Liberalny, pokojowy, żyjący przekonaniem (nieco już zachwianym), że historia dobiegła końca, a nam pozostaje jedynie wyeksportowanie systemu zachodniej demokracji na cały świat, jest – o czym nieczęsto się pamięta – okresem ludobójstwa o niespotykanej nigdy wcześniej skali. Ludobójstwa, które jest zgodne z obowiązującym w większości państw prawem, o którym milczą główne media, z którym w gruncie rzeczy już się pogodziliśmy. Aborcja, bo o niej mowa, pochłania rocznie życie – a są to jedynie, wysoce niepełne dane Światowej Organizacji Zdrowia, które nie obejmują choćby pełnej skali aborcji w Rosji – średnio 54 milionów osób. Holokaust, który –   słusznie – uznawany jest za największe ludobójstwo w historii pochłonął – tu historycy toczą spór – od półtora miliona do sześciu milionów istnień ludzkich, II wojna światowa 72 miliony ofiar, a komunizm – według danych z „Czarnej Księgi Komunizmu” około stu milionów istnień ludzkich. Aborcyjne ludobójstwo trwające – w państwach zachodnich od ponad czterdziestu lat, a w komunistycznych o wiele wcześniej – lekko licząc pochłonęło więc o wiele więcej ofiar (można już liczyć je w miliardach), niż najbardziej dwudziestowieczne zbrodnicze reżimy. Mimo tak szokującej skali, i być może to jest w całej tej sprawie najdramatyczniejsze, ale i najbardziej symptomatyczne, mówienie o aborcji, o związanej z nim rewolucji obyczajowej, jako o ludobójstwie jest w istocie zakazane, traktowane jako przejaw szaleństwa czy ignorancji.

 

Nasze liberalne ludobójstwo

 

Wyjaśnieniem (nieracjonalnym, ale estetycznym) takiej obojętności mogłoby być uznanie, że ofiary tego ludobójstwa nawet nie wyglądają jak ludzie, a o ich ludzkiej naturze wiemy jedynie z genetyki. Mogłoby, ale nie jest, bowiem według większości zachodnich systemów prawnych, aborcja może być dokonywana także na osobach, które nie tylko wyglądają jak ludzie, ale też często są zdolni do samodzielnego przeżycia poza organizmem matki. W Kanadzie aborcja jest legalna do momentu narodzin dziecka (czyli do dziewiątego miesiąca ciąży), podobnie w części stanów Ameryki Północnej, a także – w przypadku zagrożenia życia lub zdrowia matki – w Polsce. W Wielkiej Brytanii aborcja jest legalna do 23 tygodnia ciąży, choć dzieci urodzone w tym czasie są już zdolne, dzięki odkryciom współczesnej medycyny do przeżycia poza organizmem matki. W Polsce podobne zapisy obowiązują w odniesieniu do aborcji eugenicznej. Dzieci z podejrzeniem zespołu Downa (a to one są najczęstszymi ofiarami „legalnej aborcji w Polsce) można zabijać do 24 tygodnia życia.

 

I nic nie wskazuje na to, by te zapisy – mimo postępu medycyny – miały się zmieniać na bardziej restrykcyjnie chroniące życia. Tendencja jest bowiem odwrotna, coraz więcej zachodnich bioetyków i lekarzy uznaje, że prawo do aborcji trzeba poszerzać na czas już po narodzinach dziecka (tzw. aborcja postnatalna). „Kiedy śmierć niepełnosprawnego niemowlęcia prowadzi do narodzin następnego z lepszymi perspektywami na szczęśliwe życie, całkowita ilość szczęścia będzie większa, jeśli niepełnosprawne niemowlę zostanie zabite. Utrata szczęśliwe życia pierwszego niemowlęcia zostanie przeważona przez zyskanie szczęśliwszego życia drugiego. Jeśli więc zabicie dziecka z hemofilią nie ma niekorzystnego efektu dla innych, zgodnie z poglądem całkowitym byłoby dobrze je zabić”[1] - wskazuje Peter Singer. 

