerwane w sumie tylko jednym jedynym tekstem autorstwa Michała Krzymowskiego we „Wprost”. W zasadzie wszelkie spekulacje zostały ucięte jeszcze zanim śledztwo się zakończyło. Mówiono o tym, że było to samobójstwo i że w sumie nie ma co do tego żadnych wątpliwości. Na kilka miesięcy zapadła cisza. Sprawa odżyła dopiero po 10 kwietnia 2010 r., gdy niektórzy zaczęli ją łączyć ze sprawą tragedii smoleńskiej.
I tu przechodzimy do drugiego punktu – dlaczego śmierć Michniewicza można łączyć z katastrofą. Otóż ciało Michniewicza znaleziono w dniu powrotu Tu-154M nr 101 (tego, który rozbił się pod Smoleńskiem) z remontu w zakładach w Samarze. Być może jest to zbieg okoliczności, a być może Michniewicz natrafił na jakiś dokument związany z tym przylotem lub remontem, bo z uzasadnienia o umorzeniu śledztwa wynika, że Michniewicz popełnił samobójstwo, bo nagle mu się tak przywidziało, czyli „pod wpływem impulsu”. Prokuratorzy napisali wprost, że ta samobójcza śmierć nie była poprzedzona żadnymi wydarzeniami, które mogłyby do tego doprowadzić. Grzegorz Michniewicz nie był chory, nie przeżywał żadnej depresji, w dniu, w którym miał się zabić, do późnej nocy przygotowywał się do wyjazdu na święta. Jego koledzy i koleżanki z pracy byli całkowicie zaskoczeni tą śmiercią – niektórzy twierdzili zresztą wprost, że nie mogą uwierzyć, iż to było samobójstwo.
W związku z tym należy zadać pytanie: skoro nic nie wskazywało na to, że Michniewicz mógł popełnić samobójstwo (poza wnioskami z oględzin zwłok, jak w przypadku „samobójstw” morderców Krzysztofa Olewnika), to może ktoś mu w tym samobójstwie "pomógł"? Nawet przyjaciel Michniewicza, Paweł Gutowski, z którym rozmawialiśmy i który był jedną z ostatnich osób kontaktujących się z Michniewiczem przed jego śmiercią, podejrzewa, że zmarły mógł natrafić na jakieś dokumenty i mogło to sprowadzić na niego śmierć.
Po trzecie: przeglądając akta, dopatrzyliśmy się kilku nieścisłości i zaniedbań - chociażby w treści owego uzasadnienia, z którego wynika wprost, że nie ma powodu, by sądzić, iż Michniewicz popełnił samobójstwo, czy np. faktu niesprawdzenia jego służbowego laptopa. Prokuratura i policja sprawdziły tylko domowy komputer Michniewicza, na którym prawie żadnych dokumentów związanych z pracą zawodową nie trzymał. Służbowy laptop miał być także zbadany, ale w lipcu 2010 – to też taki dziwny zbieg okoliczności, bo akurat po wyborach prezydenckich - prokurator Tomasz Szredzki uchylił postanowienie o sprawdzeniu tego komputera. Zatem nawet go nie otwierano i do dziś nie wiadomo, co się na tym służbowym laptopie znajdowało. A należałoby to sprawdzić chociażby z tego powodu, iż wiele osób twierdziło, że Grzegorz Michniewicz odbył burzliwą rozmowę z szefem kancelarii premiera Tomaszem Arabskim kilka godzin przed swoją śmiercią. Być może na tym komputerze znajdowałoby się coś, co wskazywałoby na przyczynę czy też okoliczności tej kłótni.
Naszym zdaniem istnieją wystarczające przesłanki, aby wznowić śledztwo, natomiast nie sądzę, aby prokuratura do tego doprowadziła, zwłaszcza że prowadząc czynności sprawdzające doszło do innych zaniedbań. Np. Paweł Gutowski został przesłuchany dopiero po ukazaniu się tekstu we „Wprost”, czyli długo po śmierci Michniewicza. Policjanci, którzy się do niego zgłosili, powiedzieli, że o jego istnieniu dowiedzieli się dopiero z publikacji we „Wprost”, mimo że w komputerze Michniewicza bez problemu mogli odnaleźć ślady ich rozmowy na Skypie.
not. roja
Podobał Ci się artykuł? Wesprzyj Frondę »