 

Jeszcze dalej, bo rozważając już całkowicie wprost problem „aborcji postnatalnej” i tego, w jakich sytuacjach powinna być ona dopuszczalna, poszli na łamach „Journal od Medical Ethics” Alberto Giublini i Francesca Minevra, którzy uznali, że zabijanie noworodków powinno być dopuszczalne we wszystkich sytuacjach, w jakich uznaje się za dopuszczalną aborcję, także gdy chodzi o tzw. przyczyny socjalne. Argumentacja opiera się na stwierdzeniu, przyjmowanym przez większość  utylitarystycznie nastawionych zwolenników aborcji, że sama przynależność do gatunku ludzkiego nie oznacza jeszcze prawa do życia. To ostatnie przysługuje dopiero „osobom”, czyli istotom, które są w stanie przypisać własnemu życiu fundamentalną wartość i będącym zdolnym do odczuwania lęku przed jego utratą[2]. Niemowlęta, rzeczywiście takich zdolności nie mają, ale trzeba też powiedzieć jasno, że nie mają ich także dzieci dwuletnie. Tym problemem jednak bioetycy się nie zajmują, zamiast tego wskazują tylko, że adopcja nie jest odpowiednią alternatywną dla postnatalnej aborcji także zdrowych dzieci. A nie jest bowiem interesy osób są istotniejsze niż interesy „osób potencjalnych” (w tym przypadku noworodków). Matka takiej potencjalnej osoby może odczuwać dyskomfort związany z adopcją, więc etycznie będzie jej przyznać prawo do zabicia swojego dziecka[3], które to – najwyraźniej – takiego dyskomfortu nie wywołuje.

 

/

Tyle – niezwykle konsekwentna przy utylitarnych założeniach – teoria, ale trzeba mieć świadomość, że ona już przekłada się na medyczną praktykę. W Holandii zabijanie noworodków jest od czasu – tzw. Protokołu z Groningen – prawnie umocowane. Lekarz może uśmiercić letalnie chore lub upośledzone dziecko na wniosek rodziców. Możliwość taka jest przewidziana w trzech przypadkach, gdy dziecko rodzi się z wadą letalną, która jest niemożliwa do wyleczenia i sprawia, że i tak w ciągu najbliższych dni umrze; gdy dziecko rodzi się z wadami, które mogą nie spowodować – dzięki wytrwałej i o niepewnych rezultatach terapii – śmieci, ale sprawiają, że dziecko będzie miało „bardzo niską jakość życia”; i wreszcie gdy dziecko rodzi się z wadami, które wprawdzie nie są letalne, i nie powodują śmierci, ani nawet konieczności specjalistycznego ratowania życia, ale wywołują bardzo niską jakość życia. W każdym z tych wypadków, za pełną i jednoznaczną zgodą rodziców, można przystąpić do „adobrowolnej” eutanazji, czyli w istocie do zabicia takich dzieci zastrzykiem[4]. Takich „zabiegów” dokonuje się rocznie w Holandii kilkanaście...

 

Tam, gdzie zastrzyków dawać nie można z „niewystarczająco zdrowymi dziećmi” postępuje się jeszcze okrutniej. Podczas 18 Międzynarodowego Kongresu Opieki Paliatywnej w Montrealu jego uczestnicy mieli na przykład okazję zapoznać się z referatem odpowiadającym na pytanie, ile czasu zajmuje zagłodzenie niemowlęcia. – Te dzieci żyją znacznie, znacznie dłużej, niż ktokolwiek by się spodziewał. Sądzę, że neonatolodzy, pielęgniarki oraz pracujący w ośrodkach opieki paliatywnej powinni o tym wiedzieć – mówiła dr Hal Sidel z Canuck Place Children's Hospice Opinia taka opiera się na szczegółowej analizie pięciu przypadków, w których zdecydowano się zagłodzić (wstrzymując odżywianie i nawadnianie) na śmierć upośledzone dzieci. „Lekarze” podawali im silne środki uspokajające i przeciwbólowe, które miały sprawić, żeby dzieci nie odczuwały bólu i głodu. Od momentu rozpoczęcia głodzenia do śmierci takich dzieci mija statystycznie 13 dni, ale najdłużej umierające dziecko odeszło po 26 dniach od momentu rozpoczęcia „operacji jego likwidacji”. Autorka badań podkreśla, że choć dzieci nie płakały to rodzicom i personelowi było trudno znosić tak długi okres umieranie, bowiem dzieci wyglądały na coraz bardziej „wyniszczone” długotrwałym głodem. Inna rzecz, że w dokumentach wcale nie wpisywano, że dzieci umarły z głodu[5].

 

Dehumanizacja jako pierwszy krok

 

Opisana sytuacja rozgrywa się na naszych oczach. O nowych ofiarach tego eliminacjonistycznego myślenia (przypomnijmy tylko nazwiska Terri Schiavo czy Eluany Englaro) donoszą niemal codziennie media. A mimo to nie widać jakiegoś głębszego ruchu oburzenia. Jak niegdyś „zwyczajni Niemcy” akceptowali i wspierali często czynem, słowem czy obojętnością Holokaust (o czym w niesamowity, choć miejscami przesadzony sposób napisał Daniel Jonah Goldhagen[6]), tak teraz my tolerujemy masowe zabijanie ludzi, które obejmuje stopniowo kolejne grupy niedostosowanych czy najsłabszych. I aż trudno nie zadać pytania, dlaczego tak się dzieje? Co takiego sprawia, że w świecie doświadczonym Holokaustem czy akcją T4 nadal możliwe jest propagowanie masowego ludobójstwa, pozbawiania części obywateli fundamentalnych praw, a nawet sprowadzanie lekarzy, w tym neonatologów do roli katów? Pytań tych, choć ich ostrość może irytować, nie należy ignorować, nie wolno też zadawać ich pseudobiektywnym językiem, który ignoruje moralne zło tych czynów i naszej wobec nich obojętności.

 

Odpowiedź na te pytania odsyła nas do ogólniejszych rozważań na temat tego, co sprawia, że ludzie w ogóle są zdolni do ludobójstwa. Odpowiedzi na tak postawione pytanie stara się udzielić w pracy „Wiek ludobójstwa” wspomniany już amerykański historyk Daniel Jonah Goldhagen. I choć z punktu widzenia historii sporo można tej książce zarzucić, to nie sposób odmówić jej trafnych spostrzeżeń socjologicznych i moralnych. Z nich zamierzam w dalszej części tego wystąpienia skorzystać.

 

Jednym z pierwszych umożliwiających ludobójstwo elementów myślenia i zachowania społeczeństw czy grup godzących się na zabijanie pozostaje – według Golhagena właśnie – dehumanizacja przeciwników. Bez twardego uznania, że ofiary nie są ludźmi nie byłaby możliwa zgoda na okrutne mordy w Rwandzie, na rzeź Ormian czy także Szoah[7]. I dokładnie tak samo jest w przypadku aborcji. Zgoda na rozrywanie na strzępy dzieci na różnym etapie rozwoju wynika zawsze z uznania, że nie są to istoty ludzkie. Utylitaryści jednak ten prosty, choć całkowicie niezgodny ze współczesną biologią, przekaz ubierają w wygodną nowomowę filozoficzną i oznajmiają, że zarodki, płody, noworodki czy ludzie dorośli znajdujący się w stanie wegetatywnym, są wprawdzie ludźmi, ale nie są osobami ludzkimi. To zaś dopiero bycie osobą (jak niegdyś bycie übermenschem) oznacza prawo do życia i ochrony godności. Bycie osobą jest zaś konceptem czysto już arbitralnym, nie mającym nic wspólnego z biologią czy choćby prawem. Dla Petera Singera  warunkiem otrzymania statusu osoby jest samoświadomość oraz świadomość istnienia w czasie (co zakłada pamięć)[8] a Warren rozszerza tę listę o rozumność, zdolność do miłości, wychowania i wzajemność moralną[9]. Założenia takie pozbawiają rzecz jasna godności osobowej i praw wynikających z bycia osobą nie tylko zarodki i embriony, ale także noworodki czy dzieci[10]. Z mojej czwórki dzieci bezpieczne byłaby najstarsza dziewięciolatka, ale młodsze – cztery, trzy i roczne dziecko – mogłoby z powodzeniem zostać uznane za nie-osobę, a co za tym idzie pozbawione życia za pomocą jakiejś formy późnej aborcji postnatalnej. Bezpieczni przy takim myśleniu nie mogą się czuć także ludzie chorzy psychicznie (o ile zachwiana jest ich samoświadomość, świadomość bytowania w czasie, zdolność do miłości czy wzajemności moralnej), czy ofiary wypadków, którym została z jakichś powodów upośledzona świadomość czy pamięć długotrwała. Chorzy, upośledzeni, nieprzytomni pozbawieni zostają zatem praw moralnych i ochrony związanej z godnością ludzką. I to nawet, jeśli zasady uzależnienia istnienia uprawnień moralnych od posiadania pewnych cech nie rozciągnie się z „jeszcze-nie-osób” na „już-nie-osoby”. „Społeczeństwo, które zinternalizowało i zastosowało w praktyce tezę, że na przykład «życie noworodka» - przy czym wyznaczenie górnej granicy jest dowolne! – «ma mniejszą wartość, niż życie świni, psa czy szympansa», w zasadniczy sposób zmieni swoją ocenę ludzkiego życia. W swej większości, a przynajmniej jego bardziej aktywne siły, wkrótce nie będzie gotowe do praktykowania solidarności w stosunku do osób dorosłych i wrażliwej etyki w odniesieniu do ludzi starych (…) Jest bardzo prawdopodobne – i to jest decydujące – że coraz częściej będą kwestionować prawo do życia tych ludzi, których według ich kryteriów łatwo jest «zdepersonalizować»”[11] – tłumaczy niemiecki prawnik Eduard Picker.

 

/

Historia Europy poucza nas zaś, że zgoda na „depersonalizację” jakiejś grupy osób zazwyczaj ma tendencje do rozszerzania się. W hitlerowskich Niemczech rozpoczęto od depersonalizacji chorych psychicznie, później stopniowo prowadzono do odebrania godności osób ludzkich Żydów i Cyganów, a na końcu miało być uznanie osobowości tylko aryjczyków[12]. Ale, aby zaobserwować podobny proces wcale nie trzeba się cofać aż do III Rzeszy. Wystarczy prześledzenie prawa aborcyjnego czy eutanazyjnego w świecie współczesnym. Gdy je uchwalano niemal zawsze miało się ono ograniczać do najbardziej skrajnych przypadków, nieszczęść i wyjątków, a z czasem poszerzało ono swoje działania na kolejne grupy osób. W Holandii powoli rozmawia się już nad eutanazją adobrowolną, czyli dokonywaną na osobach, które nie mogą z jakichś powodów wyrazić życzenia. I choć taka sytuacja nie wyczerpuje nawet definicji eutanazji, to lekarze przyznają, że niemal połowa już wykonywanych w Holandii eutanazji dokonywanych jest bez zgody pacjenta. A to rodzi już lęk i dyskomfort w zwyczajnych ludziach, którzy chcą mieć pewność, że zawsze będą traktowani jak osoby, a nie jak quasi-obiekty, które tylko przeszkadzają innym. 

 

Narracja wroga

 

Dehuamnizacja czy depersonalizacja zazwyczaj jest w procesie usprawiedliwiania ludobójstwa ściśle związana z językiem i narracją wskazującą wroga. „Frazeologia wyrażająca lekceważnie i pogardę dla grup będących celem napaści, prowadząc ludzi do ich znienawidzenia i do odczuwania zagrożenia z ich strony, przygotowuje grunt przed zainicjowaniem programu masowej zagłady”[13] - zauważa Goldhagen. I dokładnie taką samą językowo-retoryczną strategią posługują się współcześni obrońcy aborcji. W przypadku ludobójstw XX-wiecznych Żydzi, Ormianie czy Tutsi byli zagrożeniem dla możliwości rozwoju wielkich Niemiec, imperialnej Turcji czy spokoju Hutu. Dla aborcjonistów dziecko (określane zresztą od samego początku bezosobowymi terminami ciąża, zarodek, zbitka komórek czy płód) jest zagrożeniem dla poczucia szczęścia, zdrowia, bezpieczeństwa matki, a gdy jest niepełnosprawne dla „całościowej ilości szczęścia”. Podobnie jest zresztą postrzegany człowiek chory u końca swego życia. On również jest zagrożeniem: dla wypłacalności systemów ubezpieczeń czy dla spokoju swojej rodziny.

 

Analizy guru tego kierunku bioetyki Petera Singera pokazują to w sposób doskonały. Przekonując, że rodzice powinni mieć prawo zabić swoje dziecko z zespołem Downa australijski bioetyk, wykładający obecnie na Princeton, wskazuje, że dziecko takie może być nie tylko zagrożeniem dla ich własnego dobrego samopoczucia, ale także dla potencjalnego rodzeństwa. „Jest jednak wielu rodziców, którzy zdają sobie sprawę z tego, że ofiarowanie poważnie choremu dziecku wystarczającej miłości i opieki może bardzo utrudnić wychowanie następnego dziecka”[14] - zauważa Singer i uznaje, że w takiej sytuacji zabicie takiego dziecka, zarówno w okresie życia płodowego, jak i później, powinno być w zasadzie dopuszczalne. „Jeśli chodzi o dzieciobójstwo właśnie nasza kultura powinna uczyć się od innych”[15] - zauważa. A w innej pracy uzupełnia: „Rodzice mogą, mając ku temu słuszny powód, żałować, że niepełnosprawne dziecko w ogóle się urodziło. W takim wypadku wpływ, jaki śmierć dziecka będzie mieć na rodziców, może przemawiać raczej za niż przeciw zabiciu”[16] - podkreśla Singer. Samopoczucie rodziców, ich zadowolenie z życia zyskuje tu zatem status istotniejszy niż prawo do życia ich dzieci. Silniejsi mają zatem, jeśli przynosi im to korzyść, prawo do decydowania o życiu słabszych, którzy stanowić mają zagrożenie dla tego stylu życia, który oni sami uznają za najlepszy.

 

Peter Singer

Oczywiście tylko nieliczni zwolennicy aborcji czy eutanazji zupełnie wprost przyznają się do takiego myślenia. Większość ubiera prostą prawdę o tym, że to silniejsi przyznają lub nie słabszym prawo do życia w filozoficzne koncepty, z których wynika, że zabicie chorego czy niepełnosprawnego nie ma nic wspólnego z egoizmem czy wygodnictwem, a wynika z głębokiej troski o pozbawianego życia. „Mając do wyboru dziecko zdrowe i dziecko obdarzone głębokimi i nieodwracalnymi wadami genetycznymi, postąpilibyśmy nierozumnie, wybierając dziecko głęboko upośledzone. Żaden wrażliwy i rozsądny człowiek nie chciałby dobrowolnie urodzić się z głębokim upośledzeniem lub chorobą uniemożliwiającą normalne życie” – przedstawia powszechne uzasadnienie prawa do zabijania upośledzonych Zdzisław Szawarski i konkluduje: „Kierując się zatem fundamentalną  dla moralności zasadą miłości bliźniego, powiadamy: «Nie skazuj bliźniego swego na takie życie, jakim sam nie chciałbyś żyć»”[17].  Już jednak w tym rozumowaniu, poza pseudomiłosierdziem (większość z nas na obecnym etapie powiedziałaby, że nie chce stracić wzroku, ale to wcale nie oznacza, że po jego stracie nie chcielibyśmy żyć, a dodatkowo dzieci upośledzone są zasadniczo często o wiele szczęśliwsze niż ludzie zdrowi) widać doskonale elementy głęboko eugeniczne. Szawarski bowiem – nie rozstrzygam tu, czy podziela on takie myślenie czy jedynie je referuje – uznaje, że przyznanie upośledzonemu dziecku prawa do życia może być uznane za głęboko nierozumne. Argumentów na potwierdzenie takiej nierozumności można poszukać u Singera. Ten ostatni wskazuje, że dziecko z zespołem Downa nigdy nie spełni oczekiwań swoich rodziców. Nie nauczy się grać na gitarze, nie doceni fantastyki naukowej, nie nauczy się języka obcego i wreszcie nie będzie można z nim porozmawiać o najnowszym filmie Woody'ego Allena. Co ma wynikać z tych braków? „Po pierwsze ze względu na nasze dzieci i po wtóre ze względu na nas samych możemy w ogóle nie chcieć, by dziecko wyruszało w niepewną podróż życia, jeśli jej perspektywy są tak mroczne”[18] - oznajmia Singer.

 

Ta przesłanka „rozumowania” zakłada, że rodzice rzeczywiście mają w tej sprawie jakiśą wybór. Jest to jednak nieprawda. Z zasady, że każdy woli mieć dziecko zdrowe niż chore, nie da się wyprowadzić twierdzenia, że chore można zabić. Pojawienie się na świecie dziecka zdrowego lub chorego – tylko w niewielkim stopniu zależne jest od naszej woli. Stan zdrowia dziecka to skutek swoistej loterii genowej (jeśli posługiwać się rozumowaniem ateistycznym) lub dopuszczone przez Boga doświadczenie (posługując się językiem religijnym), ale nie jest to nasz wybór, do którego można by stosować kategorie rozumności lub nie. Argument ten pomija także ten drobny, ale jakże istotny element, że w tym przypadku dziecko już istnieje, nie ma zatem możliwości jego wybierania, jest tylko pytanie, czy zaakceptujemy jego niepełnosprawności czy – jak starożytni Spartanie strącając słabych i chorych w przepaść – zdecydujemy się go pozbyć, skazując na okrutną śmierć przez aborcję czy aborcję postnatalną. Konsekwentnie przyjmowana zasada przestawiona przez Szawarskiego powinna także prowadzić do przyznania rodzicom prawa do likwidacji także  dziecka, które straciło sprawność w wypadku.

 

Równie kontrowersyjny jest drugie założenie, wedle którego żaden „wrażliwy i rozsądny człowiek” nie chciałby urodzić się z głębokim upośledzeniem umysłowym. Argument ten, jak się wydaje, opiera się na błędnym rozpoznaniu rzeczywistości, i uznaniu, że perspektywa człowieka zdrowego i zadowolonego z życia powinna być narzucana tym wszystkim, którzy zdrowi i nie są[19]. Zdecydowana większość niepełnosprawnych, tak fizycznie jak i umysłowo, twierdzi, że jedynym problemem, jaki mają oni ze swoją niepełnosprawnością są braki, jakie ona rodzi oraz nietolerancji i odrzucenie społeczne. Te dwa dodatkowe elementy będą tylko wzmacniane, jeśli zgodzimy się na eugeniczną aborcję.

 

Wniosek, jaki wyciąga z dwóch powyższych założeń Szawarski jest już całkowicie kuriozalny. Otóż z rzekomego współczucia dla niepełnosprawności, czy uznania, że człowiek go nie chce, wyciąga znakomity warszawski etyk wniosek, że można i należy zabić człowieka, który niepełnosprawności doświadcza. Trudno nie uznać, że wniosek ten ma się nijak nie tylko do założeń przyjętych powyżej (zresztą łatwo, jak to zostało pokazane, falsyfikowanych), ale też jest nie do pogodzenia z szacunkiem dla wartości podstawowej, jaką jest życie. Nie sposób uznać za działanie moralne pozbawienia kogoś życia, tylko dlatego, że uznajemy (my, a nie on), że jego życie będzie niepełnowartościowe czy nieudane. Jeśli zaś się to robi, to nie ze względu na samego chorego czy upośledzonego, a ze względu na rodziców (na co zresztą wskazuje argument pierwszy)[20]. 

 

Błędne koncepcje antropologiczne

 

Fundamentem poglądów leżących u podstaw gigantycznego ataku na życie pozostaje jednak antropologia i metafizyka, a dokładniej jej brak zapoczątkowany przez kartezjański, a później kantowski przewrót w filozofii. Oba te nurty filozoficzne podważyło możliwość poznawania świata, i doprowadziły do zastąpienia metafizyki świata realnego rozmaitymi idealizmami, które w istocie nie pozwalają na dotarcie do twardych podstaw świata i zbudowania na nich sensownej antropologii, a co za tym idzie także etyki, która opierałaby się na prawie naturalnym. Odrzucenie istnienia adekwatnie poznawanego świata, a co za tym idzie także transcendentnych wobec jednostki zasad moralnych prowadzi do konieczności stworzenia etyki opartej na przekonaniu, że jedynym kryterium oceny moralnej może być przyjemność (niekiedy dla niepoznaki określanej mianem korzyści) lub jej brak. „… celem ostatecznym ze względu na który pożądane są wszystkie inne rzeczy (zarówno wtedy, gdy bierzemy pod uwagę nasze własne dobro, jak i cudze) jest istnienie jak najbardziej wolne od cierpień i jak najbardziej bogate w przyjemności (…) Moralność bowiem można odpowiednio zdefiniować jako zespół takich reguł i przepisów ludzkiego postępowania, których przestrzeganie zapewniłoby w największym stopniu opisane wyżej istnienie nie tylko całej ludzkości, lecz w miarę możliwości wszystkim istotom czującym”[21] – przekonywał już w XIX wieku ojciec utylitaryzmu John Stuart Mill. Jego system etyczny opierać się musi, jeśli zachować ma choćby minimalną spójność na założeniu, że cierpienia da się uniknąć, i że jest ono tylko przejściowym utrudnieniem w realizacji celu jakim jest wieczna przyjemność ludzkości. I Mill wcale tego nie ukrywa. „Jednakże nikt poważny nie wątpi, że to, co stanowi największe, niezaprzeczone zło naszego świata może być w znacznej mierze usunięte – i jeśli tylko ludzkość będzie szła nadal po drodze postępu – zostanie całkowicie ograniczone”[22] – stwierdza brytyjski utylitarysta.

 

Takie myślenie podejmuje Peter Singer, który na tej podstawie buduje uzasadnienie już nie tylko eutanazji, ale również zabójstwa z litości chorych czy upośledzonych noworodków. Jeśli bowiem ich istnienie ograniczy ilość szczęścia (a w istocie przyjemności) dostępnej ich rodzicom, to powinno się je zgładzić. Na tej podstawie już teraz dopuszcza się zresztą (by ograniczyć ilość nieszczęść i nieprzyjemności) likwidację nienarodzonych, upośledzonych czy chorych na schorzenia genetyczne dzieci. Polskie prawo całkowicie jednoznacznie godzi się na to, by w imię zadowolenia i spełnienia matki i ojca zabijane były dzieci, i to tylko ze względu na stan zdrowia.  „Uważanie nowo narodzonych niemowląt za zastępowalne tak, jak teraz uważamy płody, byłoby o wiele korzystniejsze od diagnostyki prenatalnej, po której następuje aborcja. Diagnostyka prenatalna ciągle nie jest w stanie wykryć wszystkich większych niepełnosprawności. Niektóre z nich w zasadzie nie występują przed narodzinami; mogą być wynikiem ekstremalnie wczesnych narodzin albo tego, że coś poszło źle podczas samego porodu. Obecnie rodzice mogą wybrać czy utrzymać czy zniszczyć ich niepełnosprawne dzieci, tylko jeśli zdarzy się, że niepełnosprawność zostanie wykryta podczas ciąży. Nie ma logicznych podstaw, by ograniczyć wybór rodziców do tych szczególnych wypadków niepełnosprawności. Jeśli niepełnosprawne nowo narodzone niemowlę nie byłoby uznane za mające prawo do życia, powiedzmy tydzień czy miesiąc po urodzinach, pozwoliłoby to rodzicom, po konsultacji z lekarzami, dokonać wyboru na podstawie dużo większej wiedzy o niemowlęciu, niż jest to możliwe przed narodzinami”[23] – przekonuje Singer.

 

/

Konsekwencje uznania za jedyną kategorię moralną ilości szczęścia/przyjemności nie są jednak jedynym powodem, dla którego założenie to wydaje się nie do przyjęcia dla poznającego świat człowieka. O wiele istotniejsze jest to, że założenie to powoduje, że świat i ludzka rzeczywistość stają się głęboko niesprawiedliwe. Nieszczęścia, choroby, cierpienie są bowiem nieodłączne od natury ludzkiej, ale rozłożone nierówno. Część z ludzi obarczona jest nimi ponad miarę, a część może przeżyć życie w miarę spokojnie. Chrześcijaństwo aprobując cierpienie, dostrzegając w nim sens pozwala odkryć, że choroba, śmierć najbliższych czy niepełnosprawność dziecka ma głęboki sens, pozwala na odkrywanie, docieranie do pełni człowieczeństwa[24]. Utylitaryzm zaś umożliwia tylko negację, odrzucenie owego cierpienia poprzez likwidację jego źródła (niekiedy samego siebie), ale bez możliwości kierowania się ku temu, co najgłębsze. Nie zawiera on w sobie także odpowiedzi na pytanie, dlaczego ja, jaki to ma sens, a pozostaje jedynie sataniczną negacją siebie lub innych. Nie sposób zauważyć, że takie odrzucenie cierpienia czyni także społeczeństwo mniej ludzkim, „chłodnym”[25]. „… cierpienie, które pod tylu różnymi postaciami obecne jest w naszym ludzkim świecie, jest w nim także i po to, by wyzwalać w człowieku miłość, ów bezinteresowny dar z własnego «ja» na rzecz innych ludzi, ludzi cierpiących. Świat ludzkiego cierpienia przyzywa niejako bez przestanku inny świat:  świat ludzkiej miłości – i tę bezinteresowną miłość, jaka budzi się w jego sercu i uczynkach, człowiek niejako zawdzięcza cierpieniu”[26] – wskazuje Jan Paweł II. Tak ujęte cierpienie, choć nie staje się prostsze, nabiera sensu i wpisane zostaje w naturalny ciąg życia i śmierci, które mają sens głębszy niż tylko suma przyjemności, jakie w jego trakcie zachodzą.

 

Zakończenie

 

Na zakończenie tych krótkich rozważań trudno nie postawić pytania: co robić, by ludobójstwo przerwać. Odpowiedzi szukać można w postawionych już tezach dotyczących przyczyn takiego a nie innego myślenia. Elementem pierwszym jest wytrwałe i jednoznaczne przywracanie języka faktografii do debaty nad prawem do życia. Aborcja czy eutanazja nie powinny być nazywane zabiegami, a wykonujący je pracownicy lekarzami. Zabójstwo, rozerwanie na strzępy powinny być nazywane po imieniu, a gdy trzeba pokazywane, tak byśmy – jak za czasów „Medalionów” Zofii Nałkowskiej pamiętali, że to „ludzie ludziom zgotowali ten los”. Istotnym elementem jest także przywrócenie debacie perspektywy ofiar anty-życiowego nastawienia większości współczesnych społeczeństw. Ale najważniejsze jest odrzucenie utylitarystycznego, skrajnie ewolucjonistycznego i eugenicznego paradygmatu myślowego i zastąpienie go metafizycznym spojrzeniem na człowieka. Bez tego nie uda nam się na stałe zatrzymać ludobójstwa. A właśnie taki cel powinien nam przyświecać, bo z niego będą nas rozliczać kolejne pokolenia tych, którzy przeżyli ten nowy holokaust.

 

Tomasz P. Terlikowski

 

Tekst został wygłoszony podczas Konferencji „Skala i źródła przemocy” zorganizowanej przez Katedrę Bioetyki i Etyki Społecznej Instytutu Nauk o Rodzinie WTUO i Samorząd Województwa Opolskiego.



[1]   P. Singer, Etyka praktyczna, tłum. A. Sagan, Warszawa 2003, s. 179.

[2]   A. Giubilini, F. Minevra, After-birth abortion: why should the baby live?, „Journal of Medical Ethics” 2012, p. 2

[3]   Tamże.

[4]   E. Verhagen, P. J.J. Sauer, The Groningen Protocol — Euthanasia in Severely Ill Newborns, „New England Journal of Medicine” (352) 2005, s. 959-962.

[5] Ile czasu trwa zagłodzenie upośledzonego dziecka? 24.10.2010, http://www.fronda.pl/news/czytaj/tytul/ile_czasu_trwa_zaglodzenie_uposledzonego_dziecka

[6]   Por. D. J. Goldhagen, Gorliwi kaci Hitlera. Zwyczajni Niemcy i Holokaust, tłum. W. Horabik, Warszawa 1999.

[7]   D. J. Goldhagen, Wiek ludobójstwa. Przerażające dziedzictwo XX stulecia, tłum. M. Romanek, Kraków 2012, s. 250-252.

[8]   P. Singer, O życiu i śmierci. Upadek etyki tradycyjnej, tłum. A. Alichniewicz, A. Szczęsna, Warszawa 1997, s. 230.

[9]   M.A. Warren, dz.cyt., s. 356.

[10] „Jeśli zaś chodzi o dzieciobójstwo nasza kultura powinna się uczyć od innych, szczególnie teraz, gdy – jak one – musimy ograniczać liczebność rodzin (…) praktykowane w pewnych kulturach dzieciobójstwo ma solidne podstawy z przeanalizowanych już powodów, dla których noworodkowi nie przysługuje takie samo prawo do życia jak osobie dorosłej”. P. Singer, O życiu i śmierci, s. 234.

[11] E. Picker, Godność człowieka a życie ludzkie. Rozbrat dwóch fundamentalnych wartości jako wyraz narastającej relatywizacji człowieka, tłum. J. Merecki, Warszawa 2007, s. 110.

[12] Wstrząsającym świadectwem tego procesu jest historia niemieckiej psychiatrii i antropologii. Por. T. Matzek, Zamek śmierci Hartheim. Eutanazja w III Rzeszy, tłum. E. Borg, Warszawa 2004, czy G. E. Schafft, Od rasizmu do ludobójstwa. Antropologia w Trzeciej Rzeszy, tłum. T. Bałuk-Ulewiczowa, Kraków 2006.

[13] D. J. Goldhagen, Wiek ludobójstwa, s. 400.

[14] P. Singer, O życiu i śmierci, s. 235.

[15] Tamże, s. 234.

[16] P. Singer, Etyka praktyczna, s. 177.

[17] Z. Szawarski, Mądrość i sztuka leczenia, Gdańsk 2005, s. 194.

[18] P. Singer, O życiu i śmierci, s. 233.

[19] P. Chipman, The Moral Implications of Prenatal Genetic Testing, “Penn Bioethics Journal”, vol. II, issue ii/2006, s. 16.

[20] Mocno, ale prawdziwe pokazuje go Peter Chipman, który otwarcie zauważa, że jednym z ważniejszych argumentów zwolenników badań prenatalnych i związanej z nimi aborcji jest dobre samopoczucie czy samorealizacja rodziców upośledzonego dziecka. Por. P. Chipman, dz.cyt, s. 14.

[21] J. S. Mill, Utylitaryzm, tłum. A. Kurlandzka, Warszawa 2005, s. 16-17.

[22] Tamże, s. 20-21.

[23] P. Singer, Etyka praktyczna, s. 183.

[24] „Cierpieć to znaczy stawać się jakby szczególnie podatnym, szczególnie otwartym na działanie zbawczych mocy Boga, ofiarowanych ludzkości w Chrystusie” – wskazuje Jan Paweł II. Jan Paweł II, List Apostolski Salvifici doloris, par. 23, w: Jan Paweł II, Dzieła Zebrane, t. III, Kraków 2007, s. 236.

[25] „Dzisiejszy program brzmi: usunąć cierpienie. Dla jednostki znaczy to: wszelkim sposobem unikaj cierpienia. Ale nie sposób nie dostrzec, że świat staje się przez to surowy i chłodny. Cierpienie przynależy do ludzkiego bytu. A kto chciałby usunąć cierpienie, musiałby przede wszystkim usunąć miłość, która nie jest możliwa bez cierpienia, ponieważ zawsze wymaga samorezygnacji” – podkreślał kard. Ratzinger. Bóg i świat. Z kardynałem Josephem Ratzingerem rozmawia Peter Seewald, tłum. G. Sowiński, Kraków 2005, s. 296.

[26] Jan Paweł II, Salvifici doloris, par. 29, s. 242